Archiwum kategorii: zdjęcia

Kilka słów o zmianach w rowerze CX i filmik z Beskidów

Ostatni raz na rowerze szosowym jeździłem 28 września….jakoś jesień od 2-3 lat stoi pod znakiem CX’a i mimo tego całego syfu, błota stęchlizny i tak jest na nim fajnie, dużo fajniej niż na MTB, w którym po lekkim błotku wszystko rzęzi i kwiczy oraz z pewnością dużo fajniej niż na szosie, szczególnie w jesienne zazwyczaj wietrzne dni. No ale zanim o rowerze przełajowym, to chwila dygresji o wczorajszej przejażdżce, która była super fajna, bo po pierwsze wreszcie jakaś dłuższa jazda (własnie pierwsza na szosie od września), po drugie w fajne nieznane miejsce (Pałac Sulisław), a po trzecie na totalnym spontanie i bez planowania trasy. Choć to ostatnie skutkowało kręceniem ostatniej pół godziny po ciemku i lekko wydłużonym dystansem, to wciąż wierzę że Paweł zupełnie przypadkowo gubi się na swoich terenach 😉

Dobra, teraz trochę o rowerze przełajowym, na którym spędziłem większość jesieni. Ogólnie sprzęt który złożyłem rok temu już był całkiem fajny, bo co najważniejsze dla mnie- z hamulcami tarczowymi i karbonowym widelcem…. no ale przecież nie można stać w miejscu ;). Plan na tą jesień był następujący- zmiana napędu na 1x i kół na lżejsze i bezdętkowe. Zamiast korby 34-50 zamontowałem owalny blat 42 zęby, a kaseta 11-36 pozwoliła zachować rozsądne przełożenia. Żeby obsłużyć największą zębatkę 36z konieczna była też wymiana przerzutki. Kołka zamienione na używki ZTR z całkiem fajnymi oponkami- przełajową wersją Racing Ralphów- na błotku super. Przednia piasta Novatec, tylna DT na ratchecie, więc już fajnie. Całość zalana mlekiem Trezado i jeździ się super :). Pół kilo z roweru urwane…a co do różnic w jeździe? Napęd 1x w rowerze przełajowym ma chyba największy sens ze wszystkich zastosowań. Jest to super wygodne rozwiązanie i tak jak w MTB się jakoś długo opierałem, to w CX dążyłem do tego, żeby szybko spróbować jak to jest. Owalna tarcza daje rady przy niskich kadencjach, a w połączeniu z lekkimi kołami rower wreszcie zaczął całkiem dobrze przyśpieszać. Ogólnie zrobił się fajny sprzęt, aż nie wiem co zmieniać za rok 😉 Szczegóły jak zwykle w dziale ROWERY

A na koniec filmik zmontowany z trekkingu po Beskidach:

Czterodniowy trekking po Beskidzie Żywieckim

Plan na te cztery dni był prosty- przejść praktycznie cały Beskid Żywiecki wzdłuż- startując w Zwardoniu, a kończąc w Zawoi. Planowaliśmy to z Piotrkiem już od jakiegoś czasu i wreszcie się udało znaleźć kilka dni. Dla mnie wszystko oprócz Babiej Góry będzie nowością, Piotrek pozwiedzał już trochę te góry, ale na rowerze- podczas Beskidy Trophy. Nowością będzie też forma tego trekingu, bo zakłada chodzenie od schroniska do schroniska, więc większość ekwipunku na 4 dni trzeba nieść ze sobą. Założenie jest takie, że śniadania mamy swoje (niezastąpiona owsianka), a kolacje jemy w schroniskach co pozwala trochę obniżyć wagę plecaka. W połowie dnia drugiego przechodzimy przez wioskę, gdzie może będzie uzupełnić zapasy.

Dzień 1 Zwardoń- Schronisko PTTK na Przełęczy Przegibek.

Rano musieliśmy się przetransportować samochodem z Wrocławia do Żywca, potem busem do Zwardonia, więc zaczęliśmy wycieczkę dopiero około 11. W Żywcu jeszcze nic nie zapowiadało zimy, jednak ostatnie 15 minut jazdy odbywało się już w śnieżycy. Ucieszyło nas to niezmiernie, bo wyjazd z założenia miał być zimowy, a halny i odwilż w zeszły weekend wymiotły cały śnieg z gór. Miało to też wprawdzie minus taki, że te 5cm świeżego śniegu czasem skrywało pod sobą lód, który utrudniał wędrówkę przez pierwsze 3-4km. Było na tyle słabo zaśnieżone, że szkoda tępić raki, ale kijki kilka razy uratowały tyłek i skończyło się na kilku efektownych piruetach zanim osiągnęliśmy poziom, gdzie śniegu było więcej. Ogólnie traska fajna w większości w lesie i dobrze, bo wiatr jeszcze do końca nie zelżał, ale prognozy były przychylne i to miał być ostatni wietrzny dzień. Po 15km osiągnęliśmy najwyższy szczyt tego dnia- Wielką Raczę, z której niestety nie dane nam było zobaczyć masywu Małej Fatry. Na pocieszenie pochłonęliśmy po talerzu fasolki po bretońsku w pobliskim schronisku i ruszyliśmy w kierunku dzisiejszego noclegu- Schroniska na Przełęczy Przegibek. Późny start poskutkował tym, że ostatnie dwie godzinki odbyły się po zmroku, no ale byliśmy na to przygotowani- w sumie czołówki przydały się każdego dnia- ot urok chodzenia po górach w grudniu, kiedy to dni są najkrótsze- dochodzimy do celu po 18:30. W schronisku pustki, oprócz nas jedna ekipa…a na szlakach tego dnia nie minęliśmy nikogo…no ale warunki były podłe, mgła, wiatr na oko ze 30km/h, a w porywach na szczytach z 60 km/h i tak do 15 padał śnieg, więc gogle tego dnia niezastąpione. Kończymy dzień z 25km w nogach i prawie 1500m przewyższenia.

Zwardoń...zaledwie kilka cm śniegu... ...a ciut wyżej już zima Szczyt Wielkiej Raczy Fasolka na rozgrzanie- jest radocha :) Taka końcówka dnia pierwszego

Dzień 2 Schronisko PTTK na Przełęczy Przegibek- Schronisko PTTK na Rysiance.

Startujemy skoro świt, ale po 5km robimy szybki przystanek w Bacówce na Rycerzowej, żeby zatankować wrzątek (na Przegibku obsługa jeszcze spała, a coś się nie dogadaliśmy wieczorem) do termosu i wypić kawkę. Pogoda wciąż perfidna, ale przynajmniej nie pada. W sumie ta odwilż kilka dni temu nie była taka zła- zdarza się, że miejscami głębsze warstwy śniegu są zmrożone i pomijając kilka cm świeżego śniegu, idzie się w miarę po ubitym. Jednak cały czas trzeba uważać, bo jak się to ubite przebije, to się wpada do kolan albo i głębiej. Mniej więcej w połowie drogi mamy zaplanowane przejście przez wioskę Ujsoły, a tam uzupełnienie zapasów żywności. Jeszcze nam się udało, bo zrobiliśmy sobie bufet w ciepełku w cukierni (współdzielonej z…sklepem mięsnym 😉 ). Na zejściu do wioski spotykamy pierwszego turystę na szlaku- no tak piątek- ludzie ruszają w góry. Na chwilkę opuszczamy szlak graniczny i kierujemy się w stronę noclegu w schronisku PTTK na Rysiance. Dochodzimy w miarę sensownie, chyba około 17:30. W schronisku już ciut więcej ludzi, ale jeszcze klimatycznie- nie komercyjnie. Jakoś da się od razu odróżnić na pierwszy rzut oka prawdziwe schroniska do których w z pewnością się będzie miło wracało, od takich molochów typu Morskie Oko, Miziowa (na której nie byłem wprawdzie, ale słyszałem to i owo) czy nasz kolejny nocleg na Markowych. W każdym razie na dobry początek zostaliśmy oszczekani przez 3 pieski, które jednak po wzajemnym obwąchaniu stały się bardzo przyjazne :). Potem już zasłużona kolacja, pyszne naleśniki, ciasto i przede wszystkim przemili ludzie na miejscu, którzy widać że wkładają mnóstwo serca w prowadzenie obiektu. Dzień zamykamy praktycznie z identycznym przewyższeniem i dystansem jak wczoraj, ale zmęczenie dużo mniejsze- w sumie z każdym dniem było chyba lepiej- trzeba było przyzwyczaić organizm do plecaka, szczególnie że miałem nowy i jeszcze pierwszego dnia kombinowałem z regulacją pasków i systemu nośnego.

Na Wielkiej Rycerzowej Jedna z nielicznych chwil z lepszymi widoczkami Chwila w ciepełku i to jeszcze ze Studencką...bezcenne :) Doszli my! PTTK na Rysiance- najfajniejsze schronisko na całej trasie :) Ależ klimatyczna pościel :)

Dzień 3- Schronisko PTTK na Rysiance- Schronisko PTTK Markowe Szczawiny.

To był z założenia najcięższy dzień pod względem dystansu- w planie około 30km, ale za to przewyższenia powinny być w miarę spokojnie- w sumie na sam początek wejście na Pilsko- 1557mnpm, a potem już w miarę lekko i na koniec trochę pod górę do schroniska. Problem tego dnia był taki, że nie mieliśmy nic cywilizowanego po drodze, żeby się ogrzać, zjeść itp. Na Pilsku oczywiście widoczność na 10 metrów i huragan, więc kilka fotek i w dół. Cóż szlak niebieski w kierunku Przełęczy Glinne był średnio (tzn. wcale) oznaczony- pierwszy słupek może 100m od Góry Pięciu Kopców, a następny po 1,5km ;). Zaczęliśmy schodzić, ale zmrożone zejście bez kosodrzewiny skłoniło nas do założenia kolców i tak było bezpieczniej i pewniej. Jednak nie mając GPS lub kompasu bez szans na zejście w dobrym kierunku. Trochę i tak zygzakujemy zapadając się co rusz po pas w śniegu, ale im niżej tym lepiej, a gdy zgęstniał las można było odnaleźć już właściwą ścieżkę. Raki przydają się praktycznie do samej przełęczy, bo nawet jak śniegu ubyło, to lód na zejściu był dość niebezpieczny. Na przeł. Glinne po jakiś 10km szybki bufet we wiacie- paprykarzyk smakował jak nigdy :). Następny postój zaplanowany był na około 20km w bazie namiotowej Głuchaczki. Fajna wiata, która osłaniała od wiatru- można było zjeść obiad- w tym dniu nie za zdrowo, bo zupka błyskawiczna, ale zalana wrzątkiem z termosu pozwoliła się ogrzać, bo o ile temperatury w czwartek i piątek były przyzwoite (w dolinkach nawet na plusie, na szczytach może ledwo poniżej zera), to w weekend już nie było tak kolorowo. O zmierzchu dochodzimy do granicy Babiogórskiego Parku Narodowego i sprawnie poruszamy się w górę- na Żywieckich Rozstajach chwila zawahania- niby do schroniska czerwonym szlakiem…no ale….w sumie jeszcze wcześnie- miał być najcięższy dzień, a jakoś tak lekko i przyjemnie, a Piotrek nigdy nie był na Małej Babiej 😉 (a jutro nie będzie, bo ze schroniska będziemy szli już bezpośrednio na Diablaka). No to co? Ciemno od pół godziny, 27km w nogach, więc decyzja mogła być tylko jedna- chłopaki dołożyli sobie z 500m w pionie ;). Wspinaczka pod Małą Babią szła dość mozolnie ze względu na nachylenie, minęła raczej w ciszy, ale było warto- nocne widoki na Zawoję wynagrodziły wszystko. Na szczycie spokój, wiatr praktycznie zero, a cisza zmączona tylko naszymi przyśpieszonymi oddechami po ciężkim podejściu i niesionym wiele kilometrów szumem armatek śnieżnych z pięknie oświetlonego stoku narciarskiego Mosorny Groń. Z Przełęczy Borna znów uratowały nas raki, bo nachylenie było dość srogie, o czym świadczyła rynna prawie jak na torze saneczkowym wykonana przez turystów, którzy mimowolnie musieli wybrać zjazd na tyłku 😉 Nie cieszyło nas to specjalnie, bo jutro będziemy tędy podchodzić. Dzień zakończony, 32km w nogach 2tyś m podejść w pionie no i już standard- kolacyjka, piwko i spać- a tu nowość w pokoju 5-os co też było fajnym doświadczeniem, bo w górach zazwyczaj większość ludzi jest fajna 🙂

Takie ładne :) Podejście na Pilsko z pierwszej perspektywy. Na szczycie Pilska- szczyt znajduje się kilkaset metrów od granicy- po słowackiej stronie Zejście z Pilska Powoli zapada zmrok, a my wchodzimy na obszar BPN Mała Babia Góra nocą :) Zawoja i Mosorny Groń

Dzień 4 Schronisko PTTK Markowe Szczawiny- Zawoja.

5:10 budzik…z prostej przyczyny- wschód słońca 7:33. Choć pogoda od 3 dni jest perfidna mam wielką nadzieję, że góry się zrewanżują i choć raz na tej wyprawie pokażą swoje piękno. Szybkie śniadanie i ruszamy ze schroniska. Wschód z Babiej podobno trzeba zobaczyć…. to słońce podświetlające panoramę Tatr to musi być coś magicznego. Na Diablaku byłem dwa razy- raz latem, raz jesienią i pogodę miałem ładną, więc żywiłem nadzieję na podtrzymanie passy. Przełęcz Borna osiągamy po 20 minutach jak zwykle podświadomie ścigając się z wyrytymi na drogowskazach czasami przejść, który w tym wypadku wynosił 30minut…latem 😉 . Niebo zdaje się przecierać, widać czasem gwiazdy, na horyzoncie już coraz jaśniej. Ze schroniska na wschód słońca chyba wyszliśmy jako jedyni, myślałem że nawet możemy być sami na szczycie…. Szlak od strony zachodniej nie jest bardzo łatwy- szczególnie jak go nie widać- ostatnie kilka metrów po większych kamieniach i jesteśmy na szczycie kilka minut po 7 rano….a tam z 20 ludzi- chyba wszyscy weszli z Krowiarek. Przy pewnie minus kilkunastu *C i pizgajacym wietrze…ale te wschody słońca stały się popularne. No ale nie tym razem- jeszcze była nadzieja, bo szczyt był wprawdzie we mgle, ale czasem wiatr przeganiał ją na kilka chwil. Jednak w czasie takiego krótkiego przerzedzenia dało się zauważyć, ze zaraz nad horyzontem wiszą ciężkie chmury i jak słońce znad nich wyjdzie to może koło 11. No nic- kilka fotek i w dół, jeszcze tu wrócimy. Choć troszkę dostaliśmy od gór na deser- po zejściu może 200m niżej przez chwilkę się przerzedziło i dało się dostrzec zamglone zarysy Tatr. Reszta dnia to już raczej schodzenie z gór z małymi hopkami. W Zawoi byliśmy gdzieś po 12:00 kończąc dzień z 20km w nogach i 1000m przewyższenia. Teraz tylko dostać się do Żywca i to z przesiadką w Suchej Beskidzkiej. No ale lepiej być nie mogło- dochodzimy na przystanek w Zawoi- stoi busik „-kiedy Pan odjeżdża? – Już”. Dojeżdżamy do Suchej, wysiadamy i nawet nie zdążyliśmy zerknąć na tablicę z rozkładem a podjechał bus do Żywca 😉 Dzięki temu wróciliśmy w miarę sensownie do Wrocławia i szczęśliwie zakończyliśmy tą przygodę. Fajny treking, każdy dzień dość wymagający, góry są piękne nawet jeżeli pogoda nie dopisuje, a surowy zimowy krajobraz zawsze mi się podobał. Było super fajnie 🙂

Takie widoki na Babiej! ;) Na punkcie widokowym na Sokolicy Kilka chwil ze słońcem. Widoczki na doliny na sam koniec wyprawy

Weekend majowy- ITT Żmigród i Dzień w Suli Woods

Weekend majowy przechodzi powoli do historii, a jak zwykle jeżeli jest kilka wolnych dni, to jakoś trzeba to wykorzystać. Na początku miesiąca (w tym roku 1wszego maja) standartowo jazda na czas w Żmigrodzie, z której relacja pojawiła się na www już wieczorem tego samego dnia. Na dodatek jeszcze kilka fajnych zdjęć od Joanny Wołodźko / Wrocławska Gazeta Kolarska.

Początek trasy, oddech miarowy ;) fot. Joanna Wołodźko Wrocławska Gazeta Kolarska Koniec trasy- bezdech niekontrolowany ;) fot. Joanna Wołodźko Wrocławska Gazeta Kolarska Spina na całego, ostatnie 200m. fot. Joanna Wołodźko Wrocławska Gazeta Kolarska

Czasówka to raptem niecałe 30minut jazdy, po zawodach jeszcze godzinny lekki rozjazd z Żoną, więc nazajutrz nogi w miarę świeże, w każdym razie na tyle, że nie można było zmarnować pogody, która pozwalała przez cały dzień jeździć na króciaka 🙂 Czekałem trochę z wypadem na Ślężę na nowy sprzęt….no ale znów taki dzień, taka pogoda, a do tego niedawno została otwarta nowa ścieżka- pierwszy etap budowy tras projektu Suli Woods.

Na początek jednak Ślęża, lekki trawers i na szczyt od Przełęczy Tąpadła. To taki mój test terenowy, pozwalający na monitorowanie postępów. Choć to był marny dzień na ten test, bo nogi zmęczone jednak trochę po wczorajszych 30min jazdy z trupa, a i ludzi na szlaku z uwagi na długi weekend sporo i nie obyło się bez zygzakowania i kilku dohammowań. Mimo wszystko, z dwoma zalanymi pod korek 0,7 bidonami wykręciłem 14:25, czyli tylko 11sek gorzej od rekordu….a w dolnym docinku, który jest bardziej płaski nawet poprawiłem czas. Mocy brakło pod koniec na bardziej stromym odcinku, więc albo zmęczenie, albo/i jeszcze z 2kg trzeba zrzucić 😉 Na Ślęży jak to na Ślęży- tłumy, ogniska, sielanka. Dwa kółka dla złapania oddechu i czerwonym w dół. Eh jutro biorę się za zmianę opon, ciągle czekam z tym na nowy sprzęt, ale nie widzę jazdy w Polanicy na 2,0″ po tych dziurawych drogach. Na kamolcach męczarnia, jednak duży balon w oponach 2,25″ robi robotę na takich trasach.
Jednak mimo wszystko…..taki odcinek czerwonym szlakiem do Sulistrowiczek wymagający dość dużego balansu pojechałem chyba najlepiej w życiu i to na tych cieniackich oponach….kolejne zalety zimowych treningów stabilizacji?

Na Ślęży

Ok, Ślęża objechana teraz czas na Radunię. W planach miałem najpierw odwiedziny na nowej Ścieżce Kross’a budowanej przez Szweda ze środków zbieranych społecznościowo, w której też tam jakiś procentowy wkład mam, więc trzeba było objeździć co moje i zrobić KOM’a na Stravie póki jakiś Poro czy inny wycinak zakrętasów i band nie przyjedzie ;). Druga część planu, to tzw. Tajemna poniżej szczytu Raduni. Nigdy po tej ścieżce nie jeździłem mimo tego, że startuje zaraz obok niebieskiego szlaku, którym nie raz kręciłem na szczyt górki.

Ścieżka Krossa- jak na początek prac fajna. Czuć trochę taki familijny klimat, ścieżka nie jest bardzo wymagająca idealna, żeby pokazać dzieciakom i na koniec skoczyć do knajpy pod którą się kończy….no i chyba taki trochę był zamysł. Sama ścieżka z drobnego żwirku, który na początku wydaje się słabo trzymający koło, ale po kilku zakrętach zyskuje się pewność i w sumie ani razu uślizgu nie zaliczyłem. To pierwszy weekend działania ścieżki, pewnie jeszcze trzeba będzie popracować nad stabilnością podłoża, bo w jednym miejscu koleina, w drugim lekko przebija glina, no ale powoli, to pierwsza taka ścieżka w okolicy, pewnie każda kolejna będzie lepsza. Sama trasa to na początku w sumie prosta lekko między drzewami. Im niżej tym więcej zakrętów, band, jeden stolik, kilka muld do pumpu, ze dwa drewniane mostki. Do kompletu jeden drop, z którego na razie nie korzystałem ;). Tak w 2/3 trasy lekki podjazd z dwoma zakrętami 180* i ostatni bardzo fajny, szybki fragment. Jak na pierwszą „zorganizowaną” ścieżkę jest spoko, całkiem spoko! 1,2km dobrej zabawy. Jedyne czego mi brakuje, to jakieś oznaczenia dojazdu do punktu startu. W weekend pewnie bez problemu, bo za tłumem, ale w dzień powszedni jak ktoś nie jest zorientowany w okolicy, to mu ciężko będzie trafić, no ale pewnie to kwestia czasu.

Początek Ścieżki Kross Koniec ścieżki pod Restauracją Zielone Wzgórze Się jeździ ;) Zalewamy bidony i w drogę szukać Tajemnej.

Dobra, ścieżka objeżdżona najlepszy czas na Stravie jest, kurcze a tyle tych endurowców w kolorowych goglach na trasie z wypasionymi fullami, a jednak ciągle się sprawdza, że kolarz XC jest najbardziej wszechstronny….no ale dobra jestem świadomy ułomności mojej techniki, długo się na 1m. nie utrzymam 😉 Tankowanie przy źródełku i dalej w drogę.
Drugi temat to Tajemna. Dużo o tej ścieżce słyszałem- pora przetestować. Co tu dużo mówić, kto był ten wie. MEGA! Taka naturalna, po prostu jakby ten teren był stworzony aby tam był singiel. Coś pięknego, na początku 2-3 małe ścianki, które pozwalają się napędzić, zakręty fajnie wyprofilowane, na całości ścieżki ze 3-4 rowy ze strumykami, czasami wyłożone kamieniami. Końcówka trochę słabsza- dużo korzeni, które mocno dają po rękach, a nachylenie już słabsze i flow już spada na sztywnym rowerze. Zaliczyłem trzy zjazdy, powoli zbliżała się 4ta godzina jazdy, więc udałem się do samochodu zaliczając jeszcze po drodze raz Ścieżkę Krossa, trawersując Ślężę i na koniec oczywiście odwiedzając cukiernię w Rogowie, gdzie trzeba było uzupełnić węglowodany- najlepiej kokosowym gniazdkiem z czarną porzeczką 😉 Mega dzień!

Chwila zadumy ;) Po kilku godzinach kręcenia nagroda się należy :)

Testy, foto z „Szosą” i pierwsze mocniejsze treningi

Ostatni weekend (w sensie piątek i sobota 😉 ) stał pod znakiem testowania- w pierwszy dzień były testy sprzętu, w drugi testy nóg 😉 Zaczynamy od tematu przyjemniejszego, czyli od dnia piątkowego. Od jakiegoś czasu ujeżdżam w wolnych chwilach rower made in Decathlon, a dokładnie model Mach 704 CF Team. O rowerze nie wypada mi się rozpisywać, bo wszystkie szczegóły znajdziecie niedługo w Magazynie Szosa. Powiem tylko, że każdego szokuje że coś takiego wychodzi z fabryki B’Twin- rama robi ogromne wrażenie- „ogromne” to dobre słowo bo właśnie takie są przekroje rurek, które czynią maszynę baaardzo sztywną, dodajmy do tego kolorystykę czarno-lazurowo-fluoróżową i obok sprzętu nie można przejść obojętnie.
A sam piątek to był bardziej photo day z tym (i innymi sprzętami). Oprócz mnie i przesympatycznej ekipy z „Szosy” miałem przyjemność przekręcić kilka km jeszcze z dwiema wybitnymi osobistościami- Bartoszem Huzarskim i Rafałem Jurkowlańcem.
A jak już wspomniałem o Bartku, to jeszcze jedna rzecz przy okazji- dla Huzar Bike Academy zbierane są aktualnie pieniądze (w systemie finansowania społecznościowego) na zakup busa, który ma służyć dojazdom na wyścigi dla najmłodszych zawodników. Trochę o tym napisałem na Facebooku. Warto wspomóc dzieciaki i ułatwić im start w kolarski świat:
https://polakpotrafi.pl/projekt/huzar-bike-academy
Zapraszam więc do najbliższego wydania Magazynu Szosa, bo test i zdjęcia (pogoda trafiła się mega, a i okolice Masywu Ślęży zawsze robią wrażenie) zapowiadają się ciekawie.

Taki sprzęcior ;) Pokręcić z zawodnikiem światowej klasy, to zawsze bardzo miłe przeżycie

Dobra a drugi temat to testowanie siebie. Za 3 tygodnie wylot na zgrupowanie, trzeba wiedzieć jak jeździć. Jako, że korzystam z pomiaru mocy, to nieodzownym elementem tej całej zabawy jest test FTP. W skrócie jazda przez godzinę tak aby osiągnąć jak najwyższą moc średnią. Są różne odmiany testu- 20min, 30min (krótsze, więc moc można aproksymować, a krócej się odpoczywa po teście) i potem odpowiednie przeliczanie. Ja do tej pory zawsze robiłem test 30-sto minutowy i taki też zrobiłem w sobotę. Choć ogólnie rzecz biorąc, to nie był to najlepszy dzień, ale niestety jedyny sensowny termin przed zgrupowaniem, bo po lekkim, regeneracyjnym tygodniu. Była jeszcze opcja zrobienia testu juz na zgrupowaniu, ale szkoda by mi było dnia + odpoczynku po teście, a i pewnie robienie testu w pierwszy dzień po przylocie też by było marnym pomysłem ze względu na jakąś tam aklimatyzację i zmęczenie podróżą. A sobota….była trochę huraganowa, do testu to marne warunki- pod wiatr nie dobrze, bo utwardza kadencję, z bocznym też marnie bo rzuca rowerem, z wiatrem też moc ciężko wysoką utrzymać bo się napęd zamyka a i trzeba wtedy szukać drogi bez skrzyżowań przez ponad 20km. W końcu zrobiłem taką pętelkę po trochę bocznego, trochę z wiatrem….minus taki, że aby dojechać to miałem pod wiatr z dobre 45min co też jest za długa rozgrzewką przed FTP. Dodam do tego jeszcze, że po domu krążą zarazki anginy, akurat w piątek robiłem badania krwi, gdzie widać że organizm walczy (na szczęście na razie z sukcesami, jak zwykle zresztą- dzięki Bogu albo hartowaniu się 😉 za moją odporność). W każdym razie mówię- jedyny możliwy dzień co by nie było, to test trzeba zrobić i ew. potem lekko skorygować wyniki ;).
No i jakoś tam poszło, oczywiście jak zwykle za mocno zacząłem „oooojaaacieee średnia 380W po pierwszych 4minutach, utrzymam to utrzymam”…..nie utrzymałem 😉 Moc drastycznie spadła gdy wyjechałem na odcinek z bocznym wiatrem- teraz w sumie dokładnie to zauważyłem przeglądając mapę- przez 12min bocznego wiatru tylko 320W, natomiast potem na końcowym 8mio minutowym odcinku z wiatrem średnia moc to 340W. W sumie ciekawa nauczka na przyszłość- wygląda na to, że najgorszy wiatr boczny. Ma to sens- jadąc pod wiatr jest ciężko, ale jeżeli tylko nie utwardzimy kadencji (i przez to nie jedziemy z optymalną dla siebie wydajnością), to moc idzie na walkę z wiatrem aby przesuwać się do przodu, więc centralnie w pedały i nie zaburza mocno wyniku. Natomiast jeżeli wieje z boku, to moc jest relatywnie niższa, bo traci się dużo energii na balans ciałem przy podmuchach. Jednak wiało z 30km/h…przy takim małym huraganie trzeba brać poprawki na takie coś…..albo robić test na trenażerze, podobno katorga, ale jednak warunki bardzo miarodajne. Aha z całego testu jak ktoś bardzo ciekawy wyszło mi jakieś 340W (czyli przeliczając na test godzinny jakieś 323W), więc w sumie dramatu nie ma biorąc pod uwagę wszystkie niesprzyjające okoliczności- wynik mniej więcej taki jak rok temu w marcu, a przede mną przecież zgrupowanie…no i pilnuję trochę bardziej wagi, więc współczynnik który się liczy najbardziej czyli W/kg też lepszy niż rok temu…no cóż szkoda, że jutro tłusty czwartek 😀

No jak to?! Przecież jutro trening ;) Tak było rok temu  ;)

Aaa a w niedzielę bardzo miły trening z Piotrkiem i Przemkiem, zaliczony Przemiłów, Tąpadła i kilka pagórków po drodze. Szkoda, że na przełęczy śnieg z rana popadał, ale w sumie na podjeździe od Sulistrowiczek tylko było ślisko, na zjeździe do Wirów na szczęście spoko, ale i tak jechaliśmy z rezerwą…..Ano i w końcu poszedłem za trendami i zmieniłem opony z 23mm na 26mm, jest mega fajnie zarówno jeżeli chodzi o trzymanie jak i o amortyzację. Ogólnie po zimowym etapie treningów objętościowych powoli czas na mocniejsze uderzenia. Już w poprzednim mikrocyklu wplotłem treningi HIIT, a teraz już powoli wplatam mocniejszą jadzę na podjazdach…w końcu zgrupowanie już niedługo, trzeba rozkręcić nogę 😉

Laaaato paaanie ;) Z druhami Masyw Ślęży odwiedzony najpierw w piątek na sesji zdjęciowej, a potem w niedzielę już typowo treningowo.

Biegówki po Górach Orlickich i nowy dział na stronie

Piękna niedziela za mną. Wreszcie po raz pierwszy w tym roku odwiedziłem góry na biegówkach. Jest trochę tych miejsc do biegania w okolicy- oczywiście Jakuszyce, Jamrozowa Polana, Góry Sowie, Okolice Stronia, Spalonej. Mi pasują Góry Orlickie- zazwyczaj z tego powodu, że jak Rodzina jedzie na zjazdówki do Zieleńca, to mnie wyrzucają po drodze o 9:00 i „kończymy jazdę kilkanaście minut po 16, nara” 😉 no i co zrobisz- trzeba biegać bo zimno;). Takie dni jak wczoraj uwielbiam- świeży śnieg na polanach, trasy przygotowane i słońce cały czas. Choć z tymi trasami jest różnie w tamtych rejonach. Nad Zieleńcem po polskiej stronie jest kilka km tras, ale chyba tylko raz trafiłem na nie w dobrym stanie, ale ślad do klasyka zazwyczaj jest przetarty. Tak było i tym razem, więc szybko uciekłem na czeską stronę. Tam jednak też trochę słabo. Główny szlak prowadzący przez Velką Deštnę, Homole do Pěticestí niby ubity (tak wracałem), ale ślady do klasyka bez ładu i składu- widać że wyjeżdżone przez ludzi a nie zrobione maszynowo. Natomiast wzrok, zaraz po zjeździe z Desztny, przykuła piękna trasa odbijająca w dół i nie mając pojęcia gdzie prowadzi zjechałem dobre kilka km do wioski Orlické Záhoří- stamtąd pochodzą te poniższe zdjęcia z ośnieżonymi bezkresnymi polanami. Potem znów trzeba było się wdrapać w górę i jakoś udało się dostać do znanego punktu jakim był Pěticestí, odwiedziłem jeszcze Ski Areal Říčky i czas wracać. Piękny dzień i dobry trening 54km w nogach, 1600m przewyższenia i robota zrobiona 🙂

A teraz czas na zdjęcia 🙂

Masarykova Chata nad zieleńcem Polska w dolinie. :) Julien do teamu chciał zgarnąć :) Trasami biegowymi można dobiec do Ski centrum Říčky v Orlických horách. Pięknie ośnieżone drzewa. A podobno pod słońce zdjęcia się nie udają ;). Piękne widoki. Idealnie przygotowana trasa. Super pogoda. No dobra to już ostatnie zdjęcie z tego miejsca ;). Taki zachód słońca

Na biegówkach po Orlickich

Dziś biegówki po czeskiej stronie Gór Orlickich. Piękna zima, dziś na szybciora filmik, jutro postaram się podrzucić trochę fotek, bo są przekozackie- kilka na Stravie, ale z komóry i się nie umywają do tych co mam na GoPro . Śnieg+słońce+narty……eh bym mógł żyć w lesie, jeść śnieg i codziennie ganiać w tę i nazad 😉
http://www.strava.com/activities/472433833

Posted by Mikemtb.pl – strona rowerowa Mike'a, Michał Antosz on 17 stycznia 2016

No i jeszcze jedna sprawa na koniec. Na www jest nowy dział „Miejsca”. Na razie jest jedno, ale za to jakie- Ślęża, Radunia i wszystko co wiem na ten temat. W planach jeszcze kilka fajnych miejscówek, o których nie wszyscy wiedzą- na razie z najbliższej okolicy- Kilimandżaro, Lasek Osobowicki, Lasek Bukowy w Trzebnicy… O Ślęży i Raduni jest pierwszy wpis nie bez przyczyny. Aktualnie Piotr „Szwed” Szwedowski zbiera fundusze na rozwinięcie sieci ścieżek w okolicy. Polecam wesprzeć projekt, bo chyba każdy na tym w przyszłości skorzysta.