22.11.2014 Rogaining Szklary

Jakiś czas temu rzuciła mi się w oczy impreza na orientację rozgrywana w okolicach Strzelina- VII Strzeliński Rogainingu- „Szlakiem opadłych liści”. Wyglądało dość poważnie- 10h biegania nocą po polach i lasach. Doświadczenie w orienteeringu mam takie sobie- ot kilka razy mini Nocna Masakra, dwa razy trochę dłuższa Fraszka…i tyle. Jednak te magiczne 10h w nocy przyciągało. To coś nowego, coś czego musiałem spróbować. Zawody miały międzynarodową historię- w poprzednich edycjach brali udział biegacze z Czech, Niemiec, Łotwy czy Estonii. Tu już nie ma przypadkowych osób. Drużyny miały mieć 2-5 osób. Szybkie info do Piotrka o imprezie i tak jak zazwyczaj ciężko u Niego z decyzją, to tu chyba nie czekałem dłużej niż minutę- Jedziemy! 🙂
W międzyczasie Piotrek kupuje nową lampkę Magicshine, która robi z nocy dzień. ja dziedziczę jego starą, która też jest niczego sobie, choć krócej działa, więc na bieg zakładam również starą czołówkę, która włączam w łatwiejszym terenie.

Na tej imprezie mapę (polecam otworzyć w drugim oknie, bo będzie to część integralna relacji, na razie papierowa jak dostanę elektroniczną to podmienię) dostaje się godzinę wcześniej. Planowanie jest bardzo ważne. Jakoś z góry zakładaliśmy że robimy dwie pętle z międzylądowaniem w bazie, aby się przebrać, zmienić buty, skarpety, uzupełnić picie i jedzenie, ew. zabrać kijki. Ogólnie pierwsza część miała być bardziej biegowa, druga bardziej trekingowa. No i patrząc na mapę szybko wyrysowaliśmy- na początek na północ- mniejsze przewyższenia i więcej asfaltów, powinno to zająć z 4,5h, więcej czasu zostanie na trudniejszą pętle południową. Takie założenia, zobaczymy jak rzeczywistość….

Zaczynamy chyba jako jedyni od punktu 6b, większość poleciała od razu na najbliższy punkt za 8pkt i chyba to było lepsze rozwiązanie- więcej ludzi- od razu łatwiej go znaleźć. W każdym razie 6b znajduje się w rowie w okolicy jeziora. Oczywiście już przy pierwszym punkcie pierwsza wtopa, bo szukamy nie przy tym rowie co trzeba (a w ogóle to mieliśmy do punktu dobiec na skróty po oznaczonych na mapie torach, na których szukanie też trochę straciliśmy czasu, a ostatecznie dobiegliśmy drogą naokoło), tracimy pewnie z 3min, a w tym czasie przybywają już najszybsi z 8b….super już jeden punkt w plecy. No ale pierwsze koty za płoty, gorzej być nie może 😉 (hahahaha). Teraz ruszamy w stronę punktu 5a. W sumie przez cały bieg będzie nas gubiła trochę skala mapy, tu nawet najmniejsze przeoczenie to dobre kilkaset metrów w plecy, a czasem i więcej. Jeszcze wczesna pora, czasem nas nękają wiejskie pieski, ale jak Piotrek raz poświecił prosto w oczy swoją nową zabawką co ma 2200 lumenów, to poskomlał i uciekł… 5a zlokalizowany przy strumieniu, który zauważa Piotrek. Teraz chwila w kierunku wsi Sarby, za którą znajduje się 7a- wreszcie jakiś PK za większą ilość punktów. Dobiegamy drogą, potem przez most, punkt odnaleziony bez problemu. Na powrocie chcieliśmy skrócić, ale okazało się, że most był nie bez przyczyny, dookoła rzeka szeroka na dobre 2,5m, trochę zakolem, ale w końcu wracamy do wsi, skąd kierujemy się na 4a- to jeden z prostszych punktów, praktycznie przy drodze, ale najlepsze przed nami. Punkt 6c miał być położony na rozwidleniu strumyków. Błąd, że atakowaliśmy go trochę ze złej strony, jeszcze błędnie się zorientowaliśmy wypadając z wioski w las i błądziliśmy strasznie- do tego po bagnie. Pierwszy raz mokro w butach- cóż prędzej czy później to się musiało stać. W końcu zmuszeni byliśmy do przeskoczenia bagnistego obszaru, trochę niepewni- niby sucha trawa, ale pod spodem lustro wody. Piotrek: „no dobra, to zaryzykuję”, no a potem tylko plusk, plusk umoczył się chłopak po pół łydki. Ja trochę wróciłem, ale też suchą nogą nie przeszedłem, po drodze jeszcze zbierając z 20 rzepów. W końcu trafiliśmy w las, ale jak się potem okazało od zupełnie innej strony niż myśleliśmy. Nawet potem błądząc byliśmy blisko punktu, ale nie udało się odnaleźć…cóż pierwsza duża wtopa, no ale gorzej już nie może być (hahahaha). Szkoda, bo ten punkt nas sporo kosztował. Za nami 20km i jakieś 2:45, a cały czas raczej biegniemy, jest ok. Cóż trzeba zapomnieć o 6c, czas na 7b- punkt zlokalizowany jak to dało się odczytać z piktogramów przy korzeniu lub wykrocie. Tu nam się udało, nie dość, że PK zlokalizowany szybko, to jeszcze do wioski trafiliśmy jakąś ścieżką przez las, która wydawała się jakimś lokalnym skrótem- to kłody na błocie, to kładka przez rzekę (w postaci śliskiej deski, ale zawsze). 8a był wyzwaniem- oddalony ponad 1km od najbliższej ścieżki od tej strony od której na niego wpadaliśmy. Niestety kompas jaki posiadaliśmy bardziej nadawał się do działu „zabawki” niż „turystyka” i to jest dobra lekcja na przyszłość. Szczególnie właśnie na punkcie 8a i zaraz potem na 6d błądzenie obierając azymut zrobiliśmy dobre 6km zamiast 4km. No ale punkty odnalezione, wpadł pierwszy za 8pkt, jest ok. Za nami też większy fragment po polach, które zebrały już wilgoć z powietrza na rosnące tam uprawy grocho-sałaty bo tak to wyglądało ;), w każdym razie spore już roślinki i w butach zaczęło znów chlupać. Do Bogdanowa docieramy biegnąc asfaltem, Piotrek zaczyna coś marudzić, jakiś mini kryzysik się zbliża, zagryźliśmy kolejnego batona czy żela i lecimy na 7c znajdujący się na górce, oczywiście przestrzelamy ścieżkę i nadrabiamy znów kilkaset metrów, ale sam punkt znaleziony dość łatwo, bo przy nim krzątała się para Niemców w poszukiwaniu…kompasu. Chwilę pomogliśmy, no ale to chyba gorzej niż igła w stogu siana. Teraz w stronę kolejnych 8pkt. Tu się trochę namęczyliśmy, nie było tak łatwo znaleźć. Trochę się rozdzielamy- tak bardzo, że prawie się gubimy 😉 w końcu odnajduję punkt i nawołuje Piotrka, jakoś się udało. Punkty umieszczone w gęstwinach są dość bolesne- jakoś w tych lasach pełno jeżyn- do domu wróciłem z nogami tak podrapanymi, jakbym miał stado młodych kotków na utrzymaniu:). Następny przystanek- baza. Planowane przebranie buty typowo biegowe zmienione na Salomony na ciut mocniejszy teren….w zapasie były jeszcze wysokie górskie, ale bez przesady- nogi już czuć, a teren nie jest aż tak ciężki, choć południowa część trasy jest mocniej pofałdowana. Kijków decydujemy się nie brać, bo wciąż zamierzamy biec. Ubieramy się trochę cieplej i ruszamy zagryzając porządne buły- to już 6h na żelach i batonach, trzeba coś konkretniejszego wciągnąć.

No właśnie 6h i 41km….źle, źle- planowaliśmy pierwszą pętlę w granicach 34km i 4,5h. Cóż jednak błądzenia było dużo i niestety plan trochę wziął w łeb, bo nijak sensownie nie zdążymy zamknąć drugiej pętli tak jak chcieliśmy, czyli 4b,8c,5b,7d,8d,7e,6g,4c,6f. Trudno biegniemy (tak, to już siódma godzina, a my ciągle biegamy i sami się trochę dziwimy, myśleliśmy że będzie gorzej) dalej. 4b zaliczamy dość ciekawie- tu już zmęczenie się daje we znaki. Biegniemy drogą Szklary- Cieszanowice i w sumie chwila zawiechy- na drodze miał być punkt- chyba najłatwiejszy ze wszystkich- przy samym asfalcie, a my zupełnie o nim zapomnieliśmy, ja byłem przekonany że mamy dobiec do wioski i dopiero tam się dalej orientować. w pewnym momencie Piotrek „Ty, a my w ogóle gdzie biegniemy?”, rzut oka na mapę, Fuck!:) Punktu po drodze nie widzieliśmy, bo oszczędzamy już od jakiegoś czasu czołówki i biegniemy po ciemku ew. na najsłabszym trybie mojej czołówki. Chwile się wracamy, potem chwile do przodu i jest! Zatrzymaliśmy się praktycznie przy PK….głupi to ma szczęście 😉 Dobre, nie ma co :). Biegniemy dalej asfaltem ze zgaszonymi czołówkami, chyba gdzieś przy drodze drzemał sobie jakiś większy ptaszek pokroju sokoła czy jastrzębia- w każdym razie jak się obudził i przeleciał metr nad Piotrkiem, to ten w ułamku sekundy przeskoczył na drugą stronę drogi ;). Przed nami 8c- ważny punkt. Trzeba było się przebić przez bardzo stromy nasyp nieistniejącego już torowiska, mamy nadzieję, że poruszamy się po dobrej ścieżce, skręcamy w las, tam gdzie się nam wydaje że powinien być PK, znów się lekko rozdzielamy i w tym momencie gaśnie mi główne oświetlenie, zostaje z czołówką, która daje tyle światła, żeby się ew. nie potknąć, ale biegnę jeszcze dosłownie z 5m i jest centralnie przede mną 8c…miło 🙂 Przy dwóch ostatnich punkach trochę szczęście…cóż to się musiało odwrócić. Cały problem w tym, że nie mając wszystkie nasze poprzednie imprezy na orientację były dość łatwe- orientowaliśmy się praktycznie względem ścieżek, a na azymut bardzo rzadko. Jednak na przyszłość trzeba mieć dobry kompas i nauczyć się z niego korzystać. Biegniemy asfaltem za Zurzycami. Szukamy ścieżek po lewej. Problem taki, że ścieżki prawdopodobnie zaorane i z asfaltu odbijamy pod zupełnie złym kątem, potem jakiś las, którego miało nie być, drugi i już zupełnie nie wiemy gdzie jesteśmy. Przed nami pole i to jeszcze pagórkowate- wbiegamy na pierwszą górkę, za nią na druga wyższą, totalne zaćmienie, masakra, o punkcie zapominamy, nie ma na niego szans- ma być na nasypie kolejowym- to ta sama trasa kolejowa, której już raz szukaliśmy i którą raz przecinaliśmy- zarośnięty nasyp, dość stromy, a my w szczerym polu. Stojąc na pagórku płoszymy śpiące stado saren i orientujemy się względem oświetleń wiosek. Piotrek już majaczy, że mu się światła wioski ruszają 😉 dobijamy jakoś do Kłodoboka poddając drugi tej nocy punkt. Już po 3 w nocy. Na szybko podbijamy pobliski łatwy 5c i myślimy co jeszcze możemy. Zostało jakieś 1:20 czasu, mamy za sobą 54km i ostatnie błądzenie po polach, jest już ciężko, przeplatamy bieg z marszem, ale jesteśmy świadomi że podczas tego truchtu wyglądamy juz bardziej jak garbaty Dzwonnik z Notre Dame niż jak Usain Bolt. Myślimy nad ryzykiem z 7d- w sumie dystans by był podobny, ale jest problem- do 7d trzeba lecieć na azymut około kilometr wzdłuż strumienia. Równie dobrze mogliśmy go łatwo znaleźć, a równie dobrze mogło to być kolejne polne bagno i spóźnienie na metę, a za każdą minutę ponad 10h odejmowany jest jeden pkt. W końcu obieramy asfaltowy powrót do Szklar przebytą wcześniej drogą robiąc dobre 10km bez PK, bida trochę na koniec- teraz myślę, że mogliśmy zaryzykować ten 7d. wzdłuż strumienia by się jakoś doszło, a potem na Cieszanowice na azymut łatwo, bo na światła wsi. Na mecie jesteśmy po 9:50 i 63km. W dorobku 75pkt, co dało nam szczęśliwe 13 miejsce na 43ekipy.

Jak zawsze- mogło być gorzej, mogło być lepiej. To nasz pierwszy start w tak długim biegu na orientację, z każdego wynosimy nowe doświadczenia, za rok będziemy dużo mądrzejsi i bogatsi o nowe doświadczenia. Czym jestem bardzo pozytywnie zaskoczony, to stan moich stóp. Zero otarć, jeden malutki pęcherzyk na styku 1 i 2 palca…i tyle. Jednak dobre skarpety + dobre buty to jest to.

Błędem chyba było zakładanie z góry dwóch pętli- tu akurat układ bazy względem PK się średnio do tego nadawał. Pogoda też była w miarę stała. Ot zabrać więcej picia, może plecy by jakoś dały radę przyjąć jeszcze ten 1kg więcej. No i ciekawe jak stopy by przeżyły bez podmiany butów i skarpet.

Na koniec bigosik przy ognisku i powrót do Wro. Świetną imprezę się udało wyhaczyć w sumie przypadkiem- dobra, sympatyczna organizacja, fajne tereny….coś czuję, że te zawody na stałe zagoszczą w naszym jesiennym kalendarzu.

Komentarze