Archiwum kategorii: Trening

Jakuszyce vs. Harrachov, czyli swoje chwalicie, cudzego nie znacie

Wstęp
Mam nadzieję, że nikt mnie nie znienawidzi po tym tekście, bo wiem że Jakuszyce to dla wielu ludzi miejsce kultowe…zresztą dla mnie też. Chyba jak 90% ludzi z Dolnego Śląska zaliczałem tam swoje pierwsze gleby na biegówkach. Zresztą jeżeli faktycznie zaczynamy naszą przygodę z nartami biegowymi to oczywiście polecam Jakuszyce z wiadomych powodów. Wszystko jest tam w miarę jasne- parking, zaraz obok wypożyczalnie, a za nimi już polana z założonymi śladami i kilkaset metrów po płaskim idealne do trenowania pierwszych kroków. Jednak jeżeli Jakuszyce znasz na wylot i mimo tego 10ty raz w sezonie parkujesz na Polanie, to czemu nie przejechać raptem 6km dalej i nie rozkoszować się nieskończoną ilością tras w okolicach Harrachova. Postaram się więc przedstawić pewne porównanie tras w Jakuszycach i Harrachowie- może trochę bardziej z naciskiem na opis tej drugiej miejscówki.

I to jest to!

1.Trasy- utrzymanie i ich mnogość, różnorodność.
To po pierwsze, bo wg mnie najważniejsze. Dość dobry przegląd miałem rok temu kiedy byłem 5 dni na biegówkach- pierwsze dwa w Jakuszycach- a trzy kolejne w Harrachovie. Akurat panowała wtedy klęska urodzaju i co nocy dosypywało 20-30cm śniegu. Jeżeli chodzi o utrzymanie, to w Jakucji byłem o 10:15 i po nocnych opadach trasy były jeszcze dość miękkie, mi w klasyku jeszcze to nie przeszkadzało, ale łyżwiarze się zapadali. W Harrachovie kiedyś pobiegłem sobie na start tras biegowych na porannym rozruchu przed 8:00 i trasy były jak stół. Ogólnie jakoś w Czechach zawsze jest ślad pod klasyka lux jak spod linijki, a u nas jakoś tak czasem mam wrażenie, że tyle co ludzie wyjeżdżą. Oczywiście zależy gdzie- wiadomo, że w weekend po trasie spacerowej Polana- Orle to i po 2h po przejeździe ratraka ślady są w marnym stanie. Dzieje się tak po pierwsze z racji na ilość ludzi, a po drugie ze względu na to, że jest to pierwsza trasa jaką pokonują początkujący i ich zdolność do wychodzenia ze śladów bez ich niszczenia jest bardzo mała.
Mnogość tras- to jest piękne, że można w Czechach wystartować z Nowego Mesta pod Smrkiem i przez Harrachov, Rokytnice, Spindleruv Mlyn i Pec dotrzeć aż do Zaclera- praktycznie bez odpinania nart! Zresztą zobaczcie sami- mi w planowaniu tras bardzo pomaga www.mapy.cz w wersji zimowej. Zazwyczaj wszystko to co jest niebieską ciągłą linią to są to trasy przygotowywane przez ratrak. Niebieska przerywana to szlaki raczej pod ski-toury. Fioletowe natomiast są to trasy typowo sportowe- bardziej wymagające, ale otwarte (chyba że są jakieś zawody) dla wszystkich.
W końcu różnorodność tras- amplitudy wysokości są zupełnie inne niż w Jakuszycach. Jeżeli ktoś lubi prędkość na biegówkach, to też będzie zadowolony, bo można się już nieźle napędzić. Choć oczywiście działa to w dwie strony- jeżeli ktoś jest bardziej początkujący, albo boi się szybko zjeżdżać na biegówkach, to z pewnością bardziej doceni Jakuszyce. Ale i w Czechach można wybrać trasy bardziej spacerowe- w sumie cała Karkonoska Magistrala taka jest. No i na koniec wysokość- 1400m n.p.m. w okolicach Kotela robi wrażenie, bo wiadomo, że w górach im wyżej tym ładniej i o tym w kolejnym punkcie.

Dość szybko można się dostać z Harrachova na szczyt Certovej Hory, gdzie znajduje się górna stacja wyciągu

Traski wyglądają tak- jak od linijki

2. Widoki
Choć 1400m n.p.m. to najwyżej gdzie byłem na biegówkach, to było tam ciut mgliście i dopiero na zjeździe do Szpindla kiedy wyszło słońce zbierałem szczękę ze śniegu…albo potem tego samego dnia. Odcinek Karkonoskiej Magistrali Labskiej Boudy do Vosecka Bouda- trochę na wschód od Szrenicy- wszystko przepięknie ośnieżone, słońce daje po oczach, na grani Karkonoszy skałki na Twarożniku, stacja przekaźnikowa nad kotłami, a oddali wyłania się z mgły szczyt Śnieżki i po prostu wielkie WOW! Tą scenę widać w pod koniec filmu znajdującego się na samym dole tego opisu, choć wiadomo że wideo oddaje 10% tego jak prezentował się krajobraz w tamtym momencie. A Jakuszyce wyglądają mniej więcej tak- polana,las,las,las,Orle,las,las,las,Samolot,las,las,las,las,las i niestety zero różnorodności. Pod względem krajobrazowym Harrachov wygrywa dla mnie 10:0 z Jakuszycami.

Jak są taaaakie widoki…

…to trzeba na chwilkę się zatrzymać i pokontemplować.

3. Mało ludzi
Już nawet nie mam na myśli, że większość z nas jeździ w góry po to żeby się odchamić i unikamy takich miejsc jak Kasprowy czy Gubałówka, a niestety z każdym rokiem Jakuszycom blisko do tego (gorszego) sortu pseudo-górskich miejsc. To już nie te czasy, gdzie się przyjeżdżało na luzie na pusty parking, przebierało się kulturalnie w szatni i do skarbonki wrzucało datek na utrzymanie tras. Mam po prostu wrażenie, że mimo tego że w Czechach biegówki są dużo bardziej popularne niż u nas, to dzięki temu, że mają pierdylion kilometrów tras to zagęszczenie ludzi na nich jest bardzo małe co przekłada się też na plus jeżeli chodzi o stan tras. Serio czasem zdarzało się, że startuję z Harrachowa ,wspinam się pod Certovą Horę potem w stronę Rokytnic mam w nogach 10km, a po drodze mijałem 5 osób….a jest sobota. Po prostu nikt przy zdrowych zmysłach mieszkający w Vrchlabi, Teplicach czy innej jakiejś tam Łomiance nad Papieżem (wolne tłumaczenie Lomnice nad Popelkou) nie jedzie nawet tych 20km do Harrachova mając trasy biegowe 300m od domu. I znów nawet nie chodzi mi o to, że czasem fajnie pobyć właśnie samemu w górach, to po prostu lepiej się biega, jak nie trzeba co 100m wyłazić ze śladów czy zmieniać tempa.

Brak słów

4. Jedzenie
No dobra to będzie krótki punkt, ale wiemy o co chodzi w życiu 😉 W życiu chodzi o to, żeby raz na jakiś czas pochłonąć smażony syr, popić Cernym Kozlem, a na koniec zagryźć Studentską;) A wieczorem kiedy już jesteśmy zatankowani pod korek otworzyć jeszcze tubkę Lentylek i wydusić ją na raz….dopychając Tatranką….i popić Kofolą żeby jakoś przeszło ;). Wszystko to zupełnie bez skrupułów, bo kolejnego dnia wstajemy rano i po lekkim rozruchu, odwiedzeniu lokalnej piekarni i śniadanku znów walimy 6h po górach i 4tyś kcal idzie precz.

Standardowe zakupy 😉

Poranne rozruchy można sobie urozmaicić tak 😉 (hint: tablica z informacją o zakazie wstępu stoi tylko od góry mamuciej skoczni 😉 )

5.Pozostałe praktyczne informacje
Co jeszcze mogę doradzić odnośnie Harrachova i uprawiania narciarstwa biegowego w jego okolicy. Na pewno przy planowaniu tras wspomniana mapa.cz w wersji zimowej ( i aplikacja na telefon). Niebieskie kreski ciągłe chyba zawsze były wyratrakowane. Po przerywanych starałem się nie jeździć, ale raz (aby dostać się na Kotela) musiałem- od Dvoracky do Karkonoskiej Magistrali było słabo- raczej trasa na toury. No ale znów- Karkonoska Magistrala od Labskiej Boudy do Voseckiej Boudy jest kreskowana, a była pięknie wyratrakowana (choć bez śladu do klasyka)
Opis tras i oznaczenia szlaków są idealne- przy każdym skrzyżowaniu stoi znak z pokazaną całą okolicą z numerami tabliczek, odległościami pomiędzy, no cud, miód i ideał.
W kwestii parkingów nie pomogę, bo zazwyczaj jestem tam na kilka dni i parkuję pod pensjonatem, ale na pewno jest parking pod wyciągami do zjazdówek skąd blisko poprzez trasy sportowe na drogę na Certovą Horę. Jest też duży parking koło dworca autobusowego i muzeum górskiego (pewnie tańszy niż koło wyciągu), skąd startuje Magistrala, którą po kilku km docieramy do Mumlavskiego Wodospadu a dalej w stronę Voseckiej Boudy i Szpindlerowego (choć ja nie lubię podbiegać tą drogą, bo Magistrala strasznie powoli i mozolnie się wznosi).
W ogóle jak widzicie na mapy.cz miejsc aby wystartować z Harrachova na biegówkach jest chyba z 5 czy 6. Gdzie by się nie spało czy gdzie się nie postawi auta, to zawsze będzie kwestia max 300-400m.
Na stronie www Ski Arealu Harrachov dostępna jest informacja o przejezdności tras i ostatnim ratrakowaniu.

Tablica informacyjna jaką znajdziemy przy trasach biegowych

Na koniec filmik ze wspomnianego pięciodniowego pobytu w Jakuszycach i Harrachovie na początku roku 2017:

Zgrupowanie 2017- Torre del Mar

Mija powoli pierwszy tydzień zgrupowania w Torre Del Mar, miasteczku położonym jakieś 35km od Malagi. Zgrupowanie w Hiszpanii nieodzownie kojarzy się z Calpe i okolicami, ew. Wyspami Kanaryjskimi. Jednak po dwóch latach spędzonych w kolarskiej stolicy zimowych zgrupowań na C, stwierdziłem, że życie jest za krótkie, żeby jechać trzeci raz w to samo miejsce. Tekst ten chcąc- nie chcąc będzie trochę porównaniem Calpe i Malagi.
W sumie jadąc tutaj byłem święcie przekonany, że pod kątem treningów kolarskich czy zapewnionej dobrej pogody będzie to teren gorszy niż Calpe….i już po tygodniu mogę powiedzieć, że się myliłem. Oczywiście wymagało to dość skrupulatnego przeanalizowania mapy, stromości i długości podjazdów przed wybraniem miejsca noclegu, ale co by nie mówić Torre del Mar jest super pod tym względem. Pod nosem płaska droga na rozjazdy wzdłuż morza, która mimo że N-ka (krajowa) ma mały ruch, bo równolegle bezpłatna autostrada, która przejmuje tranzyt. Natomiast góry też zaraz pod domem. Nie ma takich sytuacji jak w Calpe, że aby jechać długie- stabilne podjazdy trzeba gonić 50min do Coll de Rates. Tutaj całkiem fajny podjazd, który na 360W jechałem 22minuty (czyli jest dłuższy od Rates o dobre 4-5min) mamy 16km od chaty. Mnogość tras jest dość duża, praktycznie jeżdżąc przez tydzień na razie mało co się nie powtarzało. Jedynie do czego można się przyczepić, to jakość asfaltów, która nie jest zła, choć mam wrażenie, że w Calpe było lepiej…..choć może to przez to że tamte drogi się już w miarę zna i tam gdzie jest słaby to się po prostu nie jeździ, a tutaj tereny się dopiero poznaje.

Poranne rozruchy na plaży przy słoneczku Pierwszego dnia rozruch biegowy- najbliższe wzgórze zdobyte z takim akcentem :) Deptak w Torre del Mar

Pogoda. Ogólnie nie ma reguły- wiadomo, że trzeba mieć szczęście, ale na razie nie narzekam- wszystkie dni krótki rękaw, wczoraj pierwszy raz rękawki na zjazdach i dziś fakt- rano się udało prawie wyrobić na sucho z rozjazdem i cały dzień leje, ale wg prognoz od jutra do końca wyjazdu znów full lampa i 18-20*C w cieniu, a na tej szerokości geograficznej jak jest słońce to jak lato w Polsce- nawet przy 15*C można się opalać (o właśnie dobrze, że dziś pada, skóra odpocznie, bo z każdym dniem coraz bardziej brązowa…tzn. czerwona 😉 ). Jeżeli mowa o pogodzie, to przy okazji- roślinność w Andaluzji. Byłem przekonany, że jeżeli w Calpe było tak mega skaliście i sucho, to tutaj ponad 400km bardziej na południe będzie już pustynia….nic bardziej mylnego. Okoliczne pagórki to wręcz pastwiska (i to wykorzystywane, wszędzie pełno owiec, kóz itp.). Dookoła zielono, dużo więcej wyższych drzew, plantacje awokado, ogólnie widać że dużo więcej upraw i hodowli niż koło Calpe. Z jednej strony bardziej swojsko, ale mniej egzotycznie, po prostu inaczej, zawsze fajnie zobaczyć coś nowego.

Takie klimaty- dookoła zielone łąki Ekipa po 16km podjazdu :)

Kierowcy. Duży plus, dużo lepiej niż w Calpe. Niby się może wydawać, że tam jest setka kolarzy na 1km drogi i kierowcy powinni być przyzwyczajeni….jednak w lutym-marcu w okolicach Calpe jest sporo emerytów brytyjskich i to oni zazwyczaj powodowali niebezpieczne sytuacje. Jak na ironię południowcy jeżdżą bardzo, bardzo bezpiecznie i z dużym szacunkiem do kolarzy. W okolicach Malagi turystów trochę mniej, praktycznie wszystkie samochody są lokalne i przez tydzień nikt z naszej 15-nasto osobowej grupy nie miał spornej sytuacji na drodze. Mało tego- czasem nawet trzeba machać ręką, aby nas wyprzedzili niejako zezwalając na ten manewr. No i ogólnie chyba ruch jest mniejszy niż w Calpowie- to też swoje robi. A inni kolarze? Jednak Calpe ma swój klimacik- pełno grup zawodowych, tu się można minąć z Michałem Kwiatkowskim, tam z Kasią Niewiadomą. W okolicach Malagi jest więcej kolarzy niż się spodziewałem, jednak w większości są to rowerzyści rekreacyjni, ew. ambitniejsi amatorzy, praktycznie zupełnie brak grup zawodowych, chyba Votum jest tu jedną z liczniejszych :).

Ekipa gotowa to wyjazdu na trening Rekordy i rekordziki ;) Takie przestrzenie na jedno skinienie

A treningowo…..jest spoko, na podjazdach wchodzą fajne waty, miło się jeździ w słoneczku, ekipa jest spoko- połączone siły votum, im-motion, sport-profit i road-racing, a w miłym towarzystwie nóżka zawsze się lepiej kręci. Miejscówkę nam się udało znaleźć super, willa, basen, powierzchnia ogrodu wielka, jest gdzie się relaksować po treningu. No i okolica ciekawa turystycznie- Sewilla, Ronda, Grenada, ew. Gibraltar, w lżejsze dni jest gdzie jeździć i co oglądać. Na razie tyle, jeszcze jeden tydzień zgrupowania przede mną, jeżeli uda się tak samo jak pierwszy, to noga na sezon będzie good, a wspomnienia ze zgrupowania nie tylko te sportowe na długo zostaną w pamięci!

Zapraszam do śledzenia aktualnych treningów i zdjęć na profilach na Stravie, Facebooku i Instagramie.

Katedra w Sewilli, to co na mnie zrobiło największe wrażenie w tym mieście ...a Plaza de España to było drugie wow tego dnia.

Podsumowanie sezonu 2016 i trochę aktualności

Sezon 2017 już bliżej niż dalej, a ja ciągle nie podsumowałem poprzedniego. No ale w końcu znalazłem trochę czasu i odpowiednia strona pojawiła się już na www. A co nowego? No cóż- robię wszystko, aby sezon 2017 był lepszy niż 2016. Zrobione dobre cykle wytrzymałościowe w grudniu na szosie, a na początku roku na biegówkach (5 dni w górach to jest to!), teraz trochę większy nacisk na siłę. W kolejnym tygodniu trochę lżej, później zostaje jeden mikrocykl treningowy, odpoczynek i zgrupowanie! Czyli jeszcze miesiąc zimy, a potem laaaato :). Ten weekend choć zimny, to udało się coś pojeździć na szosie. Ogólnie wszystko zgodnie z planem. W międzyczasie zacząłem się jeszcze bawić na Instagramie i zmontowałem filmik z biegówek- zobaczcie jak było bajecznie w Karkonoszach:

Rapha Festive 500km 2016

Rapha Festive 500km- czwarty raz pod rząd…uda się, czy się nie uda….wiadomo kluczowa jest pogoda. Ogólnie koniec grudnia to bardzo dobry okres, aby szlifować długie wytrzymałościowe jazdy, więc rywalizacja (do przejechania 500km od 24 do 31 grudnia)..no ale nic na siłę- jeżeli by było -15*C i 40cm śniegu, to oczywista sprawa, że z radością bym śmigał na biegówkach…..no ale już któraś zima pod rząd bez tragedii, więc i tym razem 500km było w zasięgu ręki. No i to nawet bez większej spinki- ot po prostu realizując plan treningowy. Na całym świecie w rywalizacji wzięło udział ponad 82tyś osób, które przejechały łącznie 19,5 mln kilometrów!!!

A plan następujący- jeżdżę w dwa dni z trzech (24-26 grudnia), dobijam 29 i 31. W Wigilię wiadomo- szybko z rana i powrót do Rodziny, bo w końcu święta, no ale z grubsza wszystko ogarnięte dzień wcześniej- choinka ubrana, ciasta upieczone, w Wigilię już luz. Luzu natomiast nie było praktycznie przez cały trening… Początek dramat- na drodze lód, może nie jakaś totalna szklanka, ale przełaj został w mieszkaniu i miałem tylko szosówkę, więc jazda była baaaardzo ostrożna. Gdzieś za Jelczem mijam się z Piotrkiem, jednak decydujemy się w takich warunkach na jazdę osobno. Choć w sumie to był moment od którego było już coraz lepiej- objechałem Oławę i ruszyłem na zachód…no i masz- skończył się lód, zaczął się wiatr…ponad godzina męczarni, temperatura niewiele ponad 0 i ogólnie już miałem dość tego treningu ;)…no ale zawsze może być gorzej…no i było ;). Po nawinięciu w kierunku Wrocławia skończył się wiatr, no i zaczął się deszcz ;). Zostało jeszcze z 1:15 planowanej jazdy no i jakoś trzeba było się przemęczyć, początkowo było spoko, regularnie zaczęło padać w sumie w ostatnich 30 minutach. Co zrobisz, nic nie zrobisz, zagryzłem makowca, minąłem się z Moniką na obwodnicy i lekko trzęsąc się z zimna pod koniec dojechałem do domu. 117km przejechane, robota zrobiona.

Makowiec i do przodu!

Niestety odpadł mi trening 25-tego- chyba mój ulubiony dzień do trenowania- na Świątecznych kaloriach- zawsze czas miło płynie, no ale nie w tym roku- regularne opady przez cały dzień z temperaturą około 3*C…bida, dobrze że miałem ze sobą buty do biegania. 24km weszły i choć trochę ciast się ulotniło z kaloriami 😉 Co się odwlecze to nie uciecze- odbiłem sobie 26-tego grudnia. 6 godzin w siodle i 186km na budziku pod koniec jazdy. Miły trening z Piotrkiem i Pawłem oczywiście z tradycyjną świąteczną wymianą ciast :). Była jeszcze po drodze przygoda z Panią Policjant, która nas bardzo chciała zatrzymać i pouczyć, że trzeba jechać gęsiego, a że czasu nie chcieliśmy za dużo tracić bo zimno, to się na to cicho zgodziliśmy…na 2km ;). W ten dzień temperatura już dobrze na plusie jakieś 6*C- można było jeździć od świtu do zmierzchu :). Jedynie wiatr dawał się we znaki, ale jakoś sprytnie go oszukaliśmy i sporą część nawinęliśmy lasem z Namysłowa do Brzegu….fajna droga- niby krajówka, a ruch prawie zerowy i to podobno nie tylko w święta. Dobry trening 303/500km ukończone.

Błooootko :) Beee beee- żywa szopka na Wittigowie
Dupery ;) ~170km....Jeszcze jeden gryz i jakoś do domu się dokręci :)

Zgodnie z planem następna jazda we czwartek 29-tego, tym razem z Pawłem i z Szymonem z Oławy- spotykamy się jak zwykle gdzieś w okolicach Groblic i robimy całkiem fajne kółeczko przez Wiązów i Strzelin. Wreszcie trochę słońca się pokazało, więc mimo mrozu jechało się spoko, choć rano jak zwykle trochę nerwowo na ośnieżonych fragmentach szos. Ja nabijam 121km, a Paweł w ten dzień kończy już całe 500. Mi zostaje niecałe 80, czyli z nawiązką powinno się udać przed Sylwestrem, bo w planie około 4 godzinki.

Niby nie pada, niby cieplej, ale wilgoć i wiatr zrobiła swoje na tym treningu... Jeden z lepszych motywów podczas świątecznych jazd :) Team ride!

Przed Nowym Rokiem trzeba pokręcić- znów z chłopakami oławiakami 🙂 Tym razem pętelka w kierunku Oleśnicy, potem Jelcz, słoneczko znów daje po buzi, więc wszyscy szczęśliwi i skorzy do żartów, a i nadchodząca wieczorna zabawa napawa optymizmem, więc niecałe 4 godzinki w siodle mijają błyskawicznie. Festive 500 ukończone z wynikiem 537km, można z czystym sumieniem świętować zakończenie starego i rozpoczęcie nowego roku oczywiście w kolarskim towarzystwie i to w całkiem mocnej obsadzie 😉 Ogólnie Festive500 dzielił się na dwie części- pierwsze dwa treningi były podłe- marna pogoda, zimno, wiatr ogólnie słabo się jeździło. Dwie ostatnie jazdy jakoś już mi milej zleciały, słońce i towarzystwo robi swoje. Dzięki dla Pawła, Piotrka i Szymona za wspólne jazdy. 4/4 rywalizacje ukończone i bardzo dobry blok wytrzymałościowy w nogach.

Wreszcie! W stronę słońca! Sylwester rano! Jest impreza!!! 500km jest, można świętować! Szymon się schował, muszę popracować nad kadrowaniem :)

Pobiegane w roztrenowaniu

Roztrenowanie w pełni. Co robią kolarze w tym okresie oprócz wcinania ciastków?;) Oczywiście biegają. W sumie jakieś tam biegowe rozruchy zacząłem już pod koniec sezonu zasadniczego, ot przebieżki po 10km bardziej regeneracyjne. Po ostatnim wyścigu jak zwykle zluzowanie i w sumie biegałem jak mi się chciało. Powoli zbliżał się listopad, więc świtał mi w głowie jakiś niecny biegowy plan. Rok temu w tym okresie przebiegłem w dwa dni 100km po górkach. W tym roku jakoś wypad dwudniowy mi za bardzo nie podpasował, celowałem raczej w jednodniowy bieg, więc trzeba było choć dystans zrobić ładny. Z zaplanowanej trasy wynikało jakieś 55km, ale wiadomo gdzieś się zawsze zboczy, pobłądzi i cicho liczyłem na 60km. Minusem biegania długodystansowego dla kolarza w październiku jest niewątpliwie to, że w nogach ma się może z 6-7 przebieżek, a tu nagle trzeba mielić nogami cały dzień :), no ale nikt nie mówił, że ma być łatwo.

Wodospad Szklarki na początek. Takie widoczki na przyszłość :) Szczyt Wysokiej Kopy

Plan- start Szklarska, meta Harrachov, ale przez Stóg Izerski;) . Ojciec i siostra wyrzucają mnie w Szklarskiej Porębie, a sami idą pieszo w góry. Ja zaliczam na początek Wodospad Szklarki, bo dawno nie byłem ;), potem czeka dość mocny podbieg na Wysoki Kamień, wbiegam w strefę mgły i w sumie przez większość dnia z niej nie wybiegam, choć czasem się przerzedza i można podziwiać magiczne widoki i piękno gór. Za Kopalnią Stanisław zbaczam trochę ze szlaku i biegnę na Wysoką Kopę 1126mnpm- najwyższy szczyt Gór Izerskich. Jeden z ośmiu brakujących mi wierzchołków do kolekcji 28miu szczytów Korony Gór Polski. Szczyt zdobyty, ale po drodze zaczyna się błotko. Może nawet nie błotko, tylko takie ni to bagienko ni torfowisko- ot bardzo nasiąknięta ziemia- czasem się wydaje, że to trawa, a w butach momentalnie mokro. W sumie po takim czyś biegnę cały czas aż do Polany Izerskiej. Podbiegam na Stóg Izerski, aby dotankować wody do bukłaka i popodziwiać Świeradów z góry. 31km w nogach- czas wracać- przekraczam granicę i przez Smrk docieram do Izerki.

A w Czechach tak sobie radzą z podmokłym terenem na szlakach. Pytlackie Kamienie, fajna formacja skalna m.in. z takim o skalnym mostem Most graniczny na Izerce, a na twarzy chyba już lekkie zmęczenie ;)

Powoli zaczynam odczuwać zmęczenie- w to już 47km. Trochę się łamię- jeszcze z 1,5h do planowej godziny spotkania w Harrachovie- droga już prosta, ale 60km nie pyknie- zresztą czerwony szlak z tego co pamiętam w większości wyasfaltowany, do kitu. Pochłaniając łyżka za łyżką zupę szpinakową w schronisku i może kierując się trochę jej kolorem zmieniam plany na szlak zielony- przyjemniejszy, ciut dłuższy, w większości szutrowy- wracam do naszego kraju i przez Orle zbiegam do Harrachova już prawie do końca trzymając się zielonego szlaku. 60,4km w nogach, Studencka już na mnie czeka :). Nogi żyją, pod koniec bardziej padła ogólna wydolność, która do biegania lekko mówiąc nie jest przyzwyczajona.

Drugi dzień to już na spokojnie spacer z siostrą po okolicach- zaliczony Mumlavský Wodospad i Čertova Hora, 20kilka km akurat na rozbicie zakwasów ;), a na koniec oczywiście Serek, weekend 100% udany.

Mamucie skocznie w Harrachovie Z siostrą przy Mumlavským Wodospadzie Nartostrada ośrodka w Rokytnicach. Janova Skála Diabeł na diablaku

Więcej zdjęć-> Galerie Google

Kolejne bieganie o którym warto wspomnieć, to zupełnie inny typ wysiłku, ale przecież wszystkiego trzeba spróbować. Tym razem bieg na 5km w ramach Wrocław City Trail. Nie był to specjalnie rekordowy bieg w moim wykonaniu, no ale i warunki nie były wybitne do bicia rekordów 2*C, trochę błotka, a i końcówka okresu roztrenowania, to też nie jest najlepszy czas, żeby gdziekolwiek startować. No ale potem jak się zaczną regularne treningi, to nie będzie kiedy biegać, więc jak nie teraz to kiedy 🙂 Na bieg jedziemy z Przemkiem, na miejscu też trochę znajomych, szybka rozgrzewka i start. Myślałem, że się ustawiłem dobrze, może 5-6 rząd jak na moje zdolności biegowe, jednak na początku dużo przepychanek i wyprzedzania. Grupa stabilizuje się tak po 600-700m, ale w sumie przez cały bieg raczej wyprzedzam, mnie łykają może z 3-4 osoby, ale w sumie tak wolę, psycha lepiej pracuje. Oczywiście lekko przeginam tempo na pierwszym km (3:56 z korkiem na początku i przepychaniem się na pierwszych kilkuset metrach). No i jest jak zwykle w sumie na takich biegach. 1km: łaaa, jak fajnie, pędzę, lecę, rozwalę ten bieg; 2km: ok, ok trzeba ustabilizować tempo; 3km: oj, oj, trochę zatyka, trzymaj tempo, trzymaj tempo ( a tempo spada 😉 ); 4km wytrzymać, wytrzymać; 5km: kolka, kolka, byle dotrwać i lekki finish na końcu, szczególnie że zegar pokazywał ostatnie sekundy po 19 minucie, ale zauważyłem za późno- wpadam na metę po 20:03. Dystans z garmina ciut mniejszy niż zakładane 5km- dokładnie 4,85, więc tempo biegu około 4:08, ujdzie, choć chyba kiedyś wybiorę się na jakiś asfaltowy bieg wiosną, aby w końcu złamać te 20 minut na 5km 🙂
Zapiek jak to na sprincie- niesamowity- tętno średnie 182hr, max 190hr 🙂 W sumie czasem i takie przepalenie się przydaje, więc się nawet cieszę z tego biegu. Na dłuższe dystanse jeszcze przyjdzie czas- za tydzień biegniemy z Piotrkiem w Strzelińskim Rogainingu- tak było rok temu 🙂

Z Przemem po biegu

Relacja z Mistrzostw Polski w Maratonie MTB

W tym roku Mistrzostwa Polski w Maratonie wreszcie wróciły w góry i oby tam zostały, bo na taki wyścig jest sens jechać- w końcu istotą Maratonu MTB są długie wymagające podjazdy i techniczne zjazdy i niczego z tego nie zabrakło w Jeleniej Górze. Wysoki poziom trasy i wpisanie wyścigu do kalendarza UCI Marathon Series sprowadziło na start całą polską czołówkę i wielu zawodników zagranicznych. Szczegóły ze ścigania w RELACJI, a w skrócie cóż mogę powiedzieć….znów 4te miejsce, które chyba powoli zaczyna mnie prześladować w różnego rodzaju generalkach i imprezach rangi mistrzowskiej…szkoda, choć nie ma co płakać, był dobry wyścig, a będzie jeszcze wiele lepszych!

Przed nami ostatni miesiąc ścigania

Sezon powoli się kończy- dokładnie za miesiąc będziemy się bawić na gali kończącej Bike Maraton w Świeradowie. Choć w sumie wygląda na to, że wrzesień i początek października będą dość intensywne pod kątem wyścigowym….może i dobrze, bo do tej pory ten sezon był mocno rwany w moim wykonaniu i jak były okazje do ścigania, to akurat nie mogłem, a jak mogłem, to były akurat te weekendy, gdzie najbliższe wyścigi na drugim końcu polski, albo płaskie w Wielkopolsce. Jako, że ten sezon to jakoś super hiper udanych nie należy, to może i zaginka jest ciut mniejsza, żeby jechać 400km na ścig. W ostatni weekend też mi wypadł fajny wyścig w Srebrnej Górze- bardzo go lubię, już nie raz o tym pisałem- meta na największej górskiej twierdzy w Europie to jest coś! No ale czasem tak bywa- raz w życiu opuściłem wesele w bliskiej rodzinie z uwagi na wyścig i do tej pory nie mogę odżałować, a to już ponad 10lat 😉 i jednak są rzeczy ważne i ważniejsze czasem- o ile nie są to igrzyska olimpijskie, albo choć wyścig rangi MP, to nie ma co się zastanawiać- to się nie wróci i tyle w temacie. Tak więc korzystając z tego, że będę miał 3 dni bez roweru dowaliłem dość mocno w środę przed wyjazdem na fajnym treningu (https://www.strava.com/activities/695372044) w rodzinnych stronach Kingi, kilka porządnych podjazdów pod przełęcze w Sowich, robota zrobiona, potem we czwartek z rana tempówki siłowe i wio w podkarpackie a potem w lubelskie.

Trening z Przyjaciółką z Teamu zawsze super :)

W piątek trochę czasu, to trampki na nogi i dawaj w las :). Puszcza Sandomierska to takie fajne miejsce, gdzie czas trochę się zatrzymał…na tyle że można tam kręcić sceny do ostatnio nagrywanego filmu „Wołyń„, w powietrzu tyle tlenu, że od razu bije się wszystkie rekordy….no to jak już biegałem to wykręciłem półmaraton w 1:53….czas taki o, ale biorąc pod uwagę że często gęsto po piasku i trochę w górę i w dół, to nogi swoje poczuły 😉 (https://www.strava.com/activities/697799867). W sobotę już lekko godzinka truchtu, żeby na weselichu mieć siłę tańcować, a i w niedzielę po zabawie też trochę się rozruszałem- zawsze można pozwiedzać nieznane okolice. W drodze powrotnej zwiedzanie Lublina z trochę innej perspektywy niż raz podczas Eliminatora Lublin City Race ;)….fajne miasto, warto zaglądnąć, pozwiedzać 🙂 No to tyle podróży, czas wracać do treningów i szykować się na niedzielne Mistrzostwa Polski w Jeleniej 🙂

Ja nie wiem co ci biegacze w tych czapach widzą, ciepło w czuprynę i jeszcze czoło się nie opala ;) W las! Michał na ruinach Kościoła św. Michała Archanioła :) Na zamkowym dziedzińcu Panorama Lublina z baszty.

Aha- na www pojawiła się pierwsza część testu, gdzie sprawdzam produkty Trezado– na pierwszy ogień smar do łańcucha, zapraszam.

Produkty Trezado

Relacja z Sudety MTB Challenge

Ufff się trochę rozpisałem, ale było o czym- pokaźna relacja z Sudety MTB Challenge właśnie wjechała na www:
ZAPRASZAM

Późno bo późno, no ale pisałem na Facebooku już dlaczego- niezłe kombo za mną, najpierw etapówka, potem wakacje, potem wesele, potem nadrabianie w pracy, ale powoli się odnajduję i nawet treningi zaczynają wchodzić- długi weekend miał u mnie 4 dni z czego 3 mocne treningowo….dziś szczególnie fajnie się udało, bo myślałem, że już będę zdychał, a jednak miłe wprowadzenie na początek w grupie o tak:

IMG_20160815_121958

…a potem 2x Przemiłów i 6x Tąpadła weszła aż miło 🙂
https://www.strava.com/activities/676936148

Podsumowanie festiwalu czerwcowych niepowodzeń i kilka fotek z dzisiejszej jazdy

Zebrałem się w końcu i na www pojawiła się zbiorcza relacja ze ścigania w czerwcu. Cóż było jak było, ważne że wszystko idzie chyba w dobrym kierunku.

A teraz kilka zdjęć, bo byłem dziś w fajnych miejscach. Trening wysiedzeniowy ma tą zaletę, że można nie jechać po raz 200 w tym roku do Żórawiny ;). Za cel obrałem sobie Lubiąż i tamtejsze pocysterskie opactwo- chyba już z 15 lat tam nie byłem….akurat odbywała się tam jakaś impreza, niby art cośtam festiwal, ale w sumie to dużo tej sztuki nie widziałem, może we wnętrzach, no ale co tam, fajnie że coś się dzieje ;). Natomiast sam budynek jest prze-o-gr-o-mny. Już zapomniałem jakie robi wrażenie. Jest to drugi co do wielkości obiekt sakralny na Świecie! Cóż jeszcze sporo jest do odremontowania, ale potrzebne są na to ogromne nakłady. Na szczęście jest już zrobiony dach (o powierzchni raptem 2,5 ha!), więc warunki atmosferyczne nie psują wnętrz, trzeba sie kiedyś wybrać na zwiedzanie.

Lubiąż, ujęcie 1- pole namiotowe ;) Lubiąż, ujęcie 2- ludzi pełno, ciężko o fajny kadr żeby było widać sam zabytek. Lubiąż, ujęcie 3- parking ;)

A jak już byłem na zachód od Wrocławia, a kręcę tutaj niezmiernie rzadko, to pojechałem jeszcze zobaczyć nad rzekę Kaczawę i pobliskie stawy i rezerwaty. Powiem tak- Strava heatmap powinno mieć opcję „pokazuj trasy tylko dla rowerów szosowych” 😉 Dawno mnie tak nie wytrzęsło 😉 Dziwne, bo nawet sporo sprawdzałem na google street view, no ale naciąłem się na kostkę w kilku wioskach. Między wioskami asfalt ale strasznie marny….a w samych okolicach rezerwatu przyrody, to w ogóle chyba zaliczyłem z 10km szutrem 😉 Cóż z oponami 26mm to prawie jak Gravel Bike 😉 Szuter bardzo przyjemny a na oponach (co dobra opona to dobra opona) S-Works Turbo żadnych nowych, dużych śladów. Same okolice na północny wschód od Legnicy fajne, naturalne, żeby nie powiedzieć lekko zapomniane przez cywilizację, no właśnie tylko te drogi….kiedyś chyba trzeba tam się wybrać na MTB zjeździć okolicę.

Takie asfalty! Wręcz dwupasmówka ;) Gravel Bike, o! Nad jednym ze stawów. Do mnogości ptactwa doliny Baryczy daleko, ot kilka kaczek i łabędzi w oddali ;) I tak na zmianę, kostka, szuter, dziurawy asfalt przez 30km Malczyce w ruinie, nic się nie ostało, a kiedyś była cukrownia, papiernia, port,

Oczywiście na koniec w okolicach trzeciego fajnego miejsca, czyli Łęgów nad Bystrzycą dostałem burzą po gębie, ale po 3 minutach wyszło słońce, więc nawet miło 🙂 a na koniec pyszny placek po węgiersku na obiadek w domu, no! Udany dzień 🙂

Jest lipiec- burza musi być! :) Po taki obiad to ja mogę codziennie 6h jeździć ;)

Zgrupowanie MTB Votum Orbea Team Wrocław w Przesiece

Jakoś tak ostatnio wszystko szybko leci. Dopiero co było Calpe, chwila moment i Święta, a po Świętach dwa dni i Przesieka, czyli doroczne zgrupowanie MTB Votum Team. Oficjalnie wyjazd trawa zawsze piątek- niedziela, ale jakoś ostatnie 2 lata przyjeżdżałem wcześniej. Tym razem chciałem wpaść w środę, ale coś mi się tam w pracy poprzesuwało, Wojtkowi z którym jechałem też bardziej pasował czwartek, no i z samego rana ruszyliśmy w góry z rowerami MTB i szosowymi.

No właśnie, mała dygresja na temat roweru MTB. Czekam jeszcze na docelowy rower na sezon 2016, cóż późno dość się dogadaliśmy z Orbeą i przez to się wszystko przesunęło w czasie. Nie chciałem już składać roweru na starej ramie, bo to zawsze jakieś niepotrzebne koszty- wbić nowy suport, linki, pancerze, stery i się zbiera kilka stówek. No ale w międzyczasie coś się udało kupić na allegro zastępczego (tak się udało że tez Orbea), z czego zgarnę jeszcze do roweru na 2016 fajne kółka (DT 1501), jedyny minus, to że ciut za mały, no ale nowy rower już bliżej niż dalej, może nie na Miękinie, ale już na kolejny start powinien być.

Wracając do Przesieki- we czwartek oprócz nas, przyjechali jeszcze Ania z Darkiem, Paweł i Mateusz. Ja pocisnąłem trening z Pawłem- całkiem przyjemny, na szosówkach, bo w terenie jeszcze mokro…. zresztą na szosie na początku też wilgotno, potem wyschło, nawet na chwilę słońce wyszło, ale na koniec dla równowagi nas zlało ;). Najpierw dowaliliśmy 4 serie tabat, potem 30sto sekundowe sprinty i zaraz po tym 20 minut podjazdu na progu FTP z Podgórzyna do Drogi Sudeckiej- to podjazd z Szosowych Górskich Mistrzostw Polski w których jechałem w 2014r- ostatnie metry to niezła ścianka z pewnie coś koło 20% nachylenia. Myślałem, że sobie zjadę do Borowic, ale Droga Sudecka chyba nie jest odśnieżana w zimie i coś jeszcze zalegało- cóż zjazd do Przesieki na obiadek 🙂

Tobołki spakowane- ruszamy! Mokro, ale nie pada...jeszcze ;) Dajmn....a sanki w domu ;)

W piątek rano zjechała się ekipa i przywiozła śnieg 😉 Krótka narada i idziemy biegać- ja zabieram pierwszą grupę i wraz z Mateuszem, Michałem, Piotrkiem i Danielem vel. Teściem 😉 idziemy biegać. Najpierw zielony do Borowic, jeszcze całkiem spoko, śniegu tyle co napadało w nocy. Ciekawiej zrobiło się przed Karpaczem- śnieg jeszcze z zimy, miejscami pod nim rzeczka, więc w butach powoli zaczęło robić się mokro, dobrze że przy bieganiu to szczególnie nie przeszkadza. Dobiegliśmy pod Wang, pamiątkowe zdjęcie i ruszamy dalej. Podziękowania dla miłego Pana w kasie KPN, który nas wpuścił za free, bo potrzebowaliśmy tylko chwilkę wbiec w kierunku Śnieżki (choć chłopaki z tyłu szemrali, że tak w ramach Prima Aprilis ich chyba na Śnieżkę ciągnę 😉 ), aby po kilkuset metrach odbić żółtym szlakiem na Borowice. Ten fragment był najbardziej sexy 🙂 niby mało śniegu, a Teściu raz się schował cały, a to nie mały chłop :). Niby szlak, a chwilę po tym zbiegamy rzeką. Pod śniegiem gałęzie i ogólnie masa zabawy 🙂 Przed OW Kaliniec mijamy się z druga grupą z Votum, która wyrusza biegać, a nas przejmuje Darek, salę kominkową przemeblowaliśmy na siłkę i wszedł całkiem fajny trening stabilizacyjny….a po obiedzie wyszło słońce i zakończyliśmy dzień trzema kilkunastominutowymi podjazdami

Zima Panie Kościółek Wang Z ekipą! Core Stability Taka siłka :) Mały backstage z wieczornej sesji studyjnej

Sobota przywitała nas już wiosenną pogodą i tak już było do końca wyjazdu. Rano dojechał Prezes i Bartek wraz z Rafałem i tak to było nas już 20 osób….niezła ekipa- takiego oblężenia Przesieka z naszej strony jeszcze nie przeżywała. W sobotę i niedzielę jeździliśmy już na rowerach MTB. Darek pokazał kilka nowych ścieżek w okolicy. Śnieg i wilgoć w lesie dość szybko znikały i można było dość komfortowo trenować w terenie. Bida tylko taka, że nam zepsuli zjazd koło wodospadu- ot postanowili sobie schody zbudować :/ straszne to jest jak się urbanizuje góry, niedługo to windy będą montować albo o ruchome schody. Co jestem ostatnio w jakimś rejonie gór, w którym dawno nie byłem, to zamiast urokliwego szlaku kostka brukowa, dramat jakiś. No ale poza tym fajnie, treningi wchodziły ładnie. Drużyna się zintegrowała jeszcze bardziej, miło spędziliśmy czas, aż szkoda że to tylko raz do roku. Udało się jeszcze zrobić sesję fotograficzną, zarówno studyjną jak i w plenerze- zgrupowanie wypaliło w 100%.

Wspólny posiłek bezpośrednio po treningu- to jest zawsze świetne w OW Kaliniec. Sobotnia sesja plenerowa Jest i zarząd :) Ech te dziewczyny, miała być sesja na powaznie, a One jak zwykle ;) . Podjazd pod Zachełmie Z moją ulubioną zawodniczką :)  :) . Taka drużyna!

Po zgrupowaniu trochę odpoczynku, w tygodniu jeden mocniejszy trening na górce na Osobowicach. Dziś leje cały dzień, więc wybrałem siłkę + spinning, jutro ma być ciut lepiej i dobrze, bo MTB Votum Team prowadzi objazd trasy BM w Miękini. Darek obstawia dystans Mega, a jak rok temu poprowadzę objazd na Mini, więc zapraszam wszystkich chętnych na 11:00 pod ośrodek sportu w Miękini ul. Sportowa.

Jutro objazd trasy z MTB Votum Orbea Team Wrocław