Miesięczne archiwum: Lipiec 2015

Wakacje, Szklarska i takie tam :)

Trochę zaniedbuję stronę, no ale taki okres wakacyjno- urlopowy, a jak nie wyjazd to wyścig, a jak nie wyścig albo wyjazd to praca i ogólnie dni same uciekają. Trochę nadrabiam. Kilka słów na początek jeszcze o Bike Maratonie w Szklarskiej. To taka miejscówka, gdzie ciąży nade mną jakaś klątwa- chyba trzeci start i trzeci słaby. Dwa lata temu kapeć, rok temu jazda bez hamulca. W tym roku….cóż przed maratonem niby piątek wolny, ale czwartek i środa to jazda samochodem- w jeden dzień 8h, w drugi….wyjechaliśmy o 4:15, a dotarliśmy do celu o 23:00 :), no i niby noga na wyścigu była świeża, ale wszystko inne nie było 😉 Choć….bez tragedii- tzn. pierwsze kółko jechałem wycieczkę, tętno 150 i mocniej nie mogę. Szczęśliwie giga zaczyna się w trzeciej godzinie, na drugim kółku coś się odblokowało i moc wróciła. Około 40km byłem gdzieś na 23-25 miejscu, a po odnalezieniu rytmu na mecie na 70km zameldowałem się na 16 miejscu…no ale nie zmienia to faktu, że wyścig przejechałem praktycznie w połowie.

Po Szklarskiej mocny tydzień w pracy, tak aby udało się po weekendzie skoczyć w odwiedziny do Rodziny. Plany na weekend były ambitne, bo MP w XCO, no ale cóż sypnęło się za dużo rzeczy i nie ogarnąłem, cóż może za rok. Trochę szkoda, ale obsada była na tyle mocna, że o dobre miejsce w Mastersach by było ciężko, no ale zawsze jakieś doświadczenie by pozostało na przyszłość. Po weekendzie wyjazd na wschód Polski i bardzo fajnie spędzony tydzień, full relaks, plażowanie, ogniska, pogaduchy :). No ale coś też pojeździłem żeby nie było. Lubię tamte rejony, szosy w lesie- zero czerwonych świateł, zero skrzyżowań, ruch prawie zerowy i tylko drzewa, drzewa i drzewa przez 10km non stop. Kilka fajnych miejsc odwiedzonych, choć długiego treningu nie planowałem żadnego, więc mój ulubiony Łańcut odpuściłem, ale Baranów Sandomierski zaliczony, na rynku co roku przybywa atrakcji, a i pewnie sam zamek coraz piękniejszy, choć w tym roku do parku nie wchodziłem. Treningi odbębione, noga na BM w Bielawie jest, będzie good.

A o Bielawie (w której było nawet, nawet good, bo skończyło się na przyzwoitej 13nastej pozycji open i 1wszym miejscu w Pucharze Polski Masters I), napiszę niebawem. No a teraz już do Bike Adventure siedzę we Wrocławiu, dziś trening z przygodami, jeszcze na rozgrzewce atak osy (zawsze myślałem, że jak mnie kiedyś dziabnie to wlatując do środka kasku przez otwory wentylacyjne…ale nie zaklinowała się między skronią a paskami od kasku no i dziabnęła). Potem dwie ulewy i po tym wszystkim nawet ciężki trening tak bardzo nie bolał, jutro lecę wysiedzeniówkę, trzeba zrzucić trochę masy przed Śnieżką 🙂

Czarnogóra- podsumowanie

Zanim relacja z Bike Maratonu w Szklarskiej, to jeszcze małe podsumowanie wyjazdu do Czarnogóry od strony kolarskiej. Na miejscu miałem w sumie 8 noclegów, założenie było takie, żeby trenować z rana, tak aby udało się wrócić na 9-10, bo w końcu miały to też być wakacje 🙂 Podczas tych kilku dni udało mi się zrobić 4 mocne treningi, reszta to rozjazdy. Mocne, choć zazwyczaj nie za długie…no jeden dłuższy trening się udało wynegocjować, ale cel był szczytny, ale o tym za chwilę 🙂

Nocowaliśmy z żoną w Buljaricy koło większego miasta Petrovac. Ogólnie rzecz biorąc nadmorska droga jest dość ruchliwa, więc zazwyczaj męczyłem podjazd z Petrovacu w kierunku Jeziora Szkoderskiego- droga luźna, bo pod górą jest tunel, który mimo tego że płatny, jest chętniej wykorzystywany przez kierowców. Sami kierowcy jak pisałem wcześniej bardzo ok. Choć na Bałkanach jeżdżą trochę niebezpiecznie, to jakoś jak jechałem rowerem nie miałem żadnej groźnej sytuacji. Może z 2-3 razy zdarzyło się wyprzedzanie z przeciwka na trzeciego, ale jestem w stanie ich zrozumieć- ciągnie się taka kręta droga przez góry juz kilka km, no to jak tylko jest 200m prostej to żal nie wyprzedzić :). A tak to zero stresu. Mało tego- kolarze w Czarnogórze to dalej zjawisko rzadkie i kibicowanie przez robotników albo przez kierowców średnio raz na kwadrans jest przyjemną normą. Drogi w dość dobrym stanie, choć trzeba być uważnym, bo czasem na równej szosie zdarza się nieoznaczona dziura-krater lub częściej przełom. Cała okolica to jedno wielkie pasmo górskie, na płaskie odcinki nie można liczyć. Nawet na godzinnych rozjazdach wzdłuż morza wychodziło po 400m przewyższenia.

A specyfika treningów- męczyłem na różne sposoby wspomniany podjazd, raz robiąc go w całości od dwóch stron, raz cisnąłem 20sto minutówki na sweet spocie, a raz siłowo. W ostatni dzień przyszedł czas na królewski etap. Chciałem odwiedzić Park Narodowy Lovcen z położonym na szczycie góry Jezerski vrh (1657mnpm) Mauzoleum Piotra II Petrowicia. Podjazd miał 31km o średnim nachyleniu 5% i jakieś 1550m w pionie do podjechania. 1:42:20 wspinaczki, ale było warto. To jeden z treningów, który na zawsze pozostanie w pamięci. Niesamowity podjazd a potem super zjazd i nieziemskie widoki z góry. W czasie podjazdu sekcja 16nastu serpentynek z zakrętami o 180*. W sumie wyszła niezła przejażdżka- prawie 5h (zaczynałem o 5:15), 135km i jakieś 2800m w pionie.

A pod względem turystycznym- fajny kraj. Jak ktoś był już w Chorwacji polecam zapuścić się trochę dalej. Praktycznie każda większa miejscowość skrywa coś ciekawego, a w każdej mniejszej cerkwia lub monastyr co ma kilkaset lat, widać też że turystyka w rozkwicie, a turyści głównie krajowi i Serbowie. Polaków dużo mniej niż w Chorwacji. Ceny w lokalnych konobach całkiem fajne, za 4euro menu dnia- zupa, lekkie danie + mała sałatka, za 5,5e już porządne danie z 300g mięcha co po treningu siłowym jak znalazł :D. Jak kogoś interesuje większe foto-story bardziej o zabytkach i miejscach niż o rowerze, to zapraszam na picase 🙂

Czarnogóra- kilka słów na wstęp

Wpis może nie w 100% kolarski, ale temat jest do rozwinięcia w przyszłości, bo jestem na miejscu dopiero dwa dni. Rodzinny urlop dłuższy niż kilka dni w środku sezonu dla kolarza jest dość problematyczny. Szczęśliwie udało się wszystko dopiąć, sam nie wiem jak, bo oprócz pobytu na miejscu w Czarnogórze po drodze było jeszcze wesele, potem zwiedzanie Budapesztu….a i w drodze powrotnej jedziemy z jednym przystankiem. Rower zmieścił się do środka samochodu, więc w sumie jedyne co zostało do przemyślenia to noclegi na trasie przejazdu z bezpiecznym parkingiem.
Po superowym weselu kuzyna niedzielny poranek spędziłem na łupaniu podjazdów pod Przełęcz Salmopolską. Nawet małe oberwanie chmury nie zmyło uśmiechu z gęby- na szosówce po Beskidach jeździłem ostatni raz w 2003 roku chyba. W poniedziałek z rana wyruszyliśmy w drogę i koło 14 byliśmy w Budapeszcie. Obeszliśmy najciekawsze zabytki, mosty, wzgórze zamkowe, taki 16nasto kilometrowy spacerek :). Pobudka o 4:00 i w drogę przez Bośniackie góry, oj piękne drogi, niesamowite widoki- nie żałuję tego wyboru (alternatywa to chorwackie autostrady). Około 18 dojeżdżamy na miejsce- do miasteczka Buljarica.

W kolejnym dniu tylko lekki rekonesans okolicy i już widzę że będzie fajowo. Nazwa Czarnogóra z niczego się nie wzięła ;). Jeżeli po pobycie w Calpe stwierdziłem, że nie ma tam płaskiego, to teraz muszę powiedzieć, że tutaj nie ma nic poniżej 5% nachylenia 😉 . Z miejsca w którym mieszkam, może na 10m n.p.m. można po może 10km być na wysokości 630m. Minus tej okolicy, to dość słabo rozwinięta sieć dróg i w sumie mam jedną przełęcz do objeżdżania- zaleta taka, że alternatywą dla tej przełęczy jest tunel, więc 90% ruchu lokalnego leci tamtędy. Ogólnie bałem się kierowców w Czarnogórze, ale na razie zero problemów, wręcz przeciwnie ze dwa- trzy razy coś wymachiwali z uśmiechem i dopingowali na podjeździe :). Asfalty spoko, choć trzeba być uważnym, bo czasem na równej drodze wyskoczy duża dziura lub mocne fałdy, których nie za bardzo widać. Zakręty na zjazdach przecudowne :). Tyle na razie ciekawych informacji odnośnie Czarnogóry. Co do treningów- dziś docisnąłem mocno (choć bez przesady- przełęcz to 27 minut z jednej i 32 z drugiej przy 300-330W) na podjazdach i obciążenia weszły fajnie, no ale jak może być inaczej jak potem można się zregenerować na plaży i wymoczyć się w wyjątkowo chyba w tym roku zimnym morzu…wczoraj na oko 20*C, dziś z 24*C, oby zimy prąd już sobie odpływał 🙂 Okolica przepiękna, co chwile jakiś drogowskaz do górskiej cerkwi lub monastyru, tyle że do większości potrzebny by był rower MTB. No to na razie tyle, ale coś ciekawego jeszcze pewnie skrobnę.