Okres od 24 do 31 grudnia, to czas w którym rozgrywany jest międzynarodowy Festiwal organizowany przez sklep rowerowy Rapha wraz z portalem Strava. Założenie jest proste- przez te osiem dni trzeba przejechać 500km i udokumentować to on-line na Stravie. Założenie trudne nie jest, bo nawet zakładając zimę stulecia te 62,6km dziennie się nakręci. Ja na to patrzę trochę inaczej. Daleko mi od jeżdżenia na siłę po nocach i zapisywania każdej jazdy po bułki do sklepu na mieszczuchu 🙂 Ja mam założenie proste- takie same jak rok temu- ukończyć festiwal bez większej ingerencji w plan treningowy.
W tym roku było odrobinę ciężej, bo terminy świąt i weekendu były bardzo bliskie sobie. Tzn. 25-26 jeżdżę zawsze z założenia- i tak siłownie, baseny nie czynne, więc pozostaje rower. Wg planu jeżdżę jeszcze sobota, niedziela i środa. No i teraz 25-26 wypadł czwartek-piątek…no i 4 dni wytrzymałości pod rząd a nawet 3, to już mocne wyjałowienie organizmu, więc opracowałem następujący plan. Jeżdżę 25-28 z dniem regeneracji 26 lub 27 grudnia w zależności od pogody, plus dokręcam w środę 31 grudnia. Daje to 4 dni, czyli średnio 125km dziennie- na szosie luz totalny….rok temu pogoda była super, ciepło bez opadów, w tym już tak różowo nie było….
Dzień 1
25 grudnia- chyba mój ulubiony trening w roku. Brzusio napchany świątecznymi pysznościami, 6*C, jedynie co przeszkadzało to dość mocny wiatr, no ale nie można mieć wszystkiego. Rano tylko kawa i ruszam na spotkanie z Przemem i Cesarzem. Kręcę trochę na wschodniej obwodnicy, bo chłopaki jeszcze na wyjeździe z Kleciny łatali kapcia. W końcu się zjeżdżamy i lecimy do Namysłowa- to jedna z moich ulubionych miejscówek na szosowe wypady, wracamy przez Oławę. Oj brakowało mi w tym okresie takiego dłuższego treningu. Po 4 godzinach jazdy w końcu wigilijne kalorie popuściły i zagryzłem kawałkiem piernika. Potem jeszcze makowiec….no i 172km poszło. To był ważny dzień- prognozy na następne były słabe. Przymrozki, śnieg, wiatr oj, nie będzie tak łatwo.
Dzień 2
26 grudnia. Ciągle na szosie, choć temperatura już około 0*C…nie wiało już tak mocno i trochę się przebijało słońce, więc jeszcze było w miarę ciepło….ale to już taka krytyczna temperatura- poniżej tylko MTB jak dla mnie. Jadę z Piotrkiem przez Bierutów i Oleśnicę. Pierwsze kilometry bardzo uważne- na drodze miejscami szklanka, miejscami nie wiadomo czy to lód czy mokry asfalt, ogólnie średnio bezpiecznie, ale na święta u Rodziców miałem ze sobą tylko szosę. Za Jelczem zrobiło się na szczęście już sucho i bezpiecznie. Jednak rozluźnienie bywa czasem zgubne- tuż przed Oleśnicą gdzieś w cieniu została zamarznięta kałuża- Piotrka ścina z kół, ja dostaję rykoszetem, koło w bok, podpieram się nogą i jakoś się ratuję. Piotrek tyle szczęścia nie ma i ląduje na poboczu. Szczęśliwie było pod wiatr więc prędkość mniejsza, trawa miękka, więc obyło się nawet bez większych siniaków. W sumie największą szkodą była przemoczona rękawiczka, która momentalnie zamarzła. Po 15km jest już dość poważnie i kombinujemy- zjadamy co mamy i z folii aluminiowej robimy izolację na to jedna cienka rękawiczka, potem worek foliowy i na to druga rękawiczka.
Sprawdziło się, jeszcze wyszło na koniec wyszło słońce i znów było ciepełko 🙂 nawet mi trochę żal że jeszcze nie zdecydowałem się dokręcić z 20km więcej. W każdym razie dzień 2 zamykamy ze 120km.
Dzień 3
28 grudnia- po jednym dniu odpoczynku atakujemy dalej. Tym razem już MTB, temperatura około 6-8*C na minusie. Zostały mi dwa planowe treningi i około 210km, więc około stówka by się przydała. To był najcięższy dzień. Choć jeżeli co godzinę się truchtało to tragedii nie było.
Jedziemy zwiedzać lasy w okolicach Kotowic, potem objechaliśmy lasek pod Oławą tzw. Winną Górę- chyba od kilku lat jeżdżąc szosami chcieliśmy go sprawdzić, ale jakoś na MTB za często się tam nie zapuszczałem. Całkiem fajne okolice, przyjemne single między drzewami. Nadodrzańskie wały w tamtym rejonie wyglądają po ostatnim remoncie jak autostrady. Po przejechaniu przez Oławę jedziemy czerwonym szlakiem w stronę Jelcza- bardzo fajna i urokliwa ścieżka w głębokim lesie. Niestety picie, nawet jeżeli jeden bidon trzymam pod kurtką przymarza. Następny przystanek na rozgrzanie stóp i dłoni- Jeziorko w Jelczu…stanowczo wolę to miejsce w lecie :).
Wzdłuż Odry dojeżdżamy do domu, kończąc ten dzień z 105km na liczniku i jedząc izotonikowy sorbet z bidonu- i tak wypiliśmy tego dnia za mało.
Dzień 4
31 grudnia. Zostało 102km. Jedziemy z Piotrkiem w stronę Trzebnicy- z Wrocławia zielonym szlakiem rowerowym przez Las Maliński. Dziś jest już lepiej- temperatura około zera, ale ziemia jeszcze zmrożona. Najlepsze, że w Trzebnicy był doroczny bieg sylwestrowy- dokładnie o tym wiedziałem, choć oboje przypomnieliśmy sobie o wydarzeniu dopiero jak w centrum zauważyliśmy sędziów. Na zegarku 11:40, więc start tuż, tuż. Objechaliśmy jeszcze pobliską górkę i ustawiliśmy się na trasie pokibicować znajomym. Z Votum biegli Przemek i Paweł.
Chwilę jeszcze postaliśmy, pooglądaliśmy i ruszyliśmy tą samą trasą do domu. Nawet specjalnie nie musiałem nakręcać, bo zakończyłem trasę z 107km na liczniku
Podsumowanie
Udało się- 504,5km na koniec rywalizacji. Z pewnością było ciężej niż rok temu. W Polsce festiwal ukończyło 29 osób (http://www.strava.com/challenges/festive-500-2014)- liczba zbliżona do tego co było rok temu, choć wiadomo- ilość osób korzystających ze Stravy rośnie. Dodam więc, że w tym roku 500km przejechało 29 na 196 uczestników, a rok temu 31, ale na 91 „startujących”. Teraz już wiemy jaka była skala trudności. Swoją drogą ciekawi mnie rok w którym jazda szosowa by było zupełnie nie możliwa, a w terenie 20cm śniegu, oj to by była prawdziwa rywalizacja…choć ja bym wtedy chyba już wybrał biegówki, za którymi nawiasem mówiąc już trochę tęsknię….no ale może jeszcze coś mocniej popada tego roku, w końcu zostało mi już tylko 4 tygodnie zimna 🙂