07.05.2016 Bike Maraton Polanica
Polanica nietypowo w tym roku jako druga edycja Bikemaraton, bo zawsze (nie piszę do dziadków, którzy pamiętają jeszcze rok 2004 i Polanicę w połowie czerwca 😉 ) była pod sam koniec rywalizacji- we wrześniu. No ale w sumie nie ma co narzekać- przewyższenia i profil trasy nadają się na rozkręcenie nogi po górach. Pogoda wreszcie wiosenna, idealnie!
Start! Przejazd honorowy przez miasteczko i zaczyna się pierwszy około 10km podjazd, który ułożył całkiem sensownie stawkę. Już na początku trochę się porwało, ale z przodu nie było dużo zawodników, może około 10. Jechało mi się nadzwyczaj dobrze- z przodu w zasięgu wzroku Dominik Grządziel. Jadę chwilę w grupce z Marcinem Kawalcem, ale jakiś inny zawodnik strasznie zmienne tempo nadaje, więc postanowiłem trochę zwiększyć prędkość ;). Wcześniej chwilę pokazał się Piotrek Berdzik- w swoim typowym stylu- czyli jak jest najbardziej nierówny fragment drogi, to wychodzi zza koła, zrównuje się i ani do przodu, ani do tyłu tylko jedzie po największych dziurach przez 20sek, słabnie i spływa do tyłu ;). Pod koniec podjazdu zjechaliśmy się naszą zgrupowaniowo- Hiszpańską ekipą z 2015, czyli właśnie Piotrek i Dominik, a po chwili dogoniliśmy Hiszpana 2016, czyli Rafała Adamczyka. Całkiem fajna grupka się złożyła. Ja, jeden Romet i dwa Krossy. Pierwszy zjazd i trzymam ślad Rafała, choć wiem, że przy naszej różnicy umiejętności, to ryzykowne, ale zjazd krótki, przeżyłem, a Rafał niestety łapie coś w przerzutkę. Zostałem ja, Dominik i Piotrek? Tak myślałem, ale koszulki takie same- Marcin zmienił swojego kolegę z drużyny. Kolejny podjazd trzymamy się razem, zaczyna się zjazd no i znów mam tego pecha, że zjeżdżam za mocarzem techniki i płynności, czyli za Marcinem Kawalcem. Zjazd dłuższy i na koniec tracę z 20m, które na szczęście odzyskuję, bo Marcin lekko przestrzela ostatni zakręt i tyle dobrego, że się możemy zjechać na szutrowy odcinek. Potem zaczyna się chwila w błocie, gdzieś popełniam błąd i po podpórce Marcin odskakuje. Nad Dominikiem mam kilkanaście metrów i tak kalkuluję co by tu zrobić. Akurat przede mną bufet, a raz na trasie będę musiał dopełnić bidon. Idealny moment- akurat się zjedziemy razem! Dolewam izotonik do pełna, Dominik mnie mija i nadrabia z 15m, ale doginam się i dojeżdżam. Do rozjazdu jeszcze dobre kilka kilometrów- idealnie aby razem pojechać, a jechało się fajnie i uczciwie z obu stron. Dominik zaciągał na stromszych odcinkach, a ja dawałem ile mogłem na bardziej płaskich. Tak do rozjazdu dotarliśmy razem- Dominik pojechał na Mega, ja odbiłem na II pętlę.
Praktycznie cała druga runda to jazda solo. Z jednej strony się bałem, że z tyłu idzie jakiś pociąg i może mnie dojść. Z drugiej strony informacje o jeździe na 5tym miejscu dodawały sił. Nie oszczędzałem się- wiedziałem, ze jest o co walczyć. Przed punktem w którym był rozjazd łapię 4tego zawodnika- Rafała Alchimowicza. Zaczyna się zjazd Wiecznością….kiedyś wydawał się bardziej nierówy…tak samo Droga Stanisława, którą był prowadzony pierwszy podjazd. No ale jednak opony 2,25 i koła 29″ robią swoje, to już nie to samo co 10 lat temu. Zjazd prowadzę praktycznie cały czas ja. Potem fajny, choć krótki techniczny fragment….tzn. fajny to by on był, ale masa ludzi dublowanych trochę przyblokowała. Wyjeżdżamy na jeden z ostatnich podjazdów….no i tak sobie myślę- Rafał lepszy ode mnie technicznie- na końcu przed Polanicą jest fragment trudniejszego zjazdu, z drugiej strony dość szybko do Niego doszedłem na podjeździe- trzeba teraz się urwać i zrobić przewagę. No i urwałem!;) Stanąłem na pedały i trach! Po haku :(. Przerzutka dostała wcześniej coś tak czuję- zostało jeszcze sporo gałęzi na trasie a i kamienie czasem latały na lewo i prawo. Rafał Adamczyk ze dwa razy coś wyjmował ze szprych. Myślę, że już było coś podgięte, dodatkowo chyba miałem skrajne przełożenie i jak stanąłem w korby, to na tyle poszła sztywność koła/ramy, że szprychy zaciągnęły krzywy wózek. Taka teoria, o!.
No i tak- haka nie mam, bo to rama zastępcza jeszcze. Z drugiej strony- do mety chyba prawie z górki. No nic- trzeba biec- liczą się punkty dla drużyny- do mety jakieś 9km. W końcu jestem na razie pierwszy z Votum na trasie giga. Po kilkuset metrach biegu łapią mnie straszne skurcze nad kolanami, patrzę na mięśnie- są tak spięte że wyglądają jak by się miały przebić przez skórę. Biegnę dalej, po chwili opieram się o rower, rozciągam, boli okropnie. Zaczynam biec skip B 😉 pomaga, bo przy każdym ruchu w tył rozciągam czworogłowego. Mija mnie Piotrek, Maciek Stanowicz i Tomek Czerniak, biegnę dalej choć skurcze bolą straszliwie. W końcu- zjazd. Nie wypinam przerzutki- szkoda cennych sekund, czasem obija się o szprychy, ale co tam 🙂 Do mety mija mnie Darek Poroś i jeszcze trójka zawodników. Niestety jeszcze jedna górka do podbiegnięcia. Trochę płaskiego, gdzie jadę jak na hulajnodze. W końcu przerzutka zrywa się z linki, więc jestem zmuszony ją ściągnąć i razem z łańcuchem chowam do kieszonki. Został jeden techniczny zjazd, gdzie staram się nie tracić prędkości, ale czasem trzeba, bo zawodnicy z Mega hamują. Wyjeżdżam na asfalt, kilka odepchnięć nogą i można już się złożyć na kierownicy, aby najszybciej dojechać do mety. Uf to było ciężkie 10km….no i ogólnie szkoda. Szkoda, bo do czasu awarii jechałem ile mogłem, na 110%. z drugiej strony wyścig ugruntował mnie w przekonaniu, że jakaś forma na ten rok jest, a jak jest to nie zniknie 🙂 Spokojnie sezon długi, jeszcze może zdążę coś wygrać :)…miejsce słabe, bo 12 open i 4 w M3…..a mogło być 4/5open i 1 w M3 ehhh…..z drugiej strony dojechać na 12open biegnąc 1/7 trasy to chyba przyzwoity wynik 🙂