Archiwum kategorii: Bieganie

XV Strzeliński Rogaining

Jutro drugi etap miejskich biegów na orientację Wrocław Night o Fight. Z tej okazji kilka słów na temat Strzelińskiego Rogainingu, w którym to już po raz czwarty braliśmy z Piotrkiem udział. Impreza miała miejsce w Szklarach w nocy z 18 na 19 listopada i w skrócie polegała na zebraniu jak największej ilości punktów za znalezienie odpowiednio wartościowych (od 4pkt. do 8pkt.) PK (punktów kontrolnych). Na całość było przewidziane 10 godzin, a pole bitwy w tym roku wyglądało tak:
Mapa

Po chwili rozkminy postanowiliśmy zacząć od punktów na południe: 4C->5C->8C i potem zataczać łuk po wschodniej stronie mapy, trochę po północnej jeżeli wystarczy czasu, a kończąc na zagęszczeniu punktów w lesie na wschód od bazy w Szklarach. No i nawet się jakoś udało zrealizować plan, wyszło o tak KLIK- to się mapa otworzy w nowym oknie.

Ogólnie do PK 7a wszystko szło jak z płatka. Normanie sami nie wierzyliśmy że tak dobrze idzie, ale w głębi serca wiedzieliśmy, że tak nie może być do końca;). W tym roku warunki atmosferyczne były dość łaskawe- padało tylko przez pół godzinki ;), ale najważniejsze że nie było mokro. Jeszcze nigdy na tej imprezie nie miałem tak sucho w butach. Jedyne co doskwierało to dość mocny wiatr, ale większość trasy jednak była po lasach. Odnośnie nawigacji, to było lekkie utrudnienie w postaci mocnych wycinek lasów i wielu dróg dojazdowych dla sprzętu, których nie było na mapach. Wracając do zmagań- na 7a straciliśmy z pół godziny albo i lepiej. Atakowaliśmy punkt z dwóch stron i w obu przypadkach popełnialiśmy jakiś błąd. Tyle dobrego, że punkt w końcu został odnaleziony i poświęcony czas nie poszedł na marne. No i albo tak się zmęczyliśmy na szukaniu, albo źle się zorientowaliśmy, że na 5d wybiegliśmy złą ścieżką (bo po co patrzeć na kompas i kontrolować kierunek) i znów ze 2km nadrobione niepotrzebnie. Tyle dobrego, że już potem oprócz malutkiej wtopy na 6a wszystko poszło gładko.

Ogarniamy mapę 3:30 w nocy :)

Szkoda trochę straconego czasu, bo jeżeli byśmy mieli zapas, to zahaczylibyśmy jeszcze o 7c i jak się potem okazało by to miało duże znaczenie, ale o tym zaraz. W sumie ta edycja była jakaś spokojna. Większość PK w takich w miarę normalnych lokalizacjach, nic nas nie goniło, saren raptem kilka, kilka świecących par oczy w ciemnym lesie….choć zgodnie stwierdziliśmy, że tak jest tylko dlatego, że biegniemy we dwójkę. Nie wyobrażam sobie takiego biegu samemu, bym chyba 10x w portki zrobił :). No ale dobrze jest- z każdym rokiem postęp. W tym roku prawie 60km w nogach i nasz rekord- 114pkt. No i czwarte miejsce! Tak wysoko jeszcze nie byliśmy…szkoda tego zmarnowanego czasu- jeżeli byśmy go poświęcili na 7c, to byśmy byli drudzy! No ale cóż i tak był to nasz najlepszy występ. Sama Impreza i organizacja jak zwykle super fajna. Do zobaczenia za rok 🙂

Szczęśliwi na mecie Bigosik na Rogainingu o piątej rano zawsze smakuje idealnie :) Wreszcie cieplutko

Sezon na orientację czas zacząć!

Po tych moich październikowych truchtach czas gdzieś wystartować. Jesienią i zimą zazwyczaj bawię się trochę (wbrew mojemu wrodzonemu brakowi zdolności) w biegi na orientację. Strzeliński Rogaining i Mini Nocna Masakra na stałe zagościły w moim spisie imprez, w których trzeba wziąć udział. Rok temu dołożyłem do tego jeszcze cykl miejskich biegów na orientację Wrocław Night O Fight.
Aktualnie jestem po Rogainingu, w którym wystartowałem jak zwykle z Piotrkiem. RELACJA właśnie wleciała na serwer.

Jeszcze humory się trzymają, to pewnie przed północą :) Na trasie City Trail- pełna kontrola ;)

A jeszcze tydzień wcześniej tak dla picu pobiegłem sobie cross (Wrocław City Trail) w Lasku Osobowickim- niby tylko 5km, ale pełen gaz- średnie tętno 182 i max 189 mówią samo za siebie…też fajnie :). Ominęła mnie niestety pierwsza edycja WNoF, a Mini Nocna Masakra też mi trochę zbladła jak się okazało, że Piotrka biodro odmówiło posłuszeństwa po Rogainingu….kto chce ze mną pobiec?, bo ja się sam po ciemku boję 😉

A tak ogólnie co słychać? Skończyłem roztrenowanie, zaczynam usystematyzowane treningi, tyranie na siłce no i jak to jesienią- czasem cieszę się słoneczkiem, czasem dane pojeździć w magicznych porannych mgłach, a i zdarza się dostać śniegiem po gębie. Szosówka czeka na swoją okazję, ale na razie pierwszy treningowy weekend warunki były raczej na CX.

Słoneczkko :) Czasem opłaca się pojeździć z rana :)

Pobiegane w roztrenowaniu

Roztrenowanie w pełni. Co robią kolarze w tym okresie oprócz wcinania ciastków?;) Oczywiście biegają. W sumie jakieś tam biegowe rozruchy zacząłem już pod koniec sezonu zasadniczego, ot przebieżki po 10km bardziej regeneracyjne. Po ostatnim wyścigu jak zwykle zluzowanie i w sumie biegałem jak mi się chciało. Powoli zbliżał się listopad, więc świtał mi w głowie jakiś niecny biegowy plan. Rok temu w tym okresie przebiegłem w dwa dni 100km po górkach. W tym roku jakoś wypad dwudniowy mi za bardzo nie podpasował, celowałem raczej w jednodniowy bieg, więc trzeba było choć dystans zrobić ładny. Z zaplanowanej trasy wynikało jakieś 55km, ale wiadomo gdzieś się zawsze zboczy, pobłądzi i cicho liczyłem na 60km. Minusem biegania długodystansowego dla kolarza w październiku jest niewątpliwie to, że w nogach ma się może z 6-7 przebieżek, a tu nagle trzeba mielić nogami cały dzień :), no ale nikt nie mówił, że ma być łatwo.

Wodospad Szklarki na początek. Takie widoczki na przyszłość :) Szczyt Wysokiej Kopy

Plan- start Szklarska, meta Harrachov, ale przez Stóg Izerski;) . Ojciec i siostra wyrzucają mnie w Szklarskiej Porębie, a sami idą pieszo w góry. Ja zaliczam na początek Wodospad Szklarki, bo dawno nie byłem ;), potem czeka dość mocny podbieg na Wysoki Kamień, wbiegam w strefę mgły i w sumie przez większość dnia z niej nie wybiegam, choć czasem się przerzedza i można podziwiać magiczne widoki i piękno gór. Za Kopalnią Stanisław zbaczam trochę ze szlaku i biegnę na Wysoką Kopę 1126mnpm- najwyższy szczyt Gór Izerskich. Jeden z ośmiu brakujących mi wierzchołków do kolekcji 28miu szczytów Korony Gór Polski. Szczyt zdobyty, ale po drodze zaczyna się błotko. Może nawet nie błotko, tylko takie ni to bagienko ni torfowisko- ot bardzo nasiąknięta ziemia- czasem się wydaje, że to trawa, a w butach momentalnie mokro. W sumie po takim czyś biegnę cały czas aż do Polany Izerskiej. Podbiegam na Stóg Izerski, aby dotankować wody do bukłaka i popodziwiać Świeradów z góry. 31km w nogach- czas wracać- przekraczam granicę i przez Smrk docieram do Izerki.

A w Czechach tak sobie radzą z podmokłym terenem na szlakach. Pytlackie Kamienie, fajna formacja skalna m.in. z takim o skalnym mostem Most graniczny na Izerce, a na twarzy chyba już lekkie zmęczenie ;)

Powoli zaczynam odczuwać zmęczenie- w to już 47km. Trochę się łamię- jeszcze z 1,5h do planowej godziny spotkania w Harrachovie- droga już prosta, ale 60km nie pyknie- zresztą czerwony szlak z tego co pamiętam w większości wyasfaltowany, do kitu. Pochłaniając łyżka za łyżką zupę szpinakową w schronisku i może kierując się trochę jej kolorem zmieniam plany na szlak zielony- przyjemniejszy, ciut dłuższy, w większości szutrowy- wracam do naszego kraju i przez Orle zbiegam do Harrachova już prawie do końca trzymając się zielonego szlaku. 60,4km w nogach, Studencka już na mnie czeka :). Nogi żyją, pod koniec bardziej padła ogólna wydolność, która do biegania lekko mówiąc nie jest przyzwyczajona.

Drugi dzień to już na spokojnie spacer z siostrą po okolicach- zaliczony Mumlavský Wodospad i Čertova Hora, 20kilka km akurat na rozbicie zakwasów ;), a na koniec oczywiście Serek, weekend 100% udany.

Mamucie skocznie w Harrachovie Z siostrą przy Mumlavským Wodospadzie Nartostrada ośrodka w Rokytnicach. Janova Skála Diabeł na diablaku

Więcej zdjęć-> Galerie Google

Kolejne bieganie o którym warto wspomnieć, to zupełnie inny typ wysiłku, ale przecież wszystkiego trzeba spróbować. Tym razem bieg na 5km w ramach Wrocław City Trail. Nie był to specjalnie rekordowy bieg w moim wykonaniu, no ale i warunki nie były wybitne do bicia rekordów 2*C, trochę błotka, a i końcówka okresu roztrenowania, to też nie jest najlepszy czas, żeby gdziekolwiek startować. No ale potem jak się zaczną regularne treningi, to nie będzie kiedy biegać, więc jak nie teraz to kiedy 🙂 Na bieg jedziemy z Przemkiem, na miejscu też trochę znajomych, szybka rozgrzewka i start. Myślałem, że się ustawiłem dobrze, może 5-6 rząd jak na moje zdolności biegowe, jednak na początku dużo przepychanek i wyprzedzania. Grupa stabilizuje się tak po 600-700m, ale w sumie przez cały bieg raczej wyprzedzam, mnie łykają może z 3-4 osoby, ale w sumie tak wolę, psycha lepiej pracuje. Oczywiście lekko przeginam tempo na pierwszym km (3:56 z korkiem na początku i przepychaniem się na pierwszych kilkuset metrach). No i jest jak zwykle w sumie na takich biegach. 1km: łaaa, jak fajnie, pędzę, lecę, rozwalę ten bieg; 2km: ok, ok trzeba ustabilizować tempo; 3km: oj, oj, trochę zatyka, trzymaj tempo, trzymaj tempo ( a tempo spada 😉 ); 4km wytrzymać, wytrzymać; 5km: kolka, kolka, byle dotrwać i lekki finish na końcu, szczególnie że zegar pokazywał ostatnie sekundy po 19 minucie, ale zauważyłem za późno- wpadam na metę po 20:03. Dystans z garmina ciut mniejszy niż zakładane 5km- dokładnie 4,85, więc tempo biegu około 4:08, ujdzie, choć chyba kiedyś wybiorę się na jakiś asfaltowy bieg wiosną, aby w końcu złamać te 20 minut na 5km 🙂
Zapiek jak to na sprincie- niesamowity- tętno średnie 182hr, max 190hr 🙂 W sumie czasem i takie przepalenie się przydaje, więc się nawet cieszę z tego biegu. Na dłuższe dystanse jeszcze przyjdzie czas- za tydzień biegniemy z Piotrkiem w Strzelińskim Rogainingu- tak było rok temu 🙂

Z Przemem po biegu

Przed nami ostatni miesiąc ścigania

Sezon powoli się kończy- dokładnie za miesiąc będziemy się bawić na gali kończącej Bike Maraton w Świeradowie. Choć w sumie wygląda na to, że wrzesień i początek października będą dość intensywne pod kątem wyścigowym….może i dobrze, bo do tej pory ten sezon był mocno rwany w moim wykonaniu i jak były okazje do ścigania, to akurat nie mogłem, a jak mogłem, to były akurat te weekendy, gdzie najbliższe wyścigi na drugim końcu polski, albo płaskie w Wielkopolsce. Jako, że ten sezon to jakoś super hiper udanych nie należy, to może i zaginka jest ciut mniejsza, żeby jechać 400km na ścig. W ostatni weekend też mi wypadł fajny wyścig w Srebrnej Górze- bardzo go lubię, już nie raz o tym pisałem- meta na największej górskiej twierdzy w Europie to jest coś! No ale czasem tak bywa- raz w życiu opuściłem wesele w bliskiej rodzinie z uwagi na wyścig i do tej pory nie mogę odżałować, a to już ponad 10lat 😉 i jednak są rzeczy ważne i ważniejsze czasem- o ile nie są to igrzyska olimpijskie, albo choć wyścig rangi MP, to nie ma co się zastanawiać- to się nie wróci i tyle w temacie. Tak więc korzystając z tego, że będę miał 3 dni bez roweru dowaliłem dość mocno w środę przed wyjazdem na fajnym treningu (https://www.strava.com/activities/695372044) w rodzinnych stronach Kingi, kilka porządnych podjazdów pod przełęcze w Sowich, robota zrobiona, potem we czwartek z rana tempówki siłowe i wio w podkarpackie a potem w lubelskie.

Trening z Przyjaciółką z Teamu zawsze super :)

W piątek trochę czasu, to trampki na nogi i dawaj w las :). Puszcza Sandomierska to takie fajne miejsce, gdzie czas trochę się zatrzymał…na tyle że można tam kręcić sceny do ostatnio nagrywanego filmu „Wołyń„, w powietrzu tyle tlenu, że od razu bije się wszystkie rekordy….no to jak już biegałem to wykręciłem półmaraton w 1:53….czas taki o, ale biorąc pod uwagę że często gęsto po piasku i trochę w górę i w dół, to nogi swoje poczuły 😉 (https://www.strava.com/activities/697799867). W sobotę już lekko godzinka truchtu, żeby na weselichu mieć siłę tańcować, a i w niedzielę po zabawie też trochę się rozruszałem- zawsze można pozwiedzać nieznane okolice. W drodze powrotnej zwiedzanie Lublina z trochę innej perspektywy niż raz podczas Eliminatora Lublin City Race ;)….fajne miasto, warto zaglądnąć, pozwiedzać 🙂 No to tyle podróży, czas wracać do treningów i szykować się na niedzielne Mistrzostwa Polski w Jeleniej 🙂

Ja nie wiem co ci biegacze w tych czapach widzą, ciepło w czuprynę i jeszcze czoło się nie opala ;) W las! Michał na ruinach Kościoła św. Michała Archanioła :) Na zamkowym dziedzińcu Panorama Lublina z baszty.

Aha- na www pojawiła się pierwsza część testu, gdzie sprawdzam produkty Trezado– na pierwszy ogień smar do łańcucha, zapraszam.

Produkty Trezado

Zgrupowanie MTB Votum Orbea Team Wrocław w Przesiece

Jakoś tak ostatnio wszystko szybko leci. Dopiero co było Calpe, chwila moment i Święta, a po Świętach dwa dni i Przesieka, czyli doroczne zgrupowanie MTB Votum Team. Oficjalnie wyjazd trawa zawsze piątek- niedziela, ale jakoś ostatnie 2 lata przyjeżdżałem wcześniej. Tym razem chciałem wpaść w środę, ale coś mi się tam w pracy poprzesuwało, Wojtkowi z którym jechałem też bardziej pasował czwartek, no i z samego rana ruszyliśmy w góry z rowerami MTB i szosowymi.

No właśnie, mała dygresja na temat roweru MTB. Czekam jeszcze na docelowy rower na sezon 2016, cóż późno dość się dogadaliśmy z Orbeą i przez to się wszystko przesunęło w czasie. Nie chciałem już składać roweru na starej ramie, bo to zawsze jakieś niepotrzebne koszty- wbić nowy suport, linki, pancerze, stery i się zbiera kilka stówek. No ale w międzyczasie coś się udało kupić na allegro zastępczego (tak się udało że tez Orbea), z czego zgarnę jeszcze do roweru na 2016 fajne kółka (DT 1501), jedyny minus, to że ciut za mały, no ale nowy rower już bliżej niż dalej, może nie na Miękinie, ale już na kolejny start powinien być.

Wracając do Przesieki- we czwartek oprócz nas, przyjechali jeszcze Ania z Darkiem, Paweł i Mateusz. Ja pocisnąłem trening z Pawłem- całkiem przyjemny, na szosówkach, bo w terenie jeszcze mokro…. zresztą na szosie na początku też wilgotno, potem wyschło, nawet na chwilę słońce wyszło, ale na koniec dla równowagi nas zlało ;). Najpierw dowaliliśmy 4 serie tabat, potem 30sto sekundowe sprinty i zaraz po tym 20 minut podjazdu na progu FTP z Podgórzyna do Drogi Sudeckiej- to podjazd z Szosowych Górskich Mistrzostw Polski w których jechałem w 2014r- ostatnie metry to niezła ścianka z pewnie coś koło 20% nachylenia. Myślałem, że sobie zjadę do Borowic, ale Droga Sudecka chyba nie jest odśnieżana w zimie i coś jeszcze zalegało- cóż zjazd do Przesieki na obiadek 🙂

Tobołki spakowane- ruszamy! Mokro, ale nie pada...jeszcze ;) Dajmn....a sanki w domu ;)

W piątek rano zjechała się ekipa i przywiozła śnieg 😉 Krótka narada i idziemy biegać- ja zabieram pierwszą grupę i wraz z Mateuszem, Michałem, Piotrkiem i Danielem vel. Teściem 😉 idziemy biegać. Najpierw zielony do Borowic, jeszcze całkiem spoko, śniegu tyle co napadało w nocy. Ciekawiej zrobiło się przed Karpaczem- śnieg jeszcze z zimy, miejscami pod nim rzeczka, więc w butach powoli zaczęło robić się mokro, dobrze że przy bieganiu to szczególnie nie przeszkadza. Dobiegliśmy pod Wang, pamiątkowe zdjęcie i ruszamy dalej. Podziękowania dla miłego Pana w kasie KPN, który nas wpuścił za free, bo potrzebowaliśmy tylko chwilkę wbiec w kierunku Śnieżki (choć chłopaki z tyłu szemrali, że tak w ramach Prima Aprilis ich chyba na Śnieżkę ciągnę 😉 ), aby po kilkuset metrach odbić żółtym szlakiem na Borowice. Ten fragment był najbardziej sexy 🙂 niby mało śniegu, a Teściu raz się schował cały, a to nie mały chłop :). Niby szlak, a chwilę po tym zbiegamy rzeką. Pod śniegiem gałęzie i ogólnie masa zabawy 🙂 Przed OW Kaliniec mijamy się z druga grupą z Votum, która wyrusza biegać, a nas przejmuje Darek, salę kominkową przemeblowaliśmy na siłkę i wszedł całkiem fajny trening stabilizacyjny….a po obiedzie wyszło słońce i zakończyliśmy dzień trzema kilkunastominutowymi podjazdami

Zima Panie Kościółek Wang Z ekipą! Core Stability Taka siłka :) Mały backstage z wieczornej sesji studyjnej

Sobota przywitała nas już wiosenną pogodą i tak już było do końca wyjazdu. Rano dojechał Prezes i Bartek wraz z Rafałem i tak to było nas już 20 osób….niezła ekipa- takiego oblężenia Przesieka z naszej strony jeszcze nie przeżywała. W sobotę i niedzielę jeździliśmy już na rowerach MTB. Darek pokazał kilka nowych ścieżek w okolicy. Śnieg i wilgoć w lesie dość szybko znikały i można było dość komfortowo trenować w terenie. Bida tylko taka, że nam zepsuli zjazd koło wodospadu- ot postanowili sobie schody zbudować :/ straszne to jest jak się urbanizuje góry, niedługo to windy będą montować albo o ruchome schody. Co jestem ostatnio w jakimś rejonie gór, w którym dawno nie byłem, to zamiast urokliwego szlaku kostka brukowa, dramat jakiś. No ale poza tym fajnie, treningi wchodziły ładnie. Drużyna się zintegrowała jeszcze bardziej, miło spędziliśmy czas, aż szkoda że to tylko raz do roku. Udało się jeszcze zrobić sesję fotograficzną, zarówno studyjną jak i w plenerze- zgrupowanie wypaliło w 100%.

Wspólny posiłek bezpośrednio po treningu- to jest zawsze świetne w OW Kaliniec. Sobotnia sesja plenerowa Jest i zarząd :) Ech te dziewczyny, miała być sesja na powaznie, a One jak zwykle ;) . Podjazd pod Zachełmie Z moją ulubioną zawodniczką :)  :) . Taka drużyna!

Po zgrupowaniu trochę odpoczynku, w tygodniu jeden mocniejszy trening na górce na Osobowicach. Dziś leje cały dzień, więc wybrałem siłkę + spinning, jutro ma być ciut lepiej i dobrze, bo MTB Votum Team prowadzi objazd trasy BM w Miękini. Darek obstawia dystans Mega, a jak rok temu poprowadzę objazd na Mini, więc zapraszam wszystkich chętnych na 11:00 pod ośrodek sportu w Miękini ul. Sportowa.

Jutro objazd trasy z MTB Votum Orbea Team Wrocław

Ostatnie biegówki i finał WNoF

Czas w kierunku nowego sezonu pędzi nieubłaganie…. forma rośnie, waga spada, treningi coraz bardziej specjalistyczne….tylko coś pogoda zdaje się nie nadążać ;). Jakoś miesiąc temu zaczynało się zgrupowanie w Hiszpanii i w życiu mi nie przyszło do pomyślenia, że po tych 2 tygodniach jazdy w ciepełku przyjdzie mi jeszcze wyskoczyć na biegówki. No ale cóż- sypnęło śniegiem, Rodzina wybierała się na zjazdówki do Zieleńca, no to nie mogłem przepuścić okazji ;). Zapowiadał się piękny dzień, choć góry z rana trzymały mgłę, ale koło 12 zrobiło się na 2-3 godzinki przepięknie, słonecznie i trochę nawet wiosennie. Pyknęło prawie 60km, dobre 6 godzin treningu, no i to był już faktycznie chyba ostatni raz w tym roku (oby 😉 ).

Mgliste początki na Velkej Deštnnie Żeby nie było- biegam klasykiem, łyżwą tylko krótkie odcinki (bo jednak na nartach do klasyka to nie to) jak mi się znudzi i ew. do zdjęć bo fajniej wygląda ;) Taka wiosna! :) A na koniec znów więcej chmurek, ale klimacik fajny :)

Pożegnanie zimy nr już sam nie wiem który w tym roku 😉

Góry Orlickie oblatane 🙂
https://www.strava.com/activities/518566823/embed/0e15e0b14fee90e5f3cdff7f428fef204d2eb0eb

Opublikowany przez Mikemtb.pl – strona rowerowa Mike'a, Michał Antosz na 16 marca 2016

Z ciekawych rzeczy w zeszłym tygodniu odbył się ostatni etap biegów na orientację Wrocław Night o-Fight. Z racji na to, że był to finał, to zawody rozgrywane były w innej formule niż pozostałe 4 edycje- zawodnicy nie startowali z minutowymi interwałami, tylko tym razem wszystkie punkty z klasyfikacji generalnej zostały przeliczone na stratę czasową i start odbywał się w formie biegu pościgowego. Ciekawe doświadczenie- szczególnie, że w okolicy mojej minuty startowało chyba z 10 zawodników w ciągu 60sek, w tym Janusz z którym przez cały cykl się zakumplowaliśmy i Krystian z Mitutoyo AZS Wratislavia. Piotrek natomiast startował już po wszystkich, bo nie miał wymaganych trzech startów do generalki.
Do tej pory startowałem w trzech edycjach. We czwartej- odbywającej się na Narodowym Forum Muzyki niestety nie mogłem brać udziału, bo byłem wtedy na zgrupowaniu. Bardzo mi szkoda tego etapu, bo to musiało być świetne doświadczenie tak bardzo odmienne od innych biegów. No dobra NFM znam całkiem nieźle, bo spędziłem tam kilka dni w robocie podczas budowy ;)….choć w sumie tylko na parterze i +1, a bieg był chyba na sześciu czy ośmiu poziomach 🙂
W każdym razie po trzech edycjach (z czego punktowałem na dwóch) zajmowałem odległe 82 miejsce w kategorii M Senior (roczniki 72-99). Może w biegach na orientację tak zawsze jest, sam nie wiem, doświadczenie z biegiem pościgowym żadne, ale interwały czasowe na które zostały przełożone dotychczasowe punkty były bardzo małe- no ale dla mnie tym lepiej, bo ostatni etap zlokalizowany był na Bartoszowicach. Może nie powiem, że to moja parafia, bo przez większość życia mieszkałem na Biskupinie, no ale nie daleko i często tu bywam- miałem nadzieję że to pomoże. Szczerze jednak….jak się jest zapatrzonym w mapę i patrzy się tylko na te kreseczki i ścieżki, to znajomość terenu ma małe znaczenie. Chyba tylko jeden z 20kilku punktów kontrolnych był umieszczony tak, że patrzę na mapę i „o to tam pod pawilonem handlowym między mięsnym a byłym fryzjerem, gdzie swojego czasu kręcono „Pierwszą Miłość” 😉
Fakt jednak jest taki, że w tym dniu byłem w gazie i to zarówno orientalistycznie i wydolnościowo. Pomieszałem się tylko przy jednym punkcie lekko- strata może 10sek. Reszta znaleziona bez błądzenia, choć często wybierałem ciut dłuższe warianty dobiegu, żeby mieć pewność. A nogi niosły same, serducho na koniec po 25min pokazało na zegarku średni puls 178 i max 185….5:03 min/km licząc razem z rozkminianiem mapy i podbijaniem punktów 🙂 Fajnie 🙂 To były świetne imprezy, wręcz idealne dla kolarza na zimę. Dobry bieg ostatnim etapie wywindował mnie na 18naste miejsce w klasyfikacji generalnej…fajny awans 64 miejsca 🙂

Punkt Kontrolny na placu zabaw ;) kiedyś nieopodal po maturze chodziliśmy na kremó....na siłownie znaczy się ;) moja dzielnia! :) Foto (C) Dobre Światło https://www.facebook.com/dobreswiatlo/ Lubię ślady GPS z biegów na orientację :)

W weekend jeszcze docisnąłem obciążenie treningowe, a teraz już trochę odpoczywam, bo mam zamiar pojeździć trochę w Święta (jak zwykle po Podkarpaciu), potem dzień-dwa regeneracji i zgrupowanie MTB Votum Orbea Team Wrocław w Przesiece. W międzyczasie składanie nowego sprzętu na sezon 2016 i lada dzień pierwsze starty 🙂

A z nowości na stronie pojawił się jeszcze test kasku do jazdy na czas Force Globe

Szyba robi robotę :)

Podsumowanie sezonu 2015 i biegi na orientację

Przygotowania do sezonu 2016 rozpoczęte, to trzeba podsumować sezon 2015. Ale co tam sezon 2015 był jaki był- to już przeszłość, ale to co się dzieje ostatnio to jest dopiero czad :). Jak pewnie zauważyliście lubię jesienią pobiegać sobie na orientację. Daje to dużo frajdy, bo trzeba nie tylko pracować mięśniami, ale i głową 😉 do tego oczywiście trzeba mieć jeszcze zmysł nawigacji i duże doświadczenie, czego oczywiście u mnie brak :P. Do tej pory startowaliśmy z Piotrkiem w bardziej amatorskich imprezach, gdzie mapa rozdawana jest z wyprzedzeniem, odległości od/do punktów kontrolnych duże i raczej poruszamy się po ścieżkach a nie na azymut. Wczoraj wystartowaliśmy w bardziej sportowej odmianie biegu na orientację w pierwszej edycji Wrocław Night o Fight. Impreza wyjątkowa z mojego punktu widzenia. Po raz pierwszy z chipem na palcu, więc nie trzeba nic przybijać, punkty kontrolne zalicza się praktycznie w biegu. Po drugie mapę widzi się w momencie startu. Po trzecie ilość punktów kontrolnych- aż 23 na około 4km biegu- praktycznie co chwilę. Po czwarte- całość zamknięta na jednym miejskim osiedlu (Kozanów) w okolicy dużych bloków, boisk, szkoły- niby mały obszar, a tyle możliwości. Zawsze BnO, w których startowałem to był las, park a tutaj taka „miejska dżungla”.

IMG_20151117_190005 IMG_20151117_202632

Na początku oczywiście wtopiłem totalnie, musiałem załapać o co biega, przeskalować się na inny rodzaj orientacji, po 5 punktach kontrolnych byłem zdruzgotany mając chyba 10min na stoperze, ale im dalej tym lepiej. Wiadomo- łomot dostałem niesamowity, bo orientaliści z Wrocławia to ścisła czołówka Polski, a zwycięzca miał czas prawie 2x krótszy niż ja ;), ale co by nie było to 45 miejsce na 56 osób jest 😛
To był dobry dzień. Po biegu jeszcze z Piotrkiem podjechaliśmy do Lasu Osobowickiego (są tam na stałe punkty kontrolne dla początkujących, a mapy na http://znajdzsiewlesie.pl/ ), żeby potrenować poruszanie się na azymut- to się przyda w weekend na Strzelińskim Rogainingu– rok temu nawet nie mieliśmy kompasu i z dewizą „jakoś to będzie” potrafiliśmy się przestrzelić o 20-30*. Co za tym idzie przebiegliśmy wtedy 64km zdobywając 75pkt (dla porównania zwycięzcy 68km i 136pkt ;)). Już nie mogę się doczekać weekendu, będzie świetna zabawa i niesamowita przygoda :). No i polecam wszystkim kolejne edycje WNoF- zawody z symbolicznym wpisowym, na które można praktycznie przyjechać tramwajem- następna edycja na Różance, więc klimat podobny (08.12.2015). Jest kilka różnych kategorii, nie musicie od razu startować w elicie :P…nawet chyba jest opcja bezpłatna- bez chipa ot bierze się mapę i szuka się punktów bez zapisywania wyników.

IMG_20151117_203523 IMG_20151117_211803

2016! Zaczynamy!

Powoli wypada zacząć się przygotowywać do 2016. W tym roku wcześnie- jakieś 2-3 tyg. wcześniej niż rok temu, ale taki właśnie był plan- wypocząłem dobrze, choć roztrenowanie szybko zleciało. Ostatni tydzień był taki lekko przejściowy. Było trochę siłki- na razie w domu tak słowem wprowadzenia, aby nie cierpieć na syndrom dnia poprzedniego jak już się zacznie docelowa siłownia. Był też czas na przejażdżki na luzie z Żoną, korzystając z pięknej mglistej pogody 😉 W końcu udało się też odkurzyć szosę i w środę przy pięknym słońcu przekręcić pierwsze 3h na asfalcie od dobrych 5 tygodni. Dziś pogoda się trochę zrypała, więc przebiegliśmy się z Piotrkiem 3h traktując to trochę jako przygotowanie do Strzelińskiego Rogainingu, który już za 2 tygodnie. Dlatego też (że weekend za 2tyg wypadnie z treningów szosowych), chcę coś pokręcić jutro i mocno za tydzień, oby aura sprzyjała.

Dziś na biegowo- testuję jak się sprawdza plecaczek 8l :P Środa- szosowo

Z ciekawostek na stronie pojawiła się trasa na rower MTB- bazująca na tripie jaki odbyłem 1-wszego listopada ;)- polecam póki liście są zjawiskowe.

Pobiegane- 100km po górach w dwa dni.

Jesień tego roku rozpieszcza i jest to bardzo na rękę kolarzom, którzy w październiku mają zazwyczaj trochę „wolne” od reżimu treningowego. Jest czas na inne aktywności z dużo luźniejszym podejściem. Sam za sobą mam już w tym miesiącu trochę pływania, oczywiście luźne wędrówki po górach, łyżwy, ściankę wspinaczkową, a nawet badminton- słowem wszystko na co w sezonie jest trochę mało czasu. Oprócz wspomnianych aktywności jest jeszcze jedna nad którą się skupię za sprawą ostatniego weekendu- bieganie.

Z perspektywy kolarza bieganie jest super, bo po pierwsze zazwyczaj ograniczamy się do 1-2 biegów w tygodniu, po drugie biegamy z grubsza październik-styczeń. Jeżeli bym miał regularnie trenować bieganie mieszkając w centrum miasta to bym chyba się załamał ;). Jednak co innego góry- to jest dopiero przygoda. Napędzony tą myślą jakoś od tygodnia knułem plan na weekend i wyglądało, że będzie (nie lubię tego słowa, ale tu pasuje) epicko ;). Plan prosty- start sobota rano Kłodzko, meta niedziela wieczór Wałbrzych. Dziennie około 45km i 1800m w pionie. Jako, że było to moje 6te i 7me bieganie tej jesieni to do wyzwania podszedłem z lekkim respektem ;). Oczywiście biegać zamierzałem tylko w dół i po płaskim, pod górę, szczególnie dnia pierwszego, szybki marsz.

Plecak spakowany, mądrze ale z umiarem, bo boję się o plecy, choć jednak na dwa dni trzeba trochę rzeczy wziąć. 7:44 wysiadam w bardzo mglistym Kłodzku i żółtym szlakiem ruszam w kierunku Kłodzkiej Góry (najwyższego szczytu Gór Bardzkich należących do Korony Gór Polski). Przede mną jak pokazuje Garmin 46km (wskazówka na przyszłość- nie ufać w te cyferki ;P ). Już po 2-3km zrobiło się przepięknie, mgła została w dole, a niskie słońce zaczynało grzać i rozpraszając się na drobinkach mgiełki tworzyło niesamowity spektakl, zapowiadał się piękny dzień. W miarę bezproblemowo dobiegam na charakterystyczne urwisko nad Bardem, a na zbiegu do miasta, przy Źródle Marii, spotykam wreszcie pierwszych ludzi od wybiegnięcia z Kłodzka. W Bardzie pierwszy postój i czas na lekkie śniadanie przy zabytkowym moście. Na razie biegnie się fajnie, kije w plecaku, choć myślałem, że za Bardem je rozłożę, ale jakoś fajniej mi bez nich.

Ruszam w kierunku Srebrnej Góry po drodze biegnąc trasą dawanej kolejki zębatej- super szlak (niebieski przed samą Srebrną)- praktycznie wydrążony w skale, czasami ściany wąwozu sięgają kilkunastu metrów w górę. Podchodzę jeszcze pod Fort Ostróg, przy którym dziwnym trafem też jeszcze nigdy nie byłem i zbiegam na Przełęcz Srebrną. Na parkingu BMW, którym na trasy enduro przyjechał Doc i Darek- o tym wiedziałem, ale ku mojemu zaskoczeniu na parkingu jeszcze jeden Rometowiec, a raczej Rometowczyni 😉 Ola z Michałem też dziś jeżdżą, fajne spotkanie. Zbiegam do miasteczka, żeby zatankować, bo powoli pustki w bukłaku, wracam na przełęcz żółtym szlakiem, gdzie prawie zostałem staranowany przez kilka saren ;P- leciały ze zbocza chyba ktoś je powyżej wystraszył, bo lekko na oślep- dopiero jak mocno klasnąłem, to skręciły ze 3-4m przede mną, jednym skokiem przebiegły przez drogę i hyc komuś do ogródka ;), fajnie tam mają :). Pod Twierdzą większy obiad, czyli nieodzowny w górach paprykarz ;). Siedzę tu trochę, daję odpocząć nogom i podklejam plastry w miejscach gdzie czuję, że coś już jest nie tak. Na Garminie 40km, a do celu 13, wft? nie tak się umawialiśmy ;). Ale nie jest źle 15:00 na zegarku, koło 17:00 powinienem być na miejscu. W końcu rozkładam kije i luzuję trochę tempo, bo jutro też trzeba biegać. Powoli też świta mi pomysł aby domknąć w weekend 100km, czego jeszcze w życiu nigdy nie zrobiłem.

Po zaplastrowaniu nogi jak nowe, krajobrazy jesienne i maszeruje się fajnie. Czerwonym szlakiem wbiegam na Przełęcz Woliborską. Stamtąd już ostatnie 4km do Ostroszowic, bo zamiast iść do schroniska przygarnia mnie na nocleg klubowa znajoma Kinga i Jej Rodzice za co jeszcze raz dziękuję, było przesympatycznie, przemiło i w ogólne naj, naj. Nie ma nic lepszego niż po takim dniu spędzić wieczór w gronie przyjaciół, którzy rozumieją pasję i podzielić się wrażeniami z całego dnia.
Podsumowując dzień pierwszy: 51,8km 2200m w górę, 9:30 po całości, czyli pewnie z 8:45 w ruchu (Strava coś mi zawyża dystans- w Endomondo jest poprawnie, ale znów z Endomondo coś ostatnio pozmieniali i nie mam pojęcia jak wyeksportować ramkę na bloga).

Rano czuję się świetnie- dużo lepiej niż myślałem, że będzie. Nogi rewelacja, biegnie mi się lepiej niż dnia pierwszego. Kręgosłup super, żadnych dolegliwości. Jedynie co, to o czuję odbicia od plecaka- na ramionach, ale szczególnie na biodrach o które obija się dół plecaka. Jednak ten który wziąłem to bardziej model trekingowy niż biegowy, ale wymagała tego wielkość, bo na dwa dni te 25l to było akurat, no może w 20 jeszcze bym się jakoś upchał, no ale z małych plecaków mam na stanie 2l, 8l albo 25l. Zmieniam trochę ustawienia pasków regulacyjnych, aby ułożyć inaczej plecak i jest ok- do końca dnia wytrzymuję.
Początek biegu mija fajnie, bo Kinga, Daniel vel. Pan Teściu i husky Dedal towarzyszą mi aż na Wielką Sowę, czyli przez pierwsze 18km.

Pogoda wydawała się gorsza, ale jest ciepło, tyle że mniej słońca, choć im wyżej tym lepiej- słonko dogrzało trochę na samym szczycie Sowy i potem utrzymało się aż do Rzeczki, więc nie narzekam. Na Sowie kilka pamiątkowych fotek i tu się rozdzielamy, Kinga i Teściu zbiegają na Walimską, a ja lecę dalej w kierunku Rzeczki mijając PTTK Sowa i Orzeł (tankuję do bukłaka), szlak w kierunku Jedliny puściutki, biegnie się fajnie, nogi na razie całkowicie pozbawione plastrów, kije zaczepione na plecak, a tempo w granicach 6,8 km/h licząc po całości z postojami.
Dystans leci jak szalony, a ja po kilku niezłych ściankach za Jedliną (jedna ponad 40% nachylenia) dobiegam już prawie do ruin Zamku Rogowiec. W międzyczasie kończy mi się woda, ale do PTTK Andrzejówka już kilka km, więc może jakoś dam radę. W schronisku pierwszy dłuższy postój tego dnia. Kalkuluję czas i dystans, bo jeden pociąg mam 16:57, drugi chyba przed 19. Powinno się udać zdążyć na ten wcześniejszy robiąc około 50km- powoli zaczynało mi zależeć na tym 100km :). Wystarczyło nawet czasu na wciągnięcie fasolki w schronisku, bo to już 42km, a ja lecę na śniadaniu, dwóch batonikach, żelu etixxa o przeokropnym smaku Cola i pysznej kanapce (dzięki Pani Gosi ;)). Ze stopami wszystko super- tu jednak miałem największe obawy- wydolnościowo dam radę, ścięgna i mięśnie też już do biegania przyzwyczajone, w końcu całe 5 treningów tej jesieni za mną :P. Bałem się jedynie o skórę na stopach, która jest zupełnie nieprzyzwyczajona do takich obciążeń. Jednak nic- ani obtarć, ani pęcherzów (te małe z pierwszego dnia się wchłonęły), rewelacja. Tak więc w schronisku nawet butów nie ściągałem ;). Do Wałbrzycha pozostał zbieg asfaltem, jedna mała hopka może 100m w pionie i 2,5km w dół łąką. Na dworzec wbiegam jakieś 10min przed odjazdem pociągu, więc jeszcze jest czas się przebrać 🙂

Podsumowując dzień drugi: 50,7km 1800m w górę, 7h:45m. Średnia prędkość z 1km/h wyższa niż dzień wcześniej, bo goniłem na pociąg 😉 ale i mniej przewyższeń, a zbiegi łatwiejsze/ o mniejszym nachyleniu niż w dniu poprzednim.

Kilka wniosków- obniosłem kilka rzeczy nie używając ich- długie spodnie lycrowe, 2 pary dodatkowych skarpet, miniaturową kurtkę przeciwdeszczową, ze 3 batoniki, scyzoryka i czołówki też nie użyłem. Jednak pogoda dopisała- wystarczył jeden deszcz co zawsze jest w górach możliwe i wszystko to mogło się przydać, więc lepiej mieć niż nie mieć, a te pół kilo w tą czy w tą, no trudno. Jedyne co bym się zastanawiał następnym razem to kije- to już jednak większy ciężar, a użyłem ich może przez 2 godziny, choć mam wrażenie, że to dzięki nim zawdzięczam dobrą formę dnia drugiego. Buty choć to podstawowy model Asics, które kosztowały w outlecie chyba poniżej 200zł sprawdziły się super, choć nie są to buty górskie i czasem za miękka podeszwa dawała o sobie znać, ale komfort i lekkość w pełni to zrekompensowały. Do wyboru miałem jeszcze Salomony, ale już zjechane z tyłu i z pewnością bym wrócił do domu bez skóry za piętą. Jednak na długie biegi bez względu na teren- tylko lekkie buty.
Świetna przygoda za mną, to była dobra okazja aby się zresetować po sezonie, pobyć przez chwilę samemu, zasmakować natury w pięknych jesiennych klimatach. W sumie 102,5km! Jakiś tam kolejny kamień milowy osiągnięty. Horyzont wytrzymałości, możliwości, zawziętości znów przesunięty i znów trzeba patrzeć za niego i na razie tylko domyślać się co się kryje dalej.
Więcej zdjęć

Ostatni taki letni weekend

Po pierwsze jeszcze zanim przejdę do meritum dnia dzisiejszego, to zapraszam na RELACJĘ z Pucharu Polski XCO w Głuchołazach.

Ładny weekend za nami i chyba ostatni wolny w sezonie, bo za tydzień Polanica, za dwa XC w Obornikach, za trzy koniec sezonu w Świeradowie….mooooże jak pogoda dopisze to Maraton w Srebrnej Górze, bo choć bardzo lubię ten wyścig, to termin już trochę głęboko jesienny i jednak Finał BM w Świeradowie zawsze był takim znamienitym i symbolicznym zakończeniem sezonu, odpocząć też trzeba.

No i tym tropem docieramy do dnia dzisiejszego. Nie mogłem wykorzystać takiej niedzieli. Wprawdzie była opcja ścigać się na XC w Kudowie, ale po 40min by był koniec, a przy takiej pogodzie jak dziś by to pozostawiło spory niedosyt. Szczególnie, że jakoś w sezonie nie znalazłem czasu, aby na luzie wyskoczyć w góry i po prostu cieszyć się jazdą. Miałem jechać z Piotrkiem, ale się obraził, że nie pojechałem z Nim wczoraj na wyścig do Czech ;), więc rano zostałem na lodzie, szybka weryfikacja dostępnych osób na czacie- raz Facebook się do czegoś przydał ;), Paweł z Votum leci na wyścig szosowy, z nieba spada mi Marcin Piechuch i wypytuje o wyjazd, ale nie pasi Mu tak długo jak planuję. Już mam jechać sam, no ale wiadomo i mniej fajnie wtedy i mniej bezpiecznie, bo zawsze gdzieś można wyrżnąć, nawet jak się uważa tak jak ja ;). czekam jeszcze chwilę i na czacie pojawia się Rafał z Kross im motion, szybko się zgadujemy i po kilku dłuższych chwilach jesteśmy już u podnóża Gór Sowich. W planach najpierw okolice Srebrnej Góry, (jaram się bo nie testowałem jeszcze tamtejszych odcinków czarnych tras enduro), potem powrót na około przez Nową Rudę i na dokładkę Kalenica i Wielka Sowa.

Początek to dojazd wąwozem i łapiemy czerwony szlak, gdzie czeka na nas kilka niezłych ścianek. Dojeżdżamy w okolice Srebrnej Góry i na początek czarna trasa w opcji A. Jechałem pierwszy raz, więc nie poszalałem, ale kilka dropów zaliczonych, choć raczej wybierałem te mniejsze, gdzie z góry widziałem jak wygląda lądowanie 😉 . Potem próbowaliśmy pojechać wersję B, ale jakieś ścinki i nie za bardzo przejezdna. Na deser fragment C, fajnie rampy-mostki i dwie ścianki- eh na pierwszej się praktycznie spadało ;), dobrze że pojechałem bez zastanowienia, bo jak bym się na górze zastanawiał, to bym pewnie stchórzył ;), druga już lżejsza, na koniec dwa mniejsze dropy i fragment zaliczony. Trasy są mega, a chłopaki aktualnie zbierają kasę na rozbudowę ścieżek, warto pomóc bo jeździ się tam świetnie, kawał dobrej roboty jest już wykonanej, okolica ma potencjał i warto z niego skorzystać i wspomóc prace.

No, potem już lżejsze szutrowe fragmenty i jesteśmy w na Kościelcu, gdzie akurat jakiś festyn pod Sanktuarium, w międzyczasie Rafał wypina się z roweru razem z pedałem, ale prowizorycznie się trzyma, choć nie zawsze 😉 W Nowej Rudzie tankujemy i dzikim żółtym szlakiem jedziemy w stronę Kalenicy. Jednak za dużo watów w nogach i pedał wypada po raz drugi tym razem już ostatecznie. Kończymy podjazd na Bielawską Polankę, na koniec żółty szlak mniej dziki, ale bardziej nachylony 😉 No i rezygnujemy z Sowy, już tam byliśmy nie raz, a jechać jedną nogą to wątpliwa przyjemność. Wszystko co ważne zaliczone, trochę się pomęczyliśmy, prawie 4,5h pokręcone i ze 2700 w pionie na 69km, to chyba podjazdy były srogie 😉 Ogólnie fajna traska, z ciekawymi odcinkami zarówno w dół i w górę, odkryte kilka nowych tras i wreszcie poprawiło się oznaczenie zielonego szlaku pieszego z Kościelca do Nowej Rudy, bo tam zdarzyło mi się błądzić kiedyś. Mega udany dzień, o!