Miesięczne archiwum: Marzec 2016

Ostatnie biegówki i finał WNoF

Czas w kierunku nowego sezonu pędzi nieubłaganie…. forma rośnie, waga spada, treningi coraz bardziej specjalistyczne….tylko coś pogoda zdaje się nie nadążać ;). Jakoś miesiąc temu zaczynało się zgrupowanie w Hiszpanii i w życiu mi nie przyszło do pomyślenia, że po tych 2 tygodniach jazdy w ciepełku przyjdzie mi jeszcze wyskoczyć na biegówki. No ale cóż- sypnęło śniegiem, Rodzina wybierała się na zjazdówki do Zieleńca, no to nie mogłem przepuścić okazji ;). Zapowiadał się piękny dzień, choć góry z rana trzymały mgłę, ale koło 12 zrobiło się na 2-3 godzinki przepięknie, słonecznie i trochę nawet wiosennie. Pyknęło prawie 60km, dobre 6 godzin treningu, no i to był już faktycznie chyba ostatni raz w tym roku (oby 😉 ).

Mgliste początki na Velkej Deštnnie Żeby nie było- biegam klasykiem, łyżwą tylko krótkie odcinki (bo jednak na nartach do klasyka to nie to) jak mi się znudzi i ew. do zdjęć bo fajniej wygląda ;) Taka wiosna! :) A na koniec znów więcej chmurek, ale klimacik fajny :)

Pożegnanie zimy nr już sam nie wiem który w tym roku 😉

Góry Orlickie oblatane 🙂
https://www.strava.com/activities/518566823/embed/0e15e0b14fee90e5f3cdff7f428fef204d2eb0eb

Opublikowany przez Mikemtb.pl – strona rowerowa Mike'a, Michał Antosz na 16 marca 2016

Z ciekawych rzeczy w zeszłym tygodniu odbył się ostatni etap biegów na orientację Wrocław Night o-Fight. Z racji na to, że był to finał, to zawody rozgrywane były w innej formule niż pozostałe 4 edycje- zawodnicy nie startowali z minutowymi interwałami, tylko tym razem wszystkie punkty z klasyfikacji generalnej zostały przeliczone na stratę czasową i start odbywał się w formie biegu pościgowego. Ciekawe doświadczenie- szczególnie, że w okolicy mojej minuty startowało chyba z 10 zawodników w ciągu 60sek, w tym Janusz z którym przez cały cykl się zakumplowaliśmy i Krystian z Mitutoyo AZS Wratislavia. Piotrek natomiast startował już po wszystkich, bo nie miał wymaganych trzech startów do generalki.
Do tej pory startowałem w trzech edycjach. We czwartej- odbywającej się na Narodowym Forum Muzyki niestety nie mogłem brać udziału, bo byłem wtedy na zgrupowaniu. Bardzo mi szkoda tego etapu, bo to musiało być świetne doświadczenie tak bardzo odmienne od innych biegów. No dobra NFM znam całkiem nieźle, bo spędziłem tam kilka dni w robocie podczas budowy ;)….choć w sumie tylko na parterze i +1, a bieg był chyba na sześciu czy ośmiu poziomach 🙂
W każdym razie po trzech edycjach (z czego punktowałem na dwóch) zajmowałem odległe 82 miejsce w kategorii M Senior (roczniki 72-99). Może w biegach na orientację tak zawsze jest, sam nie wiem, doświadczenie z biegiem pościgowym żadne, ale interwały czasowe na które zostały przełożone dotychczasowe punkty były bardzo małe- no ale dla mnie tym lepiej, bo ostatni etap zlokalizowany był na Bartoszowicach. Może nie powiem, że to moja parafia, bo przez większość życia mieszkałem na Biskupinie, no ale nie daleko i często tu bywam- miałem nadzieję że to pomoże. Szczerze jednak….jak się jest zapatrzonym w mapę i patrzy się tylko na te kreseczki i ścieżki, to znajomość terenu ma małe znaczenie. Chyba tylko jeden z 20kilku punktów kontrolnych był umieszczony tak, że patrzę na mapę i „o to tam pod pawilonem handlowym między mięsnym a byłym fryzjerem, gdzie swojego czasu kręcono „Pierwszą Miłość” 😉
Fakt jednak jest taki, że w tym dniu byłem w gazie i to zarówno orientalistycznie i wydolnościowo. Pomieszałem się tylko przy jednym punkcie lekko- strata może 10sek. Reszta znaleziona bez błądzenia, choć często wybierałem ciut dłuższe warianty dobiegu, żeby mieć pewność. A nogi niosły same, serducho na koniec po 25min pokazało na zegarku średni puls 178 i max 185….5:03 min/km licząc razem z rozkminianiem mapy i podbijaniem punktów 🙂 Fajnie 🙂 To były świetne imprezy, wręcz idealne dla kolarza na zimę. Dobry bieg ostatnim etapie wywindował mnie na 18naste miejsce w klasyfikacji generalnej…fajny awans 64 miejsca 🙂

Punkt Kontrolny na placu zabaw ;) kiedyś nieopodal po maturze chodziliśmy na kremó....na siłownie znaczy się ;) moja dzielnia! :) Foto (C) Dobre Światło https://www.facebook.com/dobreswiatlo/ Lubię ślady GPS z biegów na orientację :)

W weekend jeszcze docisnąłem obciążenie treningowe, a teraz już trochę odpoczywam, bo mam zamiar pojeździć trochę w Święta (jak zwykle po Podkarpaciu), potem dzień-dwa regeneracji i zgrupowanie MTB Votum Orbea Team Wrocław w Przesiece. W międzyczasie składanie nowego sprzętu na sezon 2016 i lada dzień pierwsze starty 🙂

A z nowości na stronie pojawił się jeszcze test kasku do jazdy na czas Force Globe

Szyba robi robotę :)

Podsumowanie zgrupowania w Calpe

To już tydzień jak wróciłem z Hiszpanii, więc najwyższa pora napisać co się działo w ostatnich dniach i podsumować zgrupowanie. Pogoda do końca była juz przecudna, czasem trochę powiewało, ale najważniejsze że było słoneczko, bo to ono cieszyło i nawet wtedy te górsko-morskie wiatry tak bardzo nie przeszkadzają :)….zresztą jakoś tak zazwyczaj się udawało, że było pod wiatr na początku, a pod koniec treningu już tylko łapać podmuchy w żagle i lecieć 50 km/h…w końcu moc się musi zgadzać 😉
Z ciekawych rzeczy- kiedyś wieczorem przeszliśmy się po starej części miasta, o której w sumie do tej pory nie miałem pojęcia. Wieczorem wąskie uliczki miały swój klimat, a i udało się czasem podpatrzeć jakieś lokalne tradycje (np. próby do procesji, pewnie Wielkanocnej- 16 osób zamkniętych w metalowym stelażu na którym pewnie w święta będzie coś ciekawego- o! nawet się doszukałem na YouTube). Dzień później wybrałem się w ramach rozjazdu na zwiedzanie starówki. Jest kilka fajnych miejsc, skwerów, samych zabytków dużo nie ma, ot fragment murów miejskich i dwa nie takie wiekowe kościoły, ale całość z wieloma kameralnymi restauracjami tworzy ciekawy klimacik.

Wąskie uliczki w Calpe Jeden ze skwerów z wmurowanymi tabliczkami z ciekawymi informacjami Mury miejskie i.....armaty! Trening przez procesją Hiszpańskie schody

A co do treningów. Ostatni mikrocykl udany. Znów w jeden dzień męczyłem Benissę i Cumbre del Sol. To ostatnie to miejscówka gdzie rok temu miał miejsce finish jeden z etapów Vuelta a Espania. W drugi dzień na przemian sprinty pod malowniczym miasteczkiem Parcent i wspinaczki pod Coll de Rates. A w ostatni dzień….a to potem 😉 na razie jeszcze trochę o kulturze, a dokładniej rzecz biorąc o kuchni :)…no bo jakoś chyba na dwa dni przed wyjazdem zebraliśmy się w kilka osób na lokalny przysmak jakim jest Paella, czyli w skrócie ryż gotowany na wywarze z owoców morza…no i same owoce morza do kompletu. Próbowałem kiedyś robić w domu jednak to nie to samo 😉 Wiadomo, że smakuje 1000x razy lepiej po ciężkim treningu, jedząc ze znajomymi w blasku śródziemnomorskiego słoneczka. Mniam, polecam jak ktoś będzie w okolicy, szczególnie że to potrawa charakterystyczna dla okolic Walencji.

Taki ładny baner Tom Dumoulin ma na mecie. Paella, czyli potrawa z cyklu jak się dobrać do tego skorupiaka ;)

Do końca wyjazdu uskuteczniałem poranne rozruchy i ćwiczenia stabilizacyjne. Stanie na piłce już chyba opanowane, rekord to pewnie z 2 minuty, więc idę dalej i teraz czas na przysiady 🙂 No dobra- wracając do treningów- w ostatni dzień wreszcie udało nam się pojechać z Piotrkiem dłuższą traskę zaliczając przy okazji miejsce gdzie nie byliśmy ani w tamtym, ani w tym roku- Puerto de Tudons (port de Tudons)- przełęcz o wysokości 1024m. Wcześniej przejeżdżaliśmy m.in. przez Guadalest…..chyba jednak zmieniam moje ulubione miasteczko w tej górskiej okolicy- dotychczas no.1 dla mnie to było Castell de Castells (za położenie wśród totalnych gór, w dolince) , ale teraz chyba jednak najbardziej mi się podoba Guadalest. Ot miasteczko co nie ma nawet 200 mieszkańców, ale za to ma… dwa zamki (z czego jeden z XI w.), kościół z ~1750r, więzienie z XII w……i 9(sic!) muzeów…..189 mieszkańców;). Główne zabytki są położone na skałach nad urwiskami….widoki przepiękne….tylko zdjęcia mi się coś marne zrobiły i z daleka :(….no ale kiedyś przecież jeszcze się tu wróci :). A! Podjechaliśmy jeszcze nad zalew na rzecze Rio de Guadalest- przepiękny kolor wody, a zalane 86 ha. Aj! Bym zapomniał, za dużo atrakcji jednego dnia, na samym początku treningu…czyli około 60km 😉 podjechaliśmy na tzw. Coll de Rates 2, czyli jeszcze dobre 300m w Pionie od restauracji na przełęczy do stacji meteorologicznej….wprawdzie przez chwilkę jest kiepski szuter, a potem dość marny asfalt (o nachyleniu miejscami dochodzącym do 20%; średnie 10%)….ale…jakie widoki z góry. Benidorm jak na dłoni, a po drugiej stronie wszystko od Deni przez Pego, aż gdzieś tam pewnie po miasto Gandia.

Dobrze, że nie rozumiem hiszpańskiego i nie wiem, że te liny są przeznaczone dla dzieci w wieku 10-14 lat ;) Coll de Rates 2.0- dalej i wyżej się już nie da Widoki na Denię Zalew na Río Guadalest Miasteczko Guadalest i górujące nad nim zamki Koniec podjazdu na Puerto de Tudons Pożegnalna fotka na końcu ostatniego treningu. Takie zachody słońca!

Co jeszcze- suche liczby, czyli 1284km, 54h aktywności i 23000m w pionie (bez korygowania)….a w ostatni dzień piękna jazda na dobicie- 186km, 3800m i 7h:30m. Tydzień po zgrupowaniu aktywnie odpocząłem- ot dwie jazdy na CX, trochę basenów i raz siłka, coś też potruchtałem na luzie…..a od dziś wracamy na właściwe tory- po treningu Garmin pokazał mi 71h odpoczynku…..no cóż to chyba awansem na poniedziałek, bo przecież jutro też jest dzień 😉
Na koniec chcę Was zaprosić do lektury magazynu Szosa- chyba jeden z fajniejszych numerów, dużo ciekawych artykułów. Jeden szczególny, bo z moim skromnym udziałem- przy okazji testu roweru B’Twin Mach 470. Bardzo fajny tekst, gdzie znajdziemy wywiad z Bartoszem Huzarskim przepleciony opisem rundki treningowej w okolicach Masywu Ślęży.

Polecam ostatnią "Szosę"