Miesięczne archiwum: Luty 2016

Zgrupowanie- ciąg dalszy

Dziś poniedziałek- znów odrobina wolnego czasu, żeby napisać kilka słów o dalszej części zgrupowania. W sumie to już powoli zbliża się koniec- ot trzy mocne treningowe dni i trzeba się pakować. Z rana praktycznie przez cały wyjazd uskuteczniam rozruchy, a małym challengem jest stanie na piłce. Z dnia na dzień jest lepsza stabilizacja, aktualnie jestem w stanie ustać z 2minuty, więc powoli zaczynam robić przysiady…no ale to jeszcze do końca nie wychodzi 😉 Na porannych rozruchach zawsze dobre towarzystwo, czyli Jeziorek i Przemo.

Stabilizacja na piłce Piona z Jeziorkiem i idziemy biegać ...a Przemo woli na bosaka :)

Po słabszym weekendzie, dziś wróciło lato- idealnie na dzień regeneracji…..choć najpierw kilka słów o sobocie i niedzieli, żeby nie było tak kolorowo, że Hiszpania to tylko słoneczko, lody, kawa i opalanie się na leżaczkach po treningu.

Jakoś miałem to nieszczęście, że udało mi się porządnie zmoknąć i zmarznąć….i to dwa dni pod rząd. W sobotę pewnym zobrazowaniem tego jak mocno pizgało złem, było to że koło 13:00 na Coll de Rates…..podjeżdżałem sam. Normalnie w miejscu, w którym jest zawsze pierdylion kolarzy, teraz kilka osób zjeżdżało zaraz koło Parcent, a potem aż do przełęczy zero ludzi. No dobra- do przełęczy nie dojechałem, bo zza niej szedł taki podmuch, że zanim mnie obróciło pedałowałem z kadencją 40rpm przy prędkości jakieś 8km/h z mocą 440W ;). Zlało mnie totalnie i trudno- w takich warunkach odpuściłem jedną tempówkę…za duże ryzyko gleby na zjeździe albo choroby z wychłodzenia.
Myślałem, że to już koniec złej passy, no ale niestety w niedzielę było jeszcze „lepiej”, był drobny śnieg i pierwszy raz w Hiszpanii burza z piorunami (no dobra- z jednym, ale był 😉 ). Tutaj byłem z 70km od Calpe i z wizją kolejnych 100 do dokręcenia, więc skorzystałem z przystanku i przeczekałem największe oberwanie chmury. Na szczęście 20min później wyszło już słońce, które mnie wysuszyło, rozgrzało i świeciło już do końca treningu. Nie chciałem zresztą odpuszczać, bo widoki w okolicy La Vall d’Ebo i zjazd do Pego to jedne z fajniejszych fragmentów tych okolic.

Widoczki w okolicy La Vall d'Ebo Zima panie...zacisnąć zęby i jazda... Burza w Hiszpani- też ładny widok ;) Zjazd z Coll de Rates Widok na kanion rzeki Riu d'Ebo

No a dziś regeneracja. Z rana wypad na skałkę górującą nad Calpe, a popołudniu rozjazd na kawę ;). Żeby nie było tak cudnie- kolejne trzy dni będą bolały- wtorek i środa, to treningi interwałowe, a czwartek, to jakaś porządna wytrzymałość, czyli pewnie znów wejdzie jakieś Gran Fondo 😉

O! Tam dziś idziemy :) Taka ekipa Na Penon de Ifach Kawa w Morairze zawsze kusi na rozjeździe :)

Pierwsze dni w Calpe

Dziś pierwszy lżejszy dzień na zgrupowaniu, więc jest okazja aby napisać kilka zdań. Przyjechaliśmy do Calpe całkiem sympatyczną ekipą- trochę ludzi z Votum (Ja i Przemo, Paweł już tu siedzi od 3 tygodni i tydzień jeszcze pobędzie), trochę z im-motion (Kasia, Piotrek, Rafał, Michał) i Dorota z Mateuszem ze Sport Profit.
Rok temu mieszkałem w Morairze, a w tym roku w samym Calpe. Ma to swoje plusy i minusy. Jest może ciut mniej kameralnie, ale warunki są lux, taras w apartamencie ma chyba ze 100m kw, dostępny basen (może nie pływacki, ale da się tam wymasować wieczorem obolałe mięśnie). Apartamentowiec w pierwszej linii od morza z widokiem na skałkę…no jest po prostu mega!

Dobra miejscówka na śniadanie Jest ekipa!

Sobota zleciała szybko, bo z rana skręcanie rowerów, potem jakieś większe, pierwsze zakupy i aklimatyzacyjne 100km bez specjalnej spinki. Przy okazji odwiedziny w słynnej już kolarskiej kawiarni Café Ciclista.

W Café Ciclista Kawa w kultowym już chyba miejscu Chwilka płaskiego w drodze do Deni

Niedziela to już bardziej usystematyzoway trening z kilkoma większymi podjazdami, na rozgrzewkę Benissa, potem Coll de Rates, odwiedziny w moim ulubionym Castell de Castells, kilka hopek i na koniec wjazd na 1000mnpm w pobliżu Confrides.. 140km i 5h pykło.

Z kumplem trening zawsze dobrze wchodzi Lecim na podjazdy W Castell de Castells

Poniedziałek to pierwsza regeneracja. Wyszło idealnie, bo akurat temperatura skoczyła o 5* i zatrzymała się w okolicy 20*C w cieniu, a w słońcu….no cóż było dziś trochę opalania :). a potem krótka przejażdżka do Morairy na lody 😉 Nogi odpoczęły, jutro i pojutrze znów srogie treningi.

Jak na lody to od razu więcej ludzi się zbiera na jazdę ;) W Morairze Na deptaku

Ogólnie co tu dużo mówić, takie zgrupowanie to jest piękna sprawa, Słońce, plaża, ciepło jak w lecie, już nawet abstrahując od możliwości wykonywania treningów w komfortowych warunkach i dozowania dużo większego obciążenia (bo i regeneracja lepsza), to są to świetne dni z super ludźmi w niesamowitym miejscu.

Ostatnie treningi przed zgrupowaniem.

Do zgrupowania pozostało sześć dni. Dziś pojechałem ostatni mocny trening, a teraz już regeneracja. Ogólnie w tym mikrocyklu treningi wchodziły całkiem przyjemnie. Wplatałem już w tygodniu krótkie tempówki na tolerancję laktatu, a w weekendy pojeździłem odrobinę po górach…. Tzn. „górach” ;), czyli naszych podwrocławskich zmarszczkach jakimi są Wzgórza Trzebnickie i okolice Ślęży. Podjazdy na razie bez przesady jeżeli chodzi o intensywność, no ale trzeba nogom i serduchu już dać znać, że zbliża się Benissa, Col de Rates i Vall d’Ebo :).
Szczególnie jestem zadowolony z zeszłego weekendu. W oba dni jeździłem z Piotrkiem, w sobotę po Trzebnickich, a w niedzielę zrobiliśmy łącznie z 7 podjazdów w Masywie Ślęży (chyba 2x Przemiłów i 5x Tąpadła). W tygodniu dołożyłem do tego siłę i 30stki…..i chyba mam już dość ;).
Ależ tego dnia była widoczność- najlepsza jaką widziałem ze Wzgórz Trzebnickich w życiu- we Wrocławiu było można domy liczyć, Ślęża i Sowie jak na dłoni, a pierwszy raz widziałem ze Wzgórz Śnieżkę (~115km) i Pradziada (~130km)....szkoda tylko, że szerokokątna GoPro marnie się nadaje to uwiecznienia takich widoków Niby ciepło, ale znów huragan... Siła sama się nie zrobi :)

Choć dziś miałem dalej łupać Tapadłę, to pogoda trochę zweryfikowała plany. We Wrocławiu 5*C, a koło przełęczy 0,….. a ja ubrany jak na 5 ;), cienkie rękawiczki, cienkie ochraniacze….zresztą robienie jakiejkolwiek mocnej intensywności przy takich temperaturach, to zawsze lekkie niebezpieczeństwo dla płuc (a nie ma co ryzykować przed zgrupką). W nogach też jakoś tak miękko, więc w sumie idealnie, że dziś miałem zaplanowany ostatni mocny trening…dalej bym tak nie pociągnął ;). Ze względu na temperaturę trochę go jeszcze zmodyfikowałem po pierwszym zjeździe gdzie zima dała się we znaki, a wszędobylska dzisiejszego dnia duża wilgotność, zaczęła się powoli kondensować ;). Pokręciłem się więc trochę dookoła Masywu i zamknąłem trening na 4h.

Taka to zima w Polsce- jak 10* to wiatr 50km/h, a jak dziś praktycznie bezwietrznie, to już bliżej 0*C i wilgotność chyba z 99%

Z ciekawych rzeczy na stronie, to odgrzebałem gdzieś stare skrypty z poprzedniej wersji strony i zreanimowałem dwa kalkulatory pomocne przy doborze stopniowania napędu. Pierwszy, który pozwala obliczać kadencję w zależności od prędkości. Drugi natomiast to lekkie rozwinięcie- podaje prędkość przy danej kadencji, na każdym przełożeniu w napędzie jakim dysponujemy. Akurat na czas, bo pewnie wielu z nas niedługo stanie przed rozterkami typu 2×10 czy 1×11, a może ciągle 2×9, ktoś jeszcze tak jeździ? ;P

Testy, foto z „Szosą” i pierwsze mocniejsze treningi

Ostatni weekend (w sensie piątek i sobota 😉 ) stał pod znakiem testowania- w pierwszy dzień były testy sprzętu, w drugi testy nóg 😉 Zaczynamy od tematu przyjemniejszego, czyli od dnia piątkowego. Od jakiegoś czasu ujeżdżam w wolnych chwilach rower made in Decathlon, a dokładnie model Mach 704 CF Team. O rowerze nie wypada mi się rozpisywać, bo wszystkie szczegóły znajdziecie niedługo w Magazynie Szosa. Powiem tylko, że każdego szokuje że coś takiego wychodzi z fabryki B’Twin- rama robi ogromne wrażenie- „ogromne” to dobre słowo bo właśnie takie są przekroje rurek, które czynią maszynę baaardzo sztywną, dodajmy do tego kolorystykę czarno-lazurowo-fluoróżową i obok sprzętu nie można przejść obojętnie.
A sam piątek to był bardziej photo day z tym (i innymi sprzętami). Oprócz mnie i przesympatycznej ekipy z „Szosy” miałem przyjemność przekręcić kilka km jeszcze z dwiema wybitnymi osobistościami- Bartoszem Huzarskim i Rafałem Jurkowlańcem.
A jak już wspomniałem o Bartku, to jeszcze jedna rzecz przy okazji- dla Huzar Bike Academy zbierane są aktualnie pieniądze (w systemie finansowania społecznościowego) na zakup busa, który ma służyć dojazdom na wyścigi dla najmłodszych zawodników. Trochę o tym napisałem na Facebooku. Warto wspomóc dzieciaki i ułatwić im start w kolarski świat:
https://polakpotrafi.pl/projekt/huzar-bike-academy
Zapraszam więc do najbliższego wydania Magazynu Szosa, bo test i zdjęcia (pogoda trafiła się mega, a i okolice Masywu Ślęży zawsze robią wrażenie) zapowiadają się ciekawie.

Taki sprzęcior ;) Pokręcić z zawodnikiem światowej klasy, to zawsze bardzo miłe przeżycie

Dobra a drugi temat to testowanie siebie. Za 3 tygodnie wylot na zgrupowanie, trzeba wiedzieć jak jeździć. Jako, że korzystam z pomiaru mocy, to nieodzownym elementem tej całej zabawy jest test FTP. W skrócie jazda przez godzinę tak aby osiągnąć jak najwyższą moc średnią. Są różne odmiany testu- 20min, 30min (krótsze, więc moc można aproksymować, a krócej się odpoczywa po teście) i potem odpowiednie przeliczanie. Ja do tej pory zawsze robiłem test 30-sto minutowy i taki też zrobiłem w sobotę. Choć ogólnie rzecz biorąc, to nie był to najlepszy dzień, ale niestety jedyny sensowny termin przed zgrupowaniem, bo po lekkim, regeneracyjnym tygodniu. Była jeszcze opcja zrobienia testu juz na zgrupowaniu, ale szkoda by mi było dnia + odpoczynku po teście, a i pewnie robienie testu w pierwszy dzień po przylocie też by było marnym pomysłem ze względu na jakąś tam aklimatyzację i zmęczenie podróżą. A sobota….była trochę huraganowa, do testu to marne warunki- pod wiatr nie dobrze, bo utwardza kadencję, z bocznym też marnie bo rzuca rowerem, z wiatrem też moc ciężko wysoką utrzymać bo się napęd zamyka a i trzeba wtedy szukać drogi bez skrzyżowań przez ponad 20km. W końcu zrobiłem taką pętelkę po trochę bocznego, trochę z wiatrem….minus taki, że aby dojechać to miałem pod wiatr z dobre 45min co też jest za długa rozgrzewką przed FTP. Dodam do tego jeszcze, że po domu krążą zarazki anginy, akurat w piątek robiłem badania krwi, gdzie widać że organizm walczy (na szczęście na razie z sukcesami, jak zwykle zresztą- dzięki Bogu albo hartowaniu się 😉 za moją odporność). W każdym razie mówię- jedyny możliwy dzień co by nie było, to test trzeba zrobić i ew. potem lekko skorygować wyniki ;).
No i jakoś tam poszło, oczywiście jak zwykle za mocno zacząłem „oooojaaacieee średnia 380W po pierwszych 4minutach, utrzymam to utrzymam”…..nie utrzymałem 😉 Moc drastycznie spadła gdy wyjechałem na odcinek z bocznym wiatrem- teraz w sumie dokładnie to zauważyłem przeglądając mapę- przez 12min bocznego wiatru tylko 320W, natomiast potem na końcowym 8mio minutowym odcinku z wiatrem średnia moc to 340W. W sumie ciekawa nauczka na przyszłość- wygląda na to, że najgorszy wiatr boczny. Ma to sens- jadąc pod wiatr jest ciężko, ale jeżeli tylko nie utwardzimy kadencji (i przez to nie jedziemy z optymalną dla siebie wydajnością), to moc idzie na walkę z wiatrem aby przesuwać się do przodu, więc centralnie w pedały i nie zaburza mocno wyniku. Natomiast jeżeli wieje z boku, to moc jest relatywnie niższa, bo traci się dużo energii na balans ciałem przy podmuchach. Jednak wiało z 30km/h…przy takim małym huraganie trzeba brać poprawki na takie coś…..albo robić test na trenażerze, podobno katorga, ale jednak warunki bardzo miarodajne. Aha z całego testu jak ktoś bardzo ciekawy wyszło mi jakieś 340W (czyli przeliczając na test godzinny jakieś 323W), więc w sumie dramatu nie ma biorąc pod uwagę wszystkie niesprzyjające okoliczności- wynik mniej więcej taki jak rok temu w marcu, a przede mną przecież zgrupowanie…no i pilnuję trochę bardziej wagi, więc współczynnik który się liczy najbardziej czyli W/kg też lepszy niż rok temu…no cóż szkoda, że jutro tłusty czwartek 😀

No jak to?! Przecież jutro trening ;) Tak było rok temu  ;)

Aaa a w niedzielę bardzo miły trening z Piotrkiem i Przemkiem, zaliczony Przemiłów, Tąpadła i kilka pagórków po drodze. Szkoda, że na przełęczy śnieg z rana popadał, ale w sumie na podjeździe od Sulistrowiczek tylko było ślisko, na zjeździe do Wirów na szczęście spoko, ale i tak jechaliśmy z rezerwą…..Ano i w końcu poszedłem za trendami i zmieniłem opony z 23mm na 26mm, jest mega fajnie zarówno jeżeli chodzi o trzymanie jak i o amortyzację. Ogólnie po zimowym etapie treningów objętościowych powoli czas na mocniejsze uderzenia. Już w poprzednim mikrocyklu wplotłem treningi HIIT, a teraz już powoli wplatam mocniejszą jadzę na podjazdach…w końcu zgrupowanie już niedługo, trzeba rozkręcić nogę 😉

Laaaato paaanie ;) Z druhami Masyw Ślęży odwiedzony najpierw w piątek na sesji zdjęciowej, a potem w niedzielę już typowo treningowo.