Archiwum kategorii: wspinaczka

Dalmacja rowerem szosowym….i nie tylko

Wstęp
We wrześniu 2023 udało się odhaczyć rowerowo kolejną część Bałkan. Po kręceniu w Czarnogórze i na Istrii, tym razem rozjeżdżałem asfalty pod Splitem. Byłem w tych okolicach w 2011, ale bez roweru i w ogóle jakoś tak mało aktywnie, bardziej zwiedzanie i plażing. Moje podejście do jazdy rowerem w Chorwacji utwierdza się za każdym razem jak tam jestem i zacytuję tu to co napisałem już we wstępie opisu Istrii:
„Zakładam, że jadąc do CRO są to też wakacje, więc fajnie jest być przy morzu. No i tu się zaczyna problem- rzeźba terenu i związana z nią sieć dróg. Spora część chorwackiego wybrzeża wygląda tak: morze, wzdłuż morza droga krajowa o sporym natężeniu ruchu, a potem od razu góry ponad 1000mnpm gdzie albo mamy ślepe, marne drogi do górskich wiosek, albo raz na jakiś czas przebitkę przez góry na godzinę podjeżdżania. „

Gdzieś w górach

Widoczek na Omiś

Serio- wybór fajnego miejsca jest ciężki. Zakładam też, że jak chcemy coś potrenować, to jednak dobrze mieć jakieś góry, no ale właśnie takie akurat- ani nie za małe ani nie za duże. Istria miała swój klimacik, szczególnie piękne miasteczka położone na wzgórzach. Fakt- dało się znaleźć srogie nachylenia >20*, ale jednak większość półwyspu to takie bardziej wzgórza niż góry, a jeżeli jest jakiś dłuższy podjazd to bardzo niejednostajny- z wypłaszczeniami. No ale dobra miało być o Dalmacji a nie o Istrii ;).
Patrząc na mapę- wyglądało to fajnie (startowałem z Duce czyli wioski co łączy się z Omisiem). Po pierwsze dlatego, że najbliższe pasmo górskie ma 300-400m, pomiędzy nim a kolejnym pasmem, które ma już >1000m są dwie lokalne drogi, gdzie można kręcić przyjemne pętelki. Zresztą- to większe pasmo też da się objechać i wracając przez przedmieścia Splitu zamknąć pętelkę z niewiele ponad 100km na liczniku. Po drugie- mamy dość szybką ucieczkę na lokalne drogi i mało jazdy obciążoną krajówką przy morzu. Po trzecie- w Omisiu ujście ma rzeka Cetina, a droga przy niej daje nam kolejne możliwości wbicia się w głąb lądu. No i po czwarte w końcu- blisko jest park narodowy Biokovo z najwyżej położoną drogą asfaltową w Chorwacji i możliwością podjazdu na Sveti Jure, czyli z poziomu morza na 1762mnpm. To wszystko czyni okolice Omisia bardzo fajną bazą wypadową do jazdy szosówką po tej części Dalmacji.

W oddali Park Narodowy Biokovo

Drogi i kierowcy
Asfalty są bardzo spoko. Biorąc pod uwagę, że czasem jest to odcinek z wioski co ma 30 mieszkańców do wioski, która jest zupełnie opuszczona, to jakość tych dróg jest wręcz idealna. Przez 2 tygodnie nie miałem, żadnej sytuacji żebym wyłapał jakąś dziurę, co by mnie mocniej zestresowała. Asfalt w większości jest w zadowalającym stanie, natomiast drogi czasami są wąskie i do tego trzeba się przyzwyczaić. Przyzwyczaić po pierwsze w takim sensie, że zawsze trzeba być uważnym i skupionym i zakładać, że zza zakrętu może coś wyjechać. Po drugie w takim sensie, że często jedzie się praktycznie tunelem, bo pobocza nie ma- są albo skały albo krzaki z których jakieś dzikie zwierzę zawsze może wybiec. Ja jeździłem solo. Jazda w więcej osób- dwójkami była by dość niebezpieczna wg mnie- właśnie z racji na to, że jest wąsko, nie ma gdzie uciec, a Chorwaci na zakrętach nie zwalniają 😉 Ich typ jazdy się nie zmienił- jest brawurowy, szybki, ale jednocześnie dość pewny i jak się już przyzwyczaimy, to nawet można powiedzieć, że bezpieczny. To co się rzuciło w oczy, to na górskich wąskich odcinkach nie ma ludzi patrzących czy gadających przez tel. (im droga szersza i bezpieczniejsza, tym staje się to niestety częstsze). Ogólnie przez 2 tygodnie nie miałem jakiegoś mijania w bardzo bliskiej odległości, raz w okolicach Splitu coś ktoś pokrzyczał przez okno, ale wszędzie znajdzie się jakiś niewyżyty pseudo samiec w kryzysie wieku średniego, co zrobić. No a do trochę ograniczonego pola widzenia trzeba się przyzwyczaić- szczególnie na zjazdach. Już wiem, czemu tak lubię trasy w Andaluzji- tam po prostu jest mega bezpiecznie- wszystko widać, często na 3 zakręty i 1km do przodu, a tu w Dalmacji jest dość specyficznie.

Asfalt fajny, ale wąski



Zachód słońca nad Splitem

Trasy
Ogólnie odsyłam, do mojej stravy z tamtego okresu. Najczęściej wyjeżdżałem z Omisia na północ- mamy już po chwili do wyboru 4 drogi w dwóch kierunkach- trzy zaczynające się od podjazdu w stronę Gata, Tugare lub wąska (ale z zerowym ruchem) droga w kierunku Dubravy, do tego początkowo płaski wyjazd wzdłuż Cetiny. Podjazdy w okolicy są stabilne i mają takie fajne nachylenie, dobre treningowo- nie ma jakiś ścianek, tylko stabilne 5-8%. To czego mogę się przyczepić, to bardzo słabe wyprofilowanie na 180* (tzw. patelniach)…nawet nie słabe, tylko jego kompletny brak. Ciężko na zjeździe się fajnie na takim zakręcie złożyć i trzeba mocno zwalniać. Ogólnie większość zjazdów jest mocno pokręcona. Jedyny trochę inny od wszystkich- szybszy i z dobrą widocznością to ten z Gornji Dolac w stronę Zavala. Górki są powiedzmy umiarkowane- zazwyczaj wychodziło mi około 1800m przewyższeń na 100km. Z miejsc, które mi się bardzo podobały, to na pewno widoczek na Omiś i ujście Cetiny (43.4606744N, 16.7002797E). Pięknie wyglądał też brzeg Adriatyku widoczny zaraz za odbiciem z nadmorskiej drogi D8 na D39 (43.4005564N, 16.8943967E) tak w połowie drogi między Makarską i Omisiem. Oczywiście bardzo klimatyczne były małe, górskie wioski, często w połowie opuszczone, upchane na stokach o takim nachyleniu, że gdy jedzie się drogą, która je trawersuje, to z jednej strony drogi ma się na swoim poziomie dachy domów, a z drugiej piwnice. Niestety nie udało się zrealizować najważniejszego planu, czyli wjazdu na Sveti Jure. Ogólnie wszystko sprzyjało- był czas, była pogoda, no i co? Okazało się, że w drugim tygodniu kiedy planowałem wjazd droga była otwarta tylko do tarasu widokowego Sky Walk, bo wyżej była zamknięta z powodu remontu….a wcześniej na stronie parku narodowego nie było o tym żadnej informacji. Dowiedziałem się o tym dopiero po zapytaniu czemu nie mogę kupić biletów na dany dzień. No nic trudno- będzie powód, żeby tu wrócić….może w końcu kiedyś uda się zrealizować moje marzenie o bikepackingu do Chorwacji. Natomiast okolica słabo nadaje się na rowerowanie turystyczno- rodzinne. Mieliśmy przyczepkę, ale rowerowo użyliśmy jej tylko raz i to jechaliśmy specjalnie samochodem w jedyny bardziej płaski obszar w okolicy. W Duce jest taki mini betonowy deptak przy morzu w stronę Omisia, ale ma on może z kilometr. Za dużo opcji w tym rejonie na jazdę z dziećmi nie ma.

PN Biokovo

Turystyka
Jako, że nie samym rowerem człowiek żyje, to podrzucam kilka tematów na popołudnia:

-Miasta warte zwiedzania w okolicy: Split, Trogir, Omis, Makarska, a na dłuższą wyprawę Mostar w Bośni (po drodze jest Medjugorie)

Mostar


Split

-Salona- ruiny rzymskiego miasta.

Salona


Salona

-Treking- chodziliśmy po Parku Narodowym Biokovo, szlakami nad Gornje Sitno, w okolicach Tugare, do Crkvi Gospe Snjezne nad Duce i do Fortecy nad Omisiem. Ogólnie szlaki górskie są tu raczej trudniejsze niż łatwiejsze. Dystanse uciekają niewiarygodnie powoli, a zmrok we wrześniu nastaje szybko, więc trzeba to brać pod uwagę planując trasę. No i koniecznie wgrać sobie gpx’a, bo choć szlaki zazwyczaj się dobrze oznaczone, to jedno pogubienie może nas dużo kosztować, a teren czasami jest bardzo jednorodny bez ścieżki i trzeba szukać kółeczek namalowanych na kamieniach.

Szlak turystyczny nad Duce


Biegowo nad Duce


Szlaki nad Gornje Sitno

-Sky Walk Biokovo. Flagowa atrakcja Parku Narodowego, fajne, ale jakoś spodziewałem się więcej…no ale z trekkingiem po okolicznych górach można to połączyć.
-W obrębie miasta Omiś jest też mniejszy fort do zwiedzania, a 300m nad miastem wspomniana forteca.

Szlak na Fortecę


Forteca nad Omisiem

-Ferrata na Fortecę. Mi szczerze się średnio podobała jako ferrata. Jest to bardziej ubezpieczony szlak wspinaczkowy, ale dla kogoś, kto jest ogarnięty w górach nie jest on bardzo problematyczny, choć oczywiście jedno poślizgnięcie może się tu skończyć tragicznie, to czasem przepinanie się co 5m trochę denerwuje. Natomiast widoki na Omiś, niższy fort i ujście Cetiny przepiękne. Jest też jakaś mini ferrata w górach nad Splitem (Perunika), ale nie testowałem. Przy wyjeździe z Omisia wzdłuż Cetiny są też stanowiska do wspinaczki.

Via Ferrata Fortica

-Tyrolka nad Cetiną, która ma 700m i w najwyżsyzm punkcie 150m nad ziemią. Nie tesotwałem, ale następnym razem nie omieszkam
-Spływy kajakowe i rafting Cetiną.
-Dziesiątki punktów widokowych przy drogach z mini parkingami. Fajny widoczek był też z wioski Zadvarie na wodospady Gubavica, z których największy ma 50m i tam też sam kanion Cetiny wyglądał imponująco.

Wodospady Gubavica

-Są też trasy enduro, nie były jakoś specjalnie obłożone, więc jedną przez chwilę zbiegałem i wyglądały na dość wymagające (nad wioską Duce)
-W połowie października jest festiwal biegowy po okolicznych górkach Dalmacija Ultra Trail z dystansami (w 2023) 16,26,57,122….kto wie, może kiedyś 🙂
No i tyle. Kolejna fajna miejscówka, gdzie człowiek aktywny nie będzie się nudził. Polecam 🙂

Tatry- zimowe wejście na Kościelec i Giewont

Jak jadę w Tatry drugi raz w ciągu trzech miesięcy, to wiedz że coś się dzieje 😉 No i dobrze się dzieje, bo to piękne góry. Piękne szczególnie zimą, kiedy to powyżej pewnej granicy nie spotyka się już przypadkowych osób, a cały gwar i hałas od którego przecież uciekam z miasta zostaje gdzieś daleko na Krupówkach i w dolinkach. Nie mogę ciągle odżałować, że te Tatry tak daleko, a jeszcze z takim sobie dojazdem gdzie 300km z Wrocławia do Krakowa jedzie się 3h, a następnie 100km do Zakopanego kolejne 2h (niech no szybciej tą S7 budują). Tym razem znów góry przy okazji, bo podwożę Ewelinę na kurs do Krakowa w piątek wieczór i lecę na nocleg do Cioci do Nowego Targu skąd w sobotę rano o 6:30 łapię busa, który ciut po siódmej dowozi mnie w okolice Kuźnic i tam też, około 7:30, zaczyna się przygoda 🙂

Dzień 1- Kościelec i Kasprowy
Dzień zapowiadał się w miarę dobrze- ciepło i bezwietrznie, bez szans na słońce, choć biorąc pod uwagę utrzymującą się od kilku dni 3jkę lawinową może to i lepiej. Do Murowańca dochodzę sprawnie w 1,5h żółtym szlakiem- mimo dużej ilości śniegu szlak jest dużo lepiej przetarty niż jak byłem ostatnio (1-wszego listopada ). Aha cel i plany! No właśnie jakoś tak ze mną jest, że zawsze mam cel i plany 😉 i co gorsza w 99% je realizuję. W górach zimą to nie jest najlepszy tok działania- za wszelką cenę iść i realizować plan. Zresztą tym razem założyłem, że realizacja celu będzie uzależniona od warunków i pogody- ba już zmieniłem plany bo jeszcze tydzień temu chciałem polecieć przez Zawrat na Świnicę, no ale spadło od tego czasu 70cm ;). Ostatnio w Tatrach najadłem się trochę strachu, teraz ma być wszystko pod większą kontrolą. Aha cel- Kościelec :). Góra trochę demonizowana w internetach…ale coś w niej jest zawsze budziła we mnie szacunek patrząc na nią właśnie z Gąsienicowej lub z Czarnego Stawu. Taki idealny strzelisty, piękny kształt. Założenie było proste- iść tak długo póki nie będzie to zbyt ryzykowne.

Hala Gąsienicowa i wyłaniający się z mgły Mały Kościelec


Podejście na szczyt

Żółty Szlak nawet za Murowańcem był dość dobrze wydeptany. Na Przełęcz Karb idę oczywiście czarnym szlakiem przy Zielonym Stawie (wejście od Czarnego stawu wydaje się zimą przy 3jce zbyt ryzykowne). Do przełęczy jedyną trudnością jest ilość śniegu, choć szlak był przetarty przez kilka osób- szło się dobrze i o 10:30 melduję się na Karbie. Zakładam raki, kask, jednego kijka zamieniam na czekan, a drugiego skracam. Na przełęczy do wejścia szykuje się grupa z instruktorem, którego pytam czy woli żebym szedł za, czy przed nimi i że pewnie się wycofam bo pierwszy raz i zima i mgła i w ogóle ;), a on mi na to, że nie taka straszna ta góra, ktoś właśnie szedł, więc wydeptane i żebym szedł bo oni będą wolno. No to siup, moja pierwsza poważniejsza góra zimą, kurczę… nawet nie wiem czy to nie mój pierwszy 2-tysięcznik, chyba tak 😉 Podejście jest dość wymagające wydolnościowo, ale o to na szczęście się nie martwię, a technicznie- cóż kwestia operowania czekanem w pozycji pionowej i po prostu pewnego stawiania kroków. Szczyt jest dość bezpieczny nawet przy wyższych stopniach lawinowych, bo przez jego strzelistość śnieg zwiewa w żleby i pod ściany, a droga którą szedłem to taki lekki mix skały + śnieg o dość dobrej strukturze pozwalającej na pewne wbicie czekana. Z jednej strony żałuje że widoczność wynosiła 100m w porywach, z drugiej strony się cieszę, że nie widziałem tych przepaści dookoła. Oczywiście nie chcę też góry uproszczać- to wciąż jest szczyt, gdzie trzeba uważnie stawiać każdy krok i mieć zawsze 100% pewności jeżeli chodzi o równowagę. Każde poślizgnięcie to może być upadek, a każdy upadek to może być zjazd ,a jeżeli nie uda się go wyhamować, to kończy się albo u podstawy na przełęczy (i w najlepszym przypadku będziemy sami w stanie wezwać TOPR żeby nas poskładali), albo w prawo/lewo od szlaku gdzie są pionowe urwiska, więc na Kościelcu zawsze 100% skupienia. Początek podejścia to dość srogie nachylenie, potem zaczynają się większe formacje skalne i czasem trzeba niektóre ominąć, jakieś 100m pod szczytem mijam się z taternikiem, o którym wspominał mi przewodnik. Najcięższe fragmenty to dwie półki skalne, na których już przydaje się czekan, bo można sobie go wbić i mieć kolejny punkt zaczepu. Na szczycie jestem o 11:05- w sumie szybko poszło 300m w pionie w pół godzinki.

Na wierzchołku Kościelca- 2155 mnpm


Moja trasa wejścia na Kościelec

Samo wejście na szczyt było bardzo ciekawym doznaniem, które ciężko mi porównać do innego z przeszłości. Wszystkie górki do tej pory to były takie: ok, idziemy, no i naturalne było wejście na szczyt, tutaj już było inaczej. Może to też za sprawą tego, że to mój pierwszy 2-tysięcznik, może dlatego że zima i w pełnym wspinaczkowym rynsztunku, ale to co poczułem po wejściu na szczyt było bardzo intensywne. Oczywiście na górze byłem sam 😉 pofociłem trochę, choć widoki marne, na szczęście wiatru zero. Czekałem na grupkę, żeby się nie mijać na żadnej trudności, ale chyba faktycznie szli wolno- ruszyłem w dół, co było dla mnie 2x cięższe niż droga do góry 😉 Minąłem się sprawnie z grupką z przewodnikiem, a 5 minut przed przełęczą na dość stromym odcinku spotkałem 4 osoby z czego jedna bez raków (!!!) i chyba nikt nie miał czekana, grzecznie odradziłem, choć chyba już podjęli sami taką decyzję, bo jeden leżał zatrwożony na śniegu, a reszta powoli próbowała się obrócić 😉
No dobra Kościelec mnie wpuścił i pozwolił stanąć na szczycie- była to zdecydowanie moja najcięższa wspinaczka do tej pory- od czegoś trzeba zacząć :). Co najważniejsze bez większego stresu (dzięki mgle hahaha) i bez żadnej sytuacji awaryjnej. Planowałem nocleg na Hali Kondratowej, a godzina jeszcze wczesna, więc na deser wszedłem sobie na Kasprowy szerokim wydeptanym szlakiem wzdłuż stoku narciarskiego- zszedłem zielonym szlakiem prawie do Kuźnic i obrałem niebieski na Halę Kondratową, gdzie dochodzę mając w nogach 22,5km oraz 2150m (!!!) przewyższenia.
Schronisko bardzo przyjemne i klimatyczne, wieczór minął w miłej atmosferze z nowo poznanymi ludźmi, a ranek przywitał pięknym widokiem. Chwilę po 7 ruszam w kierunku Giewontu, bo taki był plan na drugi dzień.

Na deser szlak na Kasprowy

Dzień 2- Giewont
Dojście na Kondracką przełęcz w zimie przy dużym zagrożeniu lawinowym jest takie sobie, bo idzie się trawersując żleb i chyba to jest aktualnie to czego najbardziej się boję w górach. Choć w tym wypadku nie było tragicznie, bo szlak był już wydeptany i ubity przez kilka osób, więc podciąć śnieg raczej trudno, ale czy samo nie zleci z góry nigdy nie jest pewne. Tyle dobrego, że atakowałem rano, bo przy słońcu, które wyszło zza grani- zagrożenie im później tym większe. Choć chyba ta 3jka lawinowa trochę na wyrost i przetrzymana przez weekend (co biorąc pod uwagę ferie i trochę niezdecydowanych turystów było bardzo dobrym posunięciem)- byłem przekonany że od poniedziałku będzie zmniejszone na 2 co zresztą się stało.

Dzień drugi zapowiada się dobrze


Na przełęczy


Śniegu trochę napadało

Żleby to chyba moja najmniej ulubiona formacja górska, bo i niebezpieczna i w sumie nudna, bo po prostu śnieg, który nie wymaga jakiś specjalnych technicznych umiejętności- trzeba po prostu napierać. Droga na szczyt raczej uważna, choć w sumie bez stresu, bo nawet mając do dyspozycji łańcuchy jakoś nie wyciągnąłem lonży na podejście (na przełęczy jeszcze nie było potrzeby, a przy łańcuchach już nie było miejsca 😉 ). Ogólnie czułem się dużo pewniej niż na Kościelcu, choć w sumie stoi się czasem pod ścianą na półkach śnieżnych o szerokości 40cm. Nie było natomiast tak stromo jak na Kościelcu, raptem ostatnie kilkanaście metrów trudniejsze. Na szczycie znów oprócz mnie nikogo (a na Giewoncie to podobno nie jest możliwe ;). W sumie lubię chodzić sam po górach, oczywiście trudniejsze trasy są wtedy mniej bezpieczne, ale jakoś tak lubię obcować sam na sam z górą. Szczególnie w takich warunkach- siedzę na wierzchołku z 20minut i gapię się na Tatry Wysokie, które widać jak na dłoni. Co ciekawe z tej perspektywy to Świnica i Krywań prezentują się najbardziej okazale, a Rysy gdzieś w dali nie wydają się tak wysokie. Mistyczności całej sytuacji dodawały niskie chmury w dolinach z których wyrastała grań Długiego Giewontu. Bym tam siedział cały dzień gdyby nie to, że o 15 musiałem być w Nowym Targu.

Giewont 🙂


Widoki na Tatry Wysokie, Kasprowy i Suche Czuby


Długi Giewont i smooooog 🙂


Napatrzeć się nie można

Zejście już dla bezpieczeństwa z uprzężą i lonżą. Schodzę do Doliny Małej Łąki też po trochę lawiniastym terenie, ale to już na szczęście ostatnia trudność na tym wyjeździe. Wciąż- wydawało się dużo bezpieczniej niż poranne podejście od Hali Kondratowej- po pierwsze dlatego bo ciągle w cieniu, po drugie dlatego, że nie ma takich wielkich przestrzeni jak po drugiej stronie grani. W Dolinie Małej Łąki czas na drugie śniadanie przy ostatnich chwilach w pełnym słońcu. Na deser zostawiłem sobie dwie atrakcje- Sarnią Skałę i Jaskinię Dziura. Ciekawe formacje warte odwiedzenia jeżeli zostanie trochę czasu po zejściu z gór.

Na zejściu


Znów na przełęczy


W Dolinie Małej Łąki


Pod Sarnią Skałą


W Jaskini Dziura


Wejście takie niepozorne, a w środku prawie 200m komora

No i koniec imprezy. Jakoś nie miałem szczęścia do pogody tej jesieni i zimy. W listopadzie w Tatrach było całkowite zachmurzenie. W grudniu z Piotrkiem przez cztery dni w Beskidach mieliśmy może z 30minut słońca, a tak to mgła, mgła, mgła. W styczniu na biegówkach w Harrachovie też tylko pojedyncze chwile ze słońcem, a tak to albo huragan albo śnieżyca. No ale w końcu się udało :). :)Góry mają to do siebie że czasem trzeba na coś czekać i być cierpliwym. Było pięknie , plan zrealizowany Kościelec i Giewont wpuściły na szczyt, ech szkoda, że te Tatry tak daleko.