Archiwum kategorii: Trening

Andaluzja kolarsko i turystycznie

O Andaluzji już kiedyś pisałem, choć było to raptem po pierwszym tygodniu, który tam spędziłem. Było to bardziej kolarskie porównanie Andaluzji z okolicami Calpe no i też przy okazji relacja ze zgrupowania. Było to w roku 2017 i od tego czasu udało się tam spędzić ponad 30dni, więc tym razem już na spokojnie i z dużo większą wiedzą, spróbuję napisać czemu Andaluzja jest naj, naj i jeszcze raz naj….choć nie wiem czy tego chcę, bo jedną z zalet jest to, że nie ma tam tego przepychu i napiny jaka jest w Calpe, a spotkać innego kolarza w górach to rzadkość.

Jadąc w te okolice w 2017 byliśmy praktycznie pionierami, bo wtedy na słowo zgrupowanie w Hiszpanii każdy myślał tylko o Calpe, wyspach, ew. Lloret. Ba- w 2017 to nawet ja razem z Piotrkiem to zgrupowanie organizowaliśmy i wyszło to całkiem sympatycznie. Będąc od tego czasu jeszcze dwa razy, za każdym razem było zauważalnie więcej kolarzy, głównie właśnie z Polski. Widać, że okolica jest powoli doceniana i nie bez przyczyny. Ja oprócz 2017 byłem jeszcze w 2020 i 2023, choć te dwa wyjazdy były oprócz treningowych również wyjazdami rodzinnymi i turystycznymi i też właśnie wszystkie tego typu atrakcje bym chciał zawrzeć w tym opisie, bo umówmy się- towarzystwo powoli wyrasta z wieku, gdzie trening ma priorytet i warto oprócz tego coś na tym świecie jeszcze zobaczyć.

Jednak na początek przez sprawy treningowo- kolarskie też przelećmy w lekkim skrócie, czyli dlaczego tak sobie cenię Andaluzję:

– Mnogość i różnorodność tras. Tu oczywiście zależy, gdzie się osiedlimy, bo można trafić na nadmorskie miasteczka, gdzie jedyną drogą ucieczki w góry będzie na dzień dobry podjazd 800m w pionie. Ja zazwyczaj celowałem w okolice Torre del Mar / Velez, ogólnie okolice na północ od Malagi są spoko. Wiadomo, że celując w miejscowość nadmorską jeden kierunek nam odpada, no ale nad morzem zawsze przyjemniej no i jednak łatwiej o dostęp do wszystkiego. Na wyjeździe z Velez mamy praktycznie 3 drogi w góry, do tego zaczynając ew. wzdłuż morza kilka km mamy kolejne 2 odbicia w góry w zasięgu do 10km . Czyli na starcie 5 kierunków, a nie jedna Benissa jak w Calpe.

– Góry, góry i jeszcze raz góry. Tu nie ma zmiłuj się. Ogólnie jest bardzo mało odcinków płasko- przelotowych. Oczywiście płasko jest przy morzu i trochę na płaskowyżu powyżej Ventas de Zafarraya. Bardzo sobie cenię, że podjazdy rzędu 20-25min dobrym tempem (Los Gomez-Canillas de Aceituno) są raptem 14km od morza.

Cómpeta

– Drogi w Andaluzji mi bardzo pasują. Choć zauważyłem to dopiero po ostatnim pobycie w Chorwacji, gdzie czasem jechało się zjazd 60 km/h, a wszędzie na poboczu rosły krzaki i praktycznie nie było widać co jest za zakrętem, nie mówiąc już o potencjalnym stresie czy coś z tych krzaków nie wyskoczy- wszak kozłów czy innych baranów tam pełno. Natomiast Andaluzja jest bardzo „czysta”. Zjazdy są bardzo przewidywalne, często widać drogę do przodu 3 zakręty i kilometr, po prostu jest dzięki temu bardzo bezpiecznie. Jeżeli dodamy do tego dość dobrą jakość asfaltów i mały ruch, to minimalizuje się nam ryzyko jakiegoś niebezpiecznego zdarzenia.

– Krajobrazy. Są niesamowite i tyle. Z jednej strony morze, które często da się dostrzec z przewyższenia rzędu kilkuset metrów, z drugiej strony ośnieżona Sierra Nevada. Dorzućmy do tego kilka smaczków obok których można przejechać jak np. formacje skalne rezerwatu Torcal de Antequera czy sosnowe lasy Montes de Málaga. Oprócz tego wszędzie avocado i zielone pastwiska.

Jeden z tysiąca pięknych widoczków

-Pogoda. Ok, oczywiście trzeba mieć szczęście. No ale nie wiem jak to jest, że ile razy jestem w Calpe to marznę, a ile razy w Andaluzji, to się czuje jakbym wygrał w totka (zazwyczaj jestem tak w pierwszej połowie marca). Będąc w 2017- był faktycznie jeden dzień deszczu i pizgawicy, drugi pochmurny, reszta przyzwoita czyli na krótki rękaw, może czasem rękawki. 2020- miałem na sobie dwa razy rękawki i to tylko przez pierwsze 30min jazdy, a ruszałem wtedy raczej wcześniej. Zdarzył się jeden dzień kiedy termometr pokazał 27*C i myślałem że lepiej tam nie może być….aż do 2023. Wtedy to był jakiś kosmos. Pomijając pierwsze 3-4dni kiedy było powiedzmy umiarkowane, to potem były dwa tygodnie smolenia. Przy morzu temperatury około 23, a w górach była inwersja- zdarzało się, że Garmin pokazywał powyżej 30*C (oczywiście podczas jazdy a nie postoju na słońcu, bo wtedy 40).

Smooooli

Nie piszę o konkretnych trasach, możecie to podglądnąć na mojej Stravie:
2017
2020
2023

Natomiast z takich miejsc gdzie trzeba być kolarsko, to na pewno:

– Przełęcz Ventas de Zafarraya- niesamowity przesmyk, gigantyczne skały, wygląda to jak jakieś wielkie wrota. Potem w kierunku zachodnim piękny płaskowyż na 1000 mnpm z kamienistymi pastwiskami.

Ventas de Zafarraya

– Torcal de Antequera. Jest to rezerwat, gdzie są ciekawe trasy na trekking (o tym za chwile), ale rowerem da się dojechać na parking przed wejściem, gdzie jest ogólnodostępny taras widokowy (na wysokości 1150mnpm z widokiem na morze).

Torcal de Antequera

– Montes de Málaga- wprawdzie jechałem tylko raz, ale w pamięci utkwił mi zapach sosen piekących się na słońcu. Trochę inne krajobrazy niż wszędzie dookoła i fajne zakręty o 360*.

– Podjazd z Almuñécar przez Otivar w stronę Jayena- można się wbić z poziomu morza na 1300m.

– Okolice Riogordo i Colmenar- bardzo ładny zielony rejon.

Okolice Riogordo

– Dziesiątki urokliwych Pueblos blancos, które najładniej oczywiście wyglądają z pewnej odległości, ale przejazd przez centrum jest zawsze przygodą, gdzie można podglądnąć trochę lokalnego życia. Osobiście moim ulubionym białym miasteczkiem jest Comares, które położone na wzgórzu jest widoczne bardzo często podczas treningów.

No dobra, to teraz szybki przewodnik co można zrobić albo zobaczyć w okolicy korzystając z tego, że wynajem samochodów w Hiszpanii jest wciąż śmiesznie tani. Zacznę od klasyki oraz ikon turystyki w Andaluzji, które pewnie już nie raz widzieliście w internetach albo i na żywo. Natomiast im dalej, tym będą mniej znane miejsca. Czasem rzucę tylko hasło, zakładam, że google macie opanowane 🙂 jak mam ślad GXP, to podrzucę link do Stravy, bo stamtąd można ściągnąć + jest tam też więcej zdjęć.

– Duże miasta w zasięgu na jeden dzień: Sewilla, Kordoba no i oczywiście sama Malaga. O każdym z tych miast można napisać książkę.

Sewilla


Kordoba

– Grenada i Alhambra to po prostu coś co trzeba zobaczyć i potem powtórzyć kiedy się tylko da:)

Alhambra a w tle Sierra Nevada

– Ronda z charakterystycznym mostem i areną do walk byków.

Ronda

– Caminito Del Rey, czyli ścieżka turystyczna praktycznie w ścianie wąwozu. Okryta trochę złą sławą zanim została przebudowana i ponownie udostępniona turystycznie. Aktualnie 100% bezpieczna i mało wymagająca, ale widoczki świetne. Na koniec wiszący most, ale 10x krótszy niż inne mniej znane w okolicy (poniżej)

Caminito Del Rey

– Dwa ciekawe miasteczka, które można zahaczyć w drodze do Sewilli lub Rondy. Wykute w skale Setenil de las Bodegas i Zahara de la Sierra z pięknymi widokami i górującą nad miasteczkiem twierdzą.

Setenil de las Bodega

Zahara de la Sierra

– Castillo Almodovar del Rio- piękny zamek, który warto zobaczyć w drodze do Cordoby. Warto zapłacić kilka euro i wejść do środka, bo jest sporo do zwiedzania i świetne widoki z wież. No a sam zamek jest najbardziej znany z tego, że zagrał w Grze o Tron 😉

Castillo Almodovar del Rio

– Cueva de Nerja. Imponująca jaskinia z największym na Świecie stalagnatem. Jest pula darmowych biletów- przez stronę www jest napisane jak je zdobyć- trzeba było kliknąć o danej godzinie, co poza sezonem nie jest trudne. No i przy okazji można zwiedzić miasteczko, a w szczególności znany punkt widokowy Balcón de Europa

Cueva de Nerja

– El Torcal de Antequera- piękny rezerwat przyrody z niesamowitymi formacjami skalnymi.
https://www.strava.com/activities/8714235988

Torcal de Antequera

– Ferraty Comares. Ferraty rozmieszczone przy wjeździe do miasteczka. Są to dość nowe ferraty. Nie mają dużej ekspozycji, większość dróg jest na wysokości 20-30m. Natomiast są dość wymagające fizycznie, jest sporo przeszkód na których dość mocno czuć ręce. To taki bardziej park linowy dla dorosłych niż trasa wspinaczkowa.
https://www.strava.com/activities/8717681903
Są też starsze ferraty po drugiej stronie wioski, nie wiem nie testowałem.

Starsze Ferraty w Comares


Nowsze Ferraty w Comares


Ferraty w Comares

-Camino de la fuente- to fajna ścieżka na niewymagający trekking czy nawet bardziej na spacer (większość wyasfaltowane/wybetonowane) zaczynająca się w Vinueli i ciągnąca się wzdłuż upraw Avocado w stronę zbiornika wodnego. Przy zalewie jest ogólnodostępna miejscówka na grilla z kilkoma paleniskami, raz nawet korzystaliśmy 🙂
https://www.strava.com/activities/8648490057

Camino de la fuente

-Lokalne ścieżki trekkingowe i szlaki turystyczne:
Frigiliana: to był taki rekonesans z wycofem tą samą drogą, bo było późno, nie była to jakaś spektakularna trasa, bardziej przy okazji odwiedzin miasteczka.
https://www.strava.com/activities/8653769253

Ścieżki nad Frigilianą

Cerro Gordo: króciutki 2km spacerek (acz ścieżka wymagająca miejscami) z ruinami wież i w towarzystwie kozic górskich.
https://www.strava.com/activities/8681856447

Cerro Gordo

Koziołki na Cerro Gordo

El Saltillo Canillas de Aceituno: bardzo fajne miejsce i mało znane. Start w Canillas de Aceituno, a celem jest wiszący most który ma około 50m i tyle samo wisi nad ziemią. Trasa powiedzmy średnio wymagająca, choć trzeba być uważnym, bo idzie się wprawdzie ścieżką, ale po niezabezpieczonym zboczu o sporym nachyleniu.
https://www.strava.com/activities/8691771358

Most na El Saltillo Canillas de Aceituno

Końcówka El Saltillo Canillas de Aceituno

Los Cahorros de Monachil: szlak ma około 7km. Niestety nie zamknąłem go w całości, bo wtedy nie mieliśmy jeszcze nosidełka dla dzieci. Tutaj też są wiszące mosty, tylko takie bardziej drewniane niż stalowe 😉
https://www.strava.com/activities/3158793127

– aha- wszyscy się pytają o Giblartar. Nie wiem, nie byłem, nie mam zdania. Jak ja kogoś się pytałem to opinie były raczej negatywne, tzn. nic specjalnego tam nie ma, ot skałka, widoczek na Afrykę i wszędzie głupie małpy 😉

No i to by było na tyle. Mam nadzieję, że jak będziecie w okolicy, to pozwiedzacie odrobinę popołudniami i w dni wolne od treningu, bo szczerze warto. Okolice są przepiękne i szkoda ograniczać się tylko do jazdy.

Dalmacja rowerem szosowym….i nie tylko

Wstęp
We wrześniu 2023 udało się odhaczyć rowerowo kolejną część Bałkan. Po kręceniu w Czarnogórze i na Istrii, tym razem rozjeżdżałem asfalty pod Splitem. Byłem w tych okolicach w 2011, ale bez roweru i w ogóle jakoś tak mało aktywnie, bardziej zwiedzanie i plażing. Moje podejście do jazdy rowerem w Chorwacji utwierdza się za każdym razem jak tam jestem i zacytuję tu to co napisałem już we wstępie opisu Istrii:
„Zakładam, że jadąc do CRO są to też wakacje, więc fajnie jest być przy morzu. No i tu się zaczyna problem- rzeźba terenu i związana z nią sieć dróg. Spora część chorwackiego wybrzeża wygląda tak: morze, wzdłuż morza droga krajowa o sporym natężeniu ruchu, a potem od razu góry ponad 1000mnpm gdzie albo mamy ślepe, marne drogi do górskich wiosek, albo raz na jakiś czas przebitkę przez góry na godzinę podjeżdżania. „

Gdzieś w górach

Widoczek na Omiś

Serio- wybór fajnego miejsca jest ciężki. Zakładam też, że jak chcemy coś potrenować, to jednak dobrze mieć jakieś góry, no ale właśnie takie akurat- ani nie za małe ani nie za duże. Istria miała swój klimacik, szczególnie piękne miasteczka położone na wzgórzach. Fakt- dało się znaleźć srogie nachylenia >20*, ale jednak większość półwyspu to takie bardziej wzgórza niż góry, a jeżeli jest jakiś dłuższy podjazd to bardzo niejednostajny- z wypłaszczeniami. No ale dobra miało być o Dalmacji a nie o Istrii ;).
Patrząc na mapę- wyglądało to fajnie (startowałem z Duce czyli wioski co łączy się z Omisiem). Po pierwsze dlatego, że najbliższe pasmo górskie ma 300-400m, pomiędzy nim a kolejnym pasmem, które ma już >1000m są dwie lokalne drogi, gdzie można kręcić przyjemne pętelki. Zresztą- to większe pasmo też da się objechać i wracając przez przedmieścia Splitu zamknąć pętelkę z niewiele ponad 100km na liczniku. Po drugie- mamy dość szybką ucieczkę na lokalne drogi i mało jazdy obciążoną krajówką przy morzu. Po trzecie- w Omisiu ujście ma rzeka Cetina, a droga przy niej daje nam kolejne możliwości wbicia się w głąb lądu. No i po czwarte w końcu- blisko jest park narodowy Biokovo z najwyżej położoną drogą asfaltową w Chorwacji i możliwością podjazdu na Sveti Jure, czyli z poziomu morza na 1762mnpm. To wszystko czyni okolice Omisia bardzo fajną bazą wypadową do jazdy szosówką po tej części Dalmacji.

W oddali Park Narodowy Biokovo

Drogi i kierowcy
Asfalty są bardzo spoko. Biorąc pod uwagę, że czasem jest to odcinek z wioski co ma 30 mieszkańców do wioski, która jest zupełnie opuszczona, to jakość tych dróg jest wręcz idealna. Przez 2 tygodnie nie miałem, żadnej sytuacji żebym wyłapał jakąś dziurę, co by mnie mocniej zestresowała. Asfalt w większości jest w zadowalającym stanie, natomiast drogi czasami są wąskie i do tego trzeba się przyzwyczaić. Przyzwyczaić po pierwsze w takim sensie, że zawsze trzeba być uważnym i skupionym i zakładać, że zza zakrętu może coś wyjechać. Po drugie w takim sensie, że często jedzie się praktycznie tunelem, bo pobocza nie ma- są albo skały albo krzaki z których jakieś dzikie zwierzę zawsze może wybiec. Ja jeździłem solo. Jazda w więcej osób- dwójkami była by dość niebezpieczna wg mnie- właśnie z racji na to, że jest wąsko, nie ma gdzie uciec, a Chorwaci na zakrętach nie zwalniają 😉 Ich typ jazdy się nie zmienił- jest brawurowy, szybki, ale jednocześnie dość pewny i jak się już przyzwyczaimy, to nawet można powiedzieć, że bezpieczny. To co się rzuciło w oczy, to na górskich wąskich odcinkach nie ma ludzi patrzących czy gadających przez tel. (im droga szersza i bezpieczniejsza, tym staje się to niestety częstsze). Ogólnie przez 2 tygodnie nie miałem jakiegoś mijania w bardzo bliskiej odległości, raz w okolicach Splitu coś ktoś pokrzyczał przez okno, ale wszędzie znajdzie się jakiś niewyżyty pseudo samiec w kryzysie wieku średniego, co zrobić. No a do trochę ograniczonego pola widzenia trzeba się przyzwyczaić- szczególnie na zjazdach. Już wiem, czemu tak lubię trasy w Andaluzji- tam po prostu jest mega bezpiecznie- wszystko widać, często na 3 zakręty i 1km do przodu, a tu w Dalmacji jest dość specyficznie.

Asfalt fajny, ale wąski



Zachód słońca nad Splitem

Trasy
Ogólnie odsyłam, do mojej stravy z tamtego okresu. Najczęściej wyjeżdżałem z Omisia na północ- mamy już po chwili do wyboru 4 drogi w dwóch kierunkach- trzy zaczynające się od podjazdu w stronę Gata, Tugare lub wąska (ale z zerowym ruchem) droga w kierunku Dubravy, do tego początkowo płaski wyjazd wzdłuż Cetiny. Podjazdy w okolicy są stabilne i mają takie fajne nachylenie, dobre treningowo- nie ma jakiś ścianek, tylko stabilne 5-8%. To czego mogę się przyczepić, to bardzo słabe wyprofilowanie na 180* (tzw. patelniach)…nawet nie słabe, tylko jego kompletny brak. Ciężko na zjeździe się fajnie na takim zakręcie złożyć i trzeba mocno zwalniać. Ogólnie większość zjazdów jest mocno pokręcona. Jedyny trochę inny od wszystkich- szybszy i z dobrą widocznością to ten z Gornji Dolac w stronę Zavala. Górki są powiedzmy umiarkowane- zazwyczaj wychodziło mi około 1800m przewyższeń na 100km. Z miejsc, które mi się bardzo podobały, to na pewno widoczek na Omiś i ujście Cetiny (43.4606744N, 16.7002797E). Pięknie wyglądał też brzeg Adriatyku widoczny zaraz za odbiciem z nadmorskiej drogi D8 na D39 (43.4005564N, 16.8943967E) tak w połowie drogi między Makarską i Omisiem. Oczywiście bardzo klimatyczne były małe, górskie wioski, często w połowie opuszczone, upchane na stokach o takim nachyleniu, że gdy jedzie się drogą, która je trawersuje, to z jednej strony drogi ma się na swoim poziomie dachy domów, a z drugiej piwnice. Niestety nie udało się zrealizować najważniejszego planu, czyli wjazdu na Sveti Jure. Ogólnie wszystko sprzyjało- był czas, była pogoda, no i co? Okazało się, że w drugim tygodniu kiedy planowałem wjazd droga była otwarta tylko do tarasu widokowego Sky Walk, bo wyżej była zamknięta z powodu remontu….a wcześniej na stronie parku narodowego nie było o tym żadnej informacji. Dowiedziałem się o tym dopiero po zapytaniu czemu nie mogę kupić biletów na dany dzień. No nic trudno- będzie powód, żeby tu wrócić….może w końcu kiedyś uda się zrealizować moje marzenie o bikepackingu do Chorwacji. Natomiast okolica słabo nadaje się na rowerowanie turystyczno- rodzinne. Mieliśmy przyczepkę, ale rowerowo użyliśmy jej tylko raz i to jechaliśmy specjalnie samochodem w jedyny bardziej płaski obszar w okolicy. W Duce jest taki mini betonowy deptak przy morzu w stronę Omisia, ale ma on może z kilometr. Za dużo opcji w tym rejonie na jazdę z dziećmi nie ma.

PN Biokovo

Turystyka
Jako, że nie samym rowerem człowiek żyje, to podrzucam kilka tematów na popołudnia:

-Miasta warte zwiedzania w okolicy: Split, Trogir, Omis, Makarska, a na dłuższą wyprawę Mostar w Bośni (po drodze jest Medjugorie)

Mostar


Split

-Salona- ruiny rzymskiego miasta.

Salona


Salona

-Treking- chodziliśmy po Parku Narodowym Biokovo, szlakami nad Gornje Sitno, w okolicach Tugare, do Crkvi Gospe Snjezne nad Duce i do Fortecy nad Omisiem. Ogólnie szlaki górskie są tu raczej trudniejsze niż łatwiejsze. Dystanse uciekają niewiarygodnie powoli, a zmrok we wrześniu nastaje szybko, więc trzeba to brać pod uwagę planując trasę. No i koniecznie wgrać sobie gpx’a, bo choć szlaki zazwyczaj się dobrze oznaczone, to jedno pogubienie może nas dużo kosztować, a teren czasami jest bardzo jednorodny bez ścieżki i trzeba szukać kółeczek namalowanych na kamieniach.

Szlak turystyczny nad Duce


Biegowo nad Duce


Szlaki nad Gornje Sitno

-Sky Walk Biokovo. Flagowa atrakcja Parku Narodowego, fajne, ale jakoś spodziewałem się więcej…no ale z trekkingiem po okolicznych górach można to połączyć.
-W obrębie miasta Omiś jest też mniejszy fort do zwiedzania, a 300m nad miastem wspomniana forteca.

Szlak na Fortecę


Forteca nad Omisiem

-Ferrata na Fortecę. Mi szczerze się średnio podobała jako ferrata. Jest to bardziej ubezpieczony szlak wspinaczkowy, ale dla kogoś, kto jest ogarnięty w górach nie jest on bardzo problematyczny, choć oczywiście jedno poślizgnięcie może się tu skończyć tragicznie, to czasem przepinanie się co 5m trochę denerwuje. Natomiast widoki na Omiś, niższy fort i ujście Cetiny przepiękne. Jest też jakaś mini ferrata w górach nad Splitem (Perunika), ale nie testowałem. Przy wyjeździe z Omisia wzdłuż Cetiny są też stanowiska do wspinaczki.

Via Ferrata Fortica

-Tyrolka nad Cetiną, która ma 700m i w najwyżsyzm punkcie 150m nad ziemią. Nie tesotwałem, ale następnym razem nie omieszkam
-Spływy kajakowe i rafting Cetiną.
-Dziesiątki punktów widokowych przy drogach z mini parkingami. Fajny widoczek był też z wioski Zadvarie na wodospady Gubavica, z których największy ma 50m i tam też sam kanion Cetiny wyglądał imponująco.

Wodospady Gubavica

-Są też trasy enduro, nie były jakoś specjalnie obłożone, więc jedną przez chwilę zbiegałem i wyglądały na dość wymagające (nad wioską Duce)
-W połowie października jest festiwal biegowy po okolicznych górkach Dalmacija Ultra Trail z dystansami (w 2023) 16,26,57,122….kto wie, może kiedyś 🙂
No i tyle. Kolejna fajna miejscówka, gdzie człowiek aktywny nie będzie się nudził. Polecam 🙂

Jakuszyce vs. Harrachov, czyli swoje chwalicie, cudzego nie znacie

Wstęp
Mam nadzieję, że nikt mnie nie znienawidzi po tym tekście, bo wiem że Jakuszyce to dla wielu ludzi miejsce kultowe…zresztą dla mnie też. Chyba jak 90% ludzi z Dolnego Śląska zaliczałem tam swoje pierwsze gleby na biegówkach. Zresztą jeżeli faktycznie zaczynamy naszą przygodę z nartami biegowymi to oczywiście polecam Jakuszyce z wiadomych powodów. Wszystko jest tam w miarę jasne- parking, zaraz obok wypożyczalnie, a za nimi już polana z założonymi śladami i kilkaset metrów po płaskim idealne do trenowania pierwszych kroków. Jednak jeżeli Jakuszyce znasz na wylot i mimo tego 10ty raz w sezonie parkujesz na Polanie, to czemu nie przejechać raptem 6km dalej i nie rozkoszować się nieskończoną ilością tras w okolicach Harrachova. Postaram się więc przedstawić pewne porównanie tras w Jakuszycach i Harrachowie- może trochę bardziej z naciskiem na opis tej drugiej miejscówki.

I to jest to!

1.Trasy- utrzymanie i ich mnogość, różnorodność.
To po pierwsze, bo wg mnie najważniejsze. Dość dobry przegląd miałem rok temu kiedy byłem 5 dni na biegówkach- pierwsze dwa w Jakuszycach- a trzy kolejne w Harrachovie. Akurat panowała wtedy klęska urodzaju i co nocy dosypywało 20-30cm śniegu. Jeżeli chodzi o utrzymanie, to w Jakucji byłem o 10:15 i po nocnych opadach trasy były jeszcze dość miękkie, mi w klasyku jeszcze to nie przeszkadzało, ale łyżwiarze się zapadali. W Harrachovie kiedyś pobiegłem sobie na start tras biegowych na porannym rozruchu przed 8:00 i trasy były jak stół. Ogólnie jakoś w Czechach zawsze jest ślad pod klasyka lux jak spod linijki, a u nas jakoś tak czasem mam wrażenie, że tyle co ludzie wyjeżdżą. Oczywiście zależy gdzie- wiadomo, że w weekend po trasie spacerowej Polana- Orle to i po 2h po przejeździe ratraka ślady są w marnym stanie. Dzieje się tak po pierwsze z racji na ilość ludzi, a po drugie ze względu na to, że jest to pierwsza trasa jaką pokonują początkujący i ich zdolność do wychodzenia ze śladów bez ich niszczenia jest bardzo mała.
Mnogość tras- to jest piękne, że można w Czechach wystartować z Nowego Mesta pod Smrkiem i przez Harrachov, Rokytnice, Spindleruv Mlyn i Pec dotrzeć aż do Zaclera- praktycznie bez odpinania nart! Zresztą zobaczcie sami- mi w planowaniu tras bardzo pomaga www.mapy.cz w wersji zimowej. Zazwyczaj wszystko to co jest niebieską ciągłą linią to są to trasy przygotowywane przez ratrak. Niebieska przerywana to szlaki raczej pod ski-toury. Fioletowe natomiast są to trasy typowo sportowe- bardziej wymagające, ale otwarte (chyba że są jakieś zawody) dla wszystkich.
W końcu różnorodność tras- amplitudy wysokości są zupełnie inne niż w Jakuszycach. Jeżeli ktoś lubi prędkość na biegówkach, to też będzie zadowolony, bo można się już nieźle napędzić. Choć oczywiście działa to w dwie strony- jeżeli ktoś jest bardziej początkujący, albo boi się szybko zjeżdżać na biegówkach, to z pewnością bardziej doceni Jakuszyce. Ale i w Czechach można wybrać trasy bardziej spacerowe- w sumie cała Karkonoska Magistrala taka jest. No i na koniec wysokość- 1400m n.p.m. w okolicach Kotela robi wrażenie, bo wiadomo, że w górach im wyżej tym ładniej i o tym w kolejnym punkcie.

Dość szybko można się dostać z Harrachova na szczyt Certovej Hory, gdzie znajduje się górna stacja wyciągu

Traski wyglądają tak- jak od linijki

2. Widoki
Choć 1400m n.p.m. to najwyżej gdzie byłem na biegówkach, to było tam ciut mgliście i dopiero na zjeździe do Szpindla kiedy wyszło słońce zbierałem szczękę ze śniegu…albo potem tego samego dnia. Odcinek Karkonoskiej Magistrali Labskiej Boudy do Vosecka Bouda- trochę na wschód od Szrenicy- wszystko przepięknie ośnieżone, słońce daje po oczach, na grani Karkonoszy skałki na Twarożniku, stacja przekaźnikowa nad kotłami, a oddali wyłania się z mgły szczyt Śnieżki i po prostu wielkie WOW! Tą scenę widać w pod koniec filmu znajdującego się na samym dole tego opisu, choć wiadomo że wideo oddaje 10% tego jak prezentował się krajobraz w tamtym momencie. A Jakuszyce wyglądają mniej więcej tak- polana,las,las,las,Orle,las,las,las,Samolot,las,las,las,las,las i niestety zero różnorodności. Pod względem krajobrazowym Harrachov wygrywa dla mnie 10:0 z Jakuszycami.

Jak są taaaakie widoki…

…to trzeba na chwilkę się zatrzymać i pokontemplować.

3. Mało ludzi
Już nawet nie mam na myśli, że większość z nas jeździ w góry po to żeby się odchamić i unikamy takich miejsc jak Kasprowy czy Gubałówka, a niestety z każdym rokiem Jakuszycom blisko do tego (gorszego) sortu pseudo-górskich miejsc. To już nie te czasy, gdzie się przyjeżdżało na luzie na pusty parking, przebierało się kulturalnie w szatni i do skarbonki wrzucało datek na utrzymanie tras. Mam po prostu wrażenie, że mimo tego że w Czechach biegówki są dużo bardziej popularne niż u nas, to dzięki temu, że mają pierdylion kilometrów tras to zagęszczenie ludzi na nich jest bardzo małe co przekłada się też na plus jeżeli chodzi o stan tras. Serio czasem zdarzało się, że startuję z Harrachowa ,wspinam się pod Certovą Horę potem w stronę Rokytnic mam w nogach 10km, a po drodze mijałem 5 osób….a jest sobota. Po prostu nikt przy zdrowych zmysłach mieszkający w Vrchlabi, Teplicach czy innej jakiejś tam Łomiance nad Papieżem (wolne tłumaczenie Lomnice nad Popelkou) nie jedzie nawet tych 20km do Harrachova mając trasy biegowe 300m od domu. I znów nawet nie chodzi mi o to, że czasem fajnie pobyć właśnie samemu w górach, to po prostu lepiej się biega, jak nie trzeba co 100m wyłazić ze śladów czy zmieniać tempa.

Brak słów

4. Jedzenie
No dobra to będzie krótki punkt, ale wiemy o co chodzi w życiu 😉 W życiu chodzi o to, żeby raz na jakiś czas pochłonąć smażony syr, popić Cernym Kozlem, a na koniec zagryźć Studentską;) A wieczorem kiedy już jesteśmy zatankowani pod korek otworzyć jeszcze tubkę Lentylek i wydusić ją na raz….dopychając Tatranką….i popić Kofolą żeby jakoś przeszło ;). Wszystko to zupełnie bez skrupułów, bo kolejnego dnia wstajemy rano i po lekkim rozruchu, odwiedzeniu lokalnej piekarni i śniadanku znów walimy 6h po górach i 4tyś kcal idzie precz.

Standardowe zakupy 😉

Poranne rozruchy można sobie urozmaicić tak 😉 (hint: tablica z informacją o zakazie wstępu stoi tylko od góry mamuciej skoczni 😉 )

5.Pozostałe praktyczne informacje
Co jeszcze mogę doradzić odnośnie Harrachova i uprawiania narciarstwa biegowego w jego okolicy. Na pewno przy planowaniu tras wspomniana mapa.cz w wersji zimowej ( i aplikacja na telefon). Niebieskie kreski ciągłe chyba zawsze były wyratrakowane. Po przerywanych starałem się nie jeździć, ale raz (aby dostać się na Kotela) musiałem- od Dvoracky do Karkonoskiej Magistrali było słabo- raczej trasa na toury. No ale znów- Karkonoska Magistrala od Labskiej Boudy do Voseckiej Boudy jest kreskowana, a była pięknie wyratrakowana (choć bez śladu do klasyka)
Opis tras i oznaczenia szlaków są idealne- przy każdym skrzyżowaniu stoi znak z pokazaną całą okolicą z numerami tabliczek, odległościami pomiędzy, no cud, miód i ideał.
W kwestii parkingów nie pomogę, bo zazwyczaj jestem tam na kilka dni i parkuję pod pensjonatem, ale na pewno jest parking pod wyciągami do zjazdówek skąd blisko poprzez trasy sportowe na drogę na Certovą Horę. Jest też duży parking koło dworca autobusowego i muzeum górskiego (pewnie tańszy niż koło wyciągu), skąd startuje Magistrala, którą po kilku km docieramy do Mumlavskiego Wodospadu a dalej w stronę Voseckiej Boudy i Szpindlerowego (choć ja nie lubię podbiegać tą drogą, bo Magistrala strasznie powoli i mozolnie się wznosi).
W ogóle jak widzicie na mapy.cz miejsc aby wystartować z Harrachova na biegówkach jest chyba z 5 czy 6. Gdzie by się nie spało czy gdzie się nie postawi auta, to zawsze będzie kwestia max 300-400m.
Na stronie www Ski Arealu Harrachov dostępna jest informacja o przejezdności tras i ostatnim ratrakowaniu.

Tablica informacyjna jaką znajdziemy przy trasach biegowych

Na koniec filmik ze wspomnianego pięciodniowego pobytu w Jakuszycach i Harrachovie na początku roku 2017:

Zgrupowanie 2017- Torre del Mar

Mija powoli pierwszy tydzień zgrupowania w Torre Del Mar, miasteczku położonym jakieś 35km od Malagi. Zgrupowanie w Hiszpanii nieodzownie kojarzy się z Calpe i okolicami, ew. Wyspami Kanaryjskimi. Jednak po dwóch latach spędzonych w kolarskiej stolicy zimowych zgrupowań na C, stwierdziłem, że życie jest za krótkie, żeby jechać trzeci raz w to samo miejsce. Tekst ten chcąc- nie chcąc będzie trochę porównaniem Calpe i Malagi.
W sumie jadąc tutaj byłem święcie przekonany, że pod kątem treningów kolarskich czy zapewnionej dobrej pogody będzie to teren gorszy niż Calpe….i już po tygodniu mogę powiedzieć, że się myliłem. Oczywiście wymagało to dość skrupulatnego przeanalizowania mapy, stromości i długości podjazdów przed wybraniem miejsca noclegu, ale co by nie mówić Torre del Mar jest super pod tym względem. Pod nosem płaska droga na rozjazdy wzdłuż morza, która mimo że N-ka (krajowa) ma mały ruch, bo równolegle bezpłatna autostrada, która przejmuje tranzyt. Natomiast góry też zaraz pod domem. Nie ma takich sytuacji jak w Calpe, że aby jechać długie- stabilne podjazdy trzeba gonić 50min do Coll de Rates. Tutaj całkiem fajny podjazd, który na 360W jechałem 22minuty (czyli jest dłuższy od Rates o dobre 4-5min) mamy 16km od chaty. Mnogość tras jest dość duża, praktycznie jeżdżąc przez tydzień na razie mało co się nie powtarzało. Jedynie do czego można się przyczepić, to jakość asfaltów, która nie jest zła, choć mam wrażenie, że w Calpe było lepiej…..choć może to przez to że tamte drogi się już w miarę zna i tam gdzie jest słaby to się po prostu nie jeździ, a tutaj tereny się dopiero poznaje.

Poranne rozruchy na plaży przy słoneczku Pierwszego dnia rozruch biegowy- najbliższe wzgórze zdobyte z takim akcentem :) Deptak w Torre del Mar

Pogoda. Ogólnie nie ma reguły- wiadomo, że trzeba mieć szczęście, ale na razie nie narzekam- wszystkie dni krótki rękaw, wczoraj pierwszy raz rękawki na zjazdach i dziś fakt- rano się udało prawie wyrobić na sucho z rozjazdem i cały dzień leje, ale wg prognoz od jutra do końca wyjazdu znów full lampa i 18-20*C w cieniu, a na tej szerokości geograficznej jak jest słońce to jak lato w Polsce- nawet przy 15*C można się opalać (o właśnie dobrze, że dziś pada, skóra odpocznie, bo z każdym dniem coraz bardziej brązowa…tzn. czerwona 😉 ). Jeżeli mowa o pogodzie, to przy okazji- roślinność w Andaluzji. Byłem przekonany, że jeżeli w Calpe było tak mega skaliście i sucho, to tutaj ponad 400km bardziej na południe będzie już pustynia….nic bardziej mylnego. Okoliczne pagórki to wręcz pastwiska (i to wykorzystywane, wszędzie pełno owiec, kóz itp.). Dookoła zielono, dużo więcej wyższych drzew, plantacje awokado, ogólnie widać że dużo więcej upraw i hodowli niż koło Calpe. Z jednej strony bardziej swojsko, ale mniej egzotycznie, po prostu inaczej, zawsze fajnie zobaczyć coś nowego.

Takie klimaty- dookoła zielone łąki Ekipa po 16km podjazdu :)

Kierowcy. Duży plus, dużo lepiej niż w Calpe. Niby się może wydawać, że tam jest setka kolarzy na 1km drogi i kierowcy powinni być przyzwyczajeni….jednak w lutym-marcu w okolicach Calpe jest sporo emerytów brytyjskich i to oni zazwyczaj powodowali niebezpieczne sytuacje. Jak na ironię południowcy jeżdżą bardzo, bardzo bezpiecznie i z dużym szacunkiem do kolarzy. W okolicach Malagi turystów trochę mniej, praktycznie wszystkie samochody są lokalne i przez tydzień nikt z naszej 15-nasto osobowej grupy nie miał spornej sytuacji na drodze. Mało tego- czasem nawet trzeba machać ręką, aby nas wyprzedzili niejako zezwalając na ten manewr. No i ogólnie chyba ruch jest mniejszy niż w Calpowie- to też swoje robi. A inni kolarze? Jednak Calpe ma swój klimacik- pełno grup zawodowych, tu się można minąć z Michałem Kwiatkowskim, tam z Kasią Niewiadomą. W okolicach Malagi jest więcej kolarzy niż się spodziewałem, jednak w większości są to rowerzyści rekreacyjni, ew. ambitniejsi amatorzy, praktycznie zupełnie brak grup zawodowych, chyba Votum jest tu jedną z liczniejszych :).

Ekipa gotowa to wyjazdu na trening Rekordy i rekordziki ;) Takie przestrzenie na jedno skinienie

A treningowo…..jest spoko, na podjazdach wchodzą fajne waty, miło się jeździ w słoneczku, ekipa jest spoko- połączone siły votum, im-motion, sport-profit i road-racing, a w miłym towarzystwie nóżka zawsze się lepiej kręci. Miejscówkę nam się udało znaleźć super, willa, basen, powierzchnia ogrodu wielka, jest gdzie się relaksować po treningu. No i okolica ciekawa turystycznie- Sewilla, Ronda, Grenada, ew. Gibraltar, w lżejsze dni jest gdzie jeździć i co oglądać. Na razie tyle, jeszcze jeden tydzień zgrupowania przede mną, jeżeli uda się tak samo jak pierwszy, to noga na sezon będzie good, a wspomnienia ze zgrupowania nie tylko te sportowe na długo zostaną w pamięci!

Zapraszam do śledzenia aktualnych treningów i zdjęć na profilach na Stravie, Facebooku i Instagramie.

Katedra w Sewilli, to co na mnie zrobiło największe wrażenie w tym mieście ...a Plaza de España to było drugie wow tego dnia.

Podsumowanie sezonu 2016 i trochę aktualności

Sezon 2017 już bliżej niż dalej, a ja ciągle nie podsumowałem poprzedniego. No ale w końcu znalazłem trochę czasu i odpowiednia strona pojawiła się już na www. A co nowego? No cóż- robię wszystko, aby sezon 2017 był lepszy niż 2016. Zrobione dobre cykle wytrzymałościowe w grudniu na szosie, a na początku roku na biegówkach (5 dni w górach to jest to!), teraz trochę większy nacisk na siłę. W kolejnym tygodniu trochę lżej, później zostaje jeden mikrocykl treningowy, odpoczynek i zgrupowanie! Czyli jeszcze miesiąc zimy, a potem laaaato :). Ten weekend choć zimny, to udało się coś pojeździć na szosie. Ogólnie wszystko zgodnie z planem. W międzyczasie zacząłem się jeszcze bawić na Instagramie i zmontowałem filmik z biegówek- zobaczcie jak było bajecznie w Karkonoszach:

Rapha Festive 500km 2016

Rapha Festive 500km- czwarty raz pod rząd…uda się, czy się nie uda….wiadomo kluczowa jest pogoda. Ogólnie koniec grudnia to bardzo dobry okres, aby szlifować długie wytrzymałościowe jazdy, więc rywalizacja (do przejechania 500km od 24 do 31 grudnia)..no ale nic na siłę- jeżeli by było -15*C i 40cm śniegu, to oczywista sprawa, że z radością bym śmigał na biegówkach…..no ale już któraś zima pod rząd bez tragedii, więc i tym razem 500km było w zasięgu ręki. No i to nawet bez większej spinki- ot po prostu realizując plan treningowy. Na całym świecie w rywalizacji wzięło udział ponad 82tyś osób, które przejechały łącznie 19,5 mln kilometrów!!!

A plan następujący- jeżdżę w dwa dni z trzech (24-26 grudnia), dobijam 29 i 31. W Wigilię wiadomo- szybko z rana i powrót do Rodziny, bo w końcu święta, no ale z grubsza wszystko ogarnięte dzień wcześniej- choinka ubrana, ciasta upieczone, w Wigilię już luz. Luzu natomiast nie było praktycznie przez cały trening… Początek dramat- na drodze lód, może nie jakaś totalna szklanka, ale przełaj został w mieszkaniu i miałem tylko szosówkę, więc jazda była baaaardzo ostrożna. Gdzieś za Jelczem mijam się z Piotrkiem, jednak decydujemy się w takich warunkach na jazdę osobno. Choć w sumie to był moment od którego było już coraz lepiej- objechałem Oławę i ruszyłem na zachód…no i masz- skończył się lód, zaczął się wiatr…ponad godzina męczarni, temperatura niewiele ponad 0 i ogólnie już miałem dość tego treningu ;)…no ale zawsze może być gorzej…no i było ;). Po nawinięciu w kierunku Wrocławia skończył się wiatr, no i zaczął się deszcz ;). Zostało jeszcze z 1:15 planowanej jazdy no i jakoś trzeba było się przemęczyć, początkowo było spoko, regularnie zaczęło padać w sumie w ostatnich 30 minutach. Co zrobisz, nic nie zrobisz, zagryzłem makowca, minąłem się z Moniką na obwodnicy i lekko trzęsąc się z zimna pod koniec dojechałem do domu. 117km przejechane, robota zrobiona.

Makowiec i do przodu!

Niestety odpadł mi trening 25-tego- chyba mój ulubiony dzień do trenowania- na Świątecznych kaloriach- zawsze czas miło płynie, no ale nie w tym roku- regularne opady przez cały dzień z temperaturą około 3*C…bida, dobrze że miałem ze sobą buty do biegania. 24km weszły i choć trochę ciast się ulotniło z kaloriami 😉 Co się odwlecze to nie uciecze- odbiłem sobie 26-tego grudnia. 6 godzin w siodle i 186km na budziku pod koniec jazdy. Miły trening z Piotrkiem i Pawłem oczywiście z tradycyjną świąteczną wymianą ciast :). Była jeszcze po drodze przygoda z Panią Policjant, która nas bardzo chciała zatrzymać i pouczyć, że trzeba jechać gęsiego, a że czasu nie chcieliśmy za dużo tracić bo zimno, to się na to cicho zgodziliśmy…na 2km ;). W ten dzień temperatura już dobrze na plusie jakieś 6*C- można było jeździć od świtu do zmierzchu :). Jedynie wiatr dawał się we znaki, ale jakoś sprytnie go oszukaliśmy i sporą część nawinęliśmy lasem z Namysłowa do Brzegu….fajna droga- niby krajówka, a ruch prawie zerowy i to podobno nie tylko w święta. Dobry trening 303/500km ukończone.

Błooootko :) Beee beee- żywa szopka na Wittigowie
Dupery ;) ~170km....Jeszcze jeden gryz i jakoś do domu się dokręci :)

Zgodnie z planem następna jazda we czwartek 29-tego, tym razem z Pawłem i z Szymonem z Oławy- spotykamy się jak zwykle gdzieś w okolicach Groblic i robimy całkiem fajne kółeczko przez Wiązów i Strzelin. Wreszcie trochę słońca się pokazało, więc mimo mrozu jechało się spoko, choć rano jak zwykle trochę nerwowo na ośnieżonych fragmentach szos. Ja nabijam 121km, a Paweł w ten dzień kończy już całe 500. Mi zostaje niecałe 80, czyli z nawiązką powinno się udać przed Sylwestrem, bo w planie około 4 godzinki.

Niby nie pada, niby cieplej, ale wilgoć i wiatr zrobiła swoje na tym treningu... Jeden z lepszych motywów podczas świątecznych jazd :) Team ride!

Przed Nowym Rokiem trzeba pokręcić- znów z chłopakami oławiakami 🙂 Tym razem pętelka w kierunku Oleśnicy, potem Jelcz, słoneczko znów daje po buzi, więc wszyscy szczęśliwi i skorzy do żartów, a i nadchodząca wieczorna zabawa napawa optymizmem, więc niecałe 4 godzinki w siodle mijają błyskawicznie. Festive 500 ukończone z wynikiem 537km, można z czystym sumieniem świętować zakończenie starego i rozpoczęcie nowego roku oczywiście w kolarskim towarzystwie i to w całkiem mocnej obsadzie 😉 Ogólnie Festive500 dzielił się na dwie części- pierwsze dwa treningi były podłe- marna pogoda, zimno, wiatr ogólnie słabo się jeździło. Dwie ostatnie jazdy jakoś już mi milej zleciały, słońce i towarzystwo robi swoje. Dzięki dla Pawła, Piotrka i Szymona za wspólne jazdy. 4/4 rywalizacje ukończone i bardzo dobry blok wytrzymałościowy w nogach.

Wreszcie! W stronę słońca! Sylwester rano! Jest impreza!!! 500km jest, można świętować! Szymon się schował, muszę popracować nad kadrowaniem :)

Pobiegane w roztrenowaniu

Roztrenowanie w pełni. Co robią kolarze w tym okresie oprócz wcinania ciastków?;) Oczywiście biegają. W sumie jakieś tam biegowe rozruchy zacząłem już pod koniec sezonu zasadniczego, ot przebieżki po 10km bardziej regeneracyjne. Po ostatnim wyścigu jak zwykle zluzowanie i w sumie biegałem jak mi się chciało. Powoli zbliżał się listopad, więc świtał mi w głowie jakiś niecny biegowy plan. Rok temu w tym okresie przebiegłem w dwa dni 100km po górkach. W tym roku jakoś wypad dwudniowy mi za bardzo nie podpasował, celowałem raczej w jednodniowy bieg, więc trzeba było choć dystans zrobić ładny. Z zaplanowanej trasy wynikało jakieś 55km, ale wiadomo gdzieś się zawsze zboczy, pobłądzi i cicho liczyłem na 60km. Minusem biegania długodystansowego dla kolarza w październiku jest niewątpliwie to, że w nogach ma się może z 6-7 przebieżek, a tu nagle trzeba mielić nogami cały dzień :), no ale nikt nie mówił, że ma być łatwo.

Wodospad Szklarki na początek. Takie widoczki na przyszłość :) Szczyt Wysokiej Kopy

Plan- start Szklarska, meta Harrachov, ale przez Stóg Izerski;) . Ojciec i siostra wyrzucają mnie w Szklarskiej Porębie, a sami idą pieszo w góry. Ja zaliczam na początek Wodospad Szklarki, bo dawno nie byłem ;), potem czeka dość mocny podbieg na Wysoki Kamień, wbiegam w strefę mgły i w sumie przez większość dnia z niej nie wybiegam, choć czasem się przerzedza i można podziwiać magiczne widoki i piękno gór. Za Kopalnią Stanisław zbaczam trochę ze szlaku i biegnę na Wysoką Kopę 1126mnpm- najwyższy szczyt Gór Izerskich. Jeden z ośmiu brakujących mi wierzchołków do kolekcji 28miu szczytów Korony Gór Polski. Szczyt zdobyty, ale po drodze zaczyna się błotko. Może nawet nie błotko, tylko takie ni to bagienko ni torfowisko- ot bardzo nasiąknięta ziemia- czasem się wydaje, że to trawa, a w butach momentalnie mokro. W sumie po takim czyś biegnę cały czas aż do Polany Izerskiej. Podbiegam na Stóg Izerski, aby dotankować wody do bukłaka i popodziwiać Świeradów z góry. 31km w nogach- czas wracać- przekraczam granicę i przez Smrk docieram do Izerki.

A w Czechach tak sobie radzą z podmokłym terenem na szlakach. Pytlackie Kamienie, fajna formacja skalna m.in. z takim o skalnym mostem Most graniczny na Izerce, a na twarzy chyba już lekkie zmęczenie ;)

Powoli zaczynam odczuwać zmęczenie- w to już 47km. Trochę się łamię- jeszcze z 1,5h do planowej godziny spotkania w Harrachovie- droga już prosta, ale 60km nie pyknie- zresztą czerwony szlak z tego co pamiętam w większości wyasfaltowany, do kitu. Pochłaniając łyżka za łyżką zupę szpinakową w schronisku i może kierując się trochę jej kolorem zmieniam plany na szlak zielony- przyjemniejszy, ciut dłuższy, w większości szutrowy- wracam do naszego kraju i przez Orle zbiegam do Harrachova już prawie do końca trzymając się zielonego szlaku. 60,4km w nogach, Studencka już na mnie czeka :). Nogi żyją, pod koniec bardziej padła ogólna wydolność, która do biegania lekko mówiąc nie jest przyzwyczajona.

Drugi dzień to już na spokojnie spacer z siostrą po okolicach- zaliczony Mumlavský Wodospad i Čertova Hora, 20kilka km akurat na rozbicie zakwasów ;), a na koniec oczywiście Serek, weekend 100% udany.

Mamucie skocznie w Harrachovie Z siostrą przy Mumlavským Wodospadzie Nartostrada ośrodka w Rokytnicach. Janova Skála Diabeł na diablaku

Więcej zdjęć-> Galerie Google

Kolejne bieganie o którym warto wspomnieć, to zupełnie inny typ wysiłku, ale przecież wszystkiego trzeba spróbować. Tym razem bieg na 5km w ramach Wrocław City Trail. Nie był to specjalnie rekordowy bieg w moim wykonaniu, no ale i warunki nie były wybitne do bicia rekordów 2*C, trochę błotka, a i końcówka okresu roztrenowania, to też nie jest najlepszy czas, żeby gdziekolwiek startować. No ale potem jak się zaczną regularne treningi, to nie będzie kiedy biegać, więc jak nie teraz to kiedy 🙂 Na bieg jedziemy z Przemkiem, na miejscu też trochę znajomych, szybka rozgrzewka i start. Myślałem, że się ustawiłem dobrze, może 5-6 rząd jak na moje zdolności biegowe, jednak na początku dużo przepychanek i wyprzedzania. Grupa stabilizuje się tak po 600-700m, ale w sumie przez cały bieg raczej wyprzedzam, mnie łykają może z 3-4 osoby, ale w sumie tak wolę, psycha lepiej pracuje. Oczywiście lekko przeginam tempo na pierwszym km (3:56 z korkiem na początku i przepychaniem się na pierwszych kilkuset metrach). No i jest jak zwykle w sumie na takich biegach. 1km: łaaa, jak fajnie, pędzę, lecę, rozwalę ten bieg; 2km: ok, ok trzeba ustabilizować tempo; 3km: oj, oj, trochę zatyka, trzymaj tempo, trzymaj tempo ( a tempo spada 😉 ); 4km wytrzymać, wytrzymać; 5km: kolka, kolka, byle dotrwać i lekki finish na końcu, szczególnie że zegar pokazywał ostatnie sekundy po 19 minucie, ale zauważyłem za późno- wpadam na metę po 20:03. Dystans z garmina ciut mniejszy niż zakładane 5km- dokładnie 4,85, więc tempo biegu około 4:08, ujdzie, choć chyba kiedyś wybiorę się na jakiś asfaltowy bieg wiosną, aby w końcu złamać te 20 minut na 5km 🙂
Zapiek jak to na sprincie- niesamowity- tętno średnie 182hr, max 190hr 🙂 W sumie czasem i takie przepalenie się przydaje, więc się nawet cieszę z tego biegu. Na dłuższe dystanse jeszcze przyjdzie czas- za tydzień biegniemy z Piotrkiem w Strzelińskim Rogainingu- tak było rok temu 🙂

Z Przemem po biegu

Relacja z Mistrzostw Polski w Maratonie MTB

W tym roku Mistrzostwa Polski w Maratonie wreszcie wróciły w góry i oby tam zostały, bo na taki wyścig jest sens jechać- w końcu istotą Maratonu MTB są długie wymagające podjazdy i techniczne zjazdy i niczego z tego nie zabrakło w Jeleniej Górze. Wysoki poziom trasy i wpisanie wyścigu do kalendarza UCI Marathon Series sprowadziło na start całą polską czołówkę i wielu zawodników zagranicznych. Szczegóły ze ścigania w RELACJI, a w skrócie cóż mogę powiedzieć….znów 4te miejsce, które chyba powoli zaczyna mnie prześladować w różnego rodzaju generalkach i imprezach rangi mistrzowskiej…szkoda, choć nie ma co płakać, był dobry wyścig, a będzie jeszcze wiele lepszych!

Przed nami ostatni miesiąc ścigania

Sezon powoli się kończy- dokładnie za miesiąc będziemy się bawić na gali kończącej Bike Maraton w Świeradowie. Choć w sumie wygląda na to, że wrzesień i początek października będą dość intensywne pod kątem wyścigowym….może i dobrze, bo do tej pory ten sezon był mocno rwany w moim wykonaniu i jak były okazje do ścigania, to akurat nie mogłem, a jak mogłem, to były akurat te weekendy, gdzie najbliższe wyścigi na drugim końcu polski, albo płaskie w Wielkopolsce. Jako, że ten sezon to jakoś super hiper udanych nie należy, to może i zaginka jest ciut mniejsza, żeby jechać 400km na ścig. W ostatni weekend też mi wypadł fajny wyścig w Srebrnej Górze- bardzo go lubię, już nie raz o tym pisałem- meta na największej górskiej twierdzy w Europie to jest coś! No ale czasem tak bywa- raz w życiu opuściłem wesele w bliskiej rodzinie z uwagi na wyścig i do tej pory nie mogę odżałować, a to już ponad 10lat 😉 i jednak są rzeczy ważne i ważniejsze czasem- o ile nie są to igrzyska olimpijskie, albo choć wyścig rangi MP, to nie ma co się zastanawiać- to się nie wróci i tyle w temacie. Tak więc korzystając z tego, że będę miał 3 dni bez roweru dowaliłem dość mocno w środę przed wyjazdem na fajnym treningu (https://www.strava.com/activities/695372044) w rodzinnych stronach Kingi, kilka porządnych podjazdów pod przełęcze w Sowich, robota zrobiona, potem we czwartek z rana tempówki siłowe i wio w podkarpackie a potem w lubelskie.

Trening z Przyjaciółką z Teamu zawsze super :)

W piątek trochę czasu, to trampki na nogi i dawaj w las :). Puszcza Sandomierska to takie fajne miejsce, gdzie czas trochę się zatrzymał…na tyle że można tam kręcić sceny do ostatnio nagrywanego filmu „Wołyń„, w powietrzu tyle tlenu, że od razu bije się wszystkie rekordy….no to jak już biegałem to wykręciłem półmaraton w 1:53….czas taki o, ale biorąc pod uwagę że często gęsto po piasku i trochę w górę i w dół, to nogi swoje poczuły 😉 (https://www.strava.com/activities/697799867). W sobotę już lekko godzinka truchtu, żeby na weselichu mieć siłę tańcować, a i w niedzielę po zabawie też trochę się rozruszałem- zawsze można pozwiedzać nieznane okolice. W drodze powrotnej zwiedzanie Lublina z trochę innej perspektywy niż raz podczas Eliminatora Lublin City Race ;)….fajne miasto, warto zaglądnąć, pozwiedzać 🙂 No to tyle podróży, czas wracać do treningów i szykować się na niedzielne Mistrzostwa Polski w Jeleniej 🙂

Ja nie wiem co ci biegacze w tych czapach widzą, ciepło w czuprynę i jeszcze czoło się nie opala ;) W las! Michał na ruinach Kościoła św. Michała Archanioła :) Na zamkowym dziedzińcu Panorama Lublina z baszty.

Aha- na www pojawiła się pierwsza część testu, gdzie sprawdzam produkty Trezado– na pierwszy ogień smar do łańcucha, zapraszam.

Produkty Trezado

Relacja z Sudety MTB Challenge

Ufff się trochę rozpisałem, ale było o czym- pokaźna relacja z Sudety MTB Challenge właśnie wjechała na www:
ZAPRASZAM

Późno bo późno, no ale pisałem na Facebooku już dlaczego- niezłe kombo za mną, najpierw etapówka, potem wakacje, potem wesele, potem nadrabianie w pracy, ale powoli się odnajduję i nawet treningi zaczynają wchodzić- długi weekend miał u mnie 4 dni z czego 3 mocne treningowo….dziś szczególnie fajnie się udało, bo myślałem, że już będę zdychał, a jednak miłe wprowadzenie na początek w grupie o tak:

IMG_20160815_121958

…a potem 2x Przemiłów i 6x Tąpadła weszła aż miło 🙂
https://www.strava.com/activities/676936148