03.05.2015 Indywidualna jazda na czas- Żmigród
Indywidualna jazda na czas w Żmigrodzie- ten wyścig jakoś już na stałe gości w moim kalendarzu startowym- w ostatnich 4 sezonach jechałem go 3 razy. Choć szosowiec ze mnie marny, jazda po płaskim to też nie moja specjalność, roweru czasowego ani innych aero bajerów z wyjątkiem lemondki nie posiadam, to jakoś lubię ten wyścig. Po pierwsze, bo jest na początku sezonu- zawsze w weekend majowy- może dużo powiedzieć o aktualnej formie. Po drugie…w sumie lubię startować na szosie. O ile w amatorskich wyścigach masowych się już się boję, bo nigdy nie wiadomo kto się może wyłożyć pod kołami, w zawodowych jeszcze się boję, bo nigdy nie wiadomo komu się mogę wyłożyć pod kołami ;), o tyle ITT i jeszcze w ruchu zamkniętym- super :). Aaa i uwielbiam jechać w pozycji na lemondce, coś w tym jest, coś bardzo Pro 🙂
Tylko ja, rower i asfalt- czysta moc i całkowite jej przełożenie na prędkość, zero wpływu innych czynników, zero kompromisów- nie będzie się mocno pedałowało, to się nie wygra.
No dobra, na zwycięstwo nie ma co liczyć, bo od pewnego momentu już różnice sprzętowe robią przewagę. Jak potem przeszperałem internet w poszukiwaniu ile mocy oszczędzają poszczególne dodatki mające na celu obniżyć opór aerodynamiczny:
lemondka – 29 W
kask aero – 9 W
rama TT – 19 W
, nie doszukałem się kół. No ale nie jest źle- 29W do przodu 😉 no dobra może z 20W, bo ta moja lemondka to nie jest wysoka półka :)….aaaa po raz pierwszy w Żmigrodzie nie jestem osamotniony w Teamie, bo z Votum wybrał się jeszcze Paweł, który sprzętowo przygotowany jest identycznie, a kaski i lemondki mamy dokładnie takie same ;). Tak więc przed wyścigiem trochę ponaśmiewaliśmy się z naszych maszyn do jazdy na czas… „Ej no a nie masz takich pokrowców na buty do jazdy na czas?” „No mam, ale nie biorę- pal licho te 1,5W, teraz mam za ładne buty, żeby zakładać pokrowce”- ogólnie luz, blus, full lampa i pierwszy letni dzień tej wiosny :), pokręciliśmy rozgrzewkę, gdzie chyba najważniejszy był trening wpinania się w szatańskie szosowe bloki 🙂 W głowie powtarzałem sobie taktykę modląc się, aby udało się wpiąć na starcie w pedały 😛 Założenie było proste- o tyle fajnie, że wyścig trwa lekko poniżej 30 minut, a testy FTP też robię na taki czas, więc wiedziałem ile watów mogę mniej więcej wyciągnąć. Moje czasy na trasie- 28:45 z 2012 i 28:33 (chyba 28:33…bo w oficjalnych wynikach mam 27:33, ale wtedy było zamieszanie z liczeniem czasów, a garmina jeszcze nie miałem, licznik włączyłem wcześniej, ale patrząc po średniej to 28:33 jest bardziej realne- warunki były słaaabe, zimno i mokro) z 2013.
No to start. Na linii Pan z obsługi pomiaru czasu mówi, że numer jest źle założony- ok trochę go zrobiłem w wersji aero owijając dookoła główki ramy. No i teraz podpowiedź na przyszłość- w czipie oczywiście jest antena/cewka- jeżeli jest do czegoś płasko przyłożona, to pole magnetyczne przez dużo dłuższy czas ją ładuje- na starcie i nawrocie, przy niskich prędkościach, czipa odczytało, na mecie przy finiszu 50km/h już nie…ale o tym potem. Taktyka prosta- 350W na początek, bo wiedziałem że jak założę 350, to i tak na do nawrotu będzie więcej ;). Tak więc jadę na stałej mocy, ew. jak będzie siła, to ostatnie dwa kilometry finiszuję. Start- wpinam się bezbłędnie ufff :), ale coś nie gra…no tak- miałem startować z blatu z przodu i 3 zębatka z tyłu, a ja lecę już kadencja 120 a prędkość marna, no tak- mały blacik z przodu, ale siara 🙂 no nic sekunda-dwie w plecy :), wrzucam na blat i odnajduję swój rytm. Watr umiarkowany i bardzo nie przeszkadzał, a że trasa zmieniała kierunki, to raz boczno/przedni, raz boczno/tylny ogólnie spoko. Początkowa część trasy trochę nierówna, ale potem po skręcie w lewo zaczyna się fajny asfalt. Do nawrotu wyprzedzam trzech zawodników startujących przede mną (z minutowymi interwałami). Na półmetku mam 13:40…no no no szykuje się fajny czas, a w drugiej części chyba trochę więcej z wiatrem, no i na starcie zawsze trochę czasu minęło zanim się uda rozpędzić. Średnia moc do nawrotu…366W…ajć chyba ciut za mocno, zemści się :).
Ogólnie jedzie mi się świetnie, wahałem się czy brać bidon, szczególnie że Paweł sieje zamęt bo zdemontował koszyki ;), ale jednak ja dużo piję- zostawiam koszyk i dobrze- trzy razy na trasie sięgam po łyka. Jazda na mocy czasówki to ciekawe doświadczenie…z jednej strony wiem na ile mnie stać…z drugiej ciekawe co by było jak bym nie patrzył na moc i starał się dać z siebie wszystko- z pewnością by były dużo większe dysproporcje pomiędzy połowami wyścigu, ale czy średnia moc by była większa? Sam nie wiem. W każdym razie od nawrotu do mety moc średnia wyszło 340W. Chyba miałem jeszcze odrobinę pod nogą, ale w sumie mocniej pojechałem tylko ostatni kilometr, bo trasa okazał się odrobinę krótsza niż w planie. No ale na mecie 182hr na pulsometrze po pół godziny jazdy i dłuższa chwila zanim mi się ustatkował oddech, więc chyba rezerwy nie było dużo. Po przejechaniu mety patrzę na Garmina, wciskam lap time, a tam: 27:10, czyli biorąc pod uwagę, że wystartowałem stoper z 2 sek przed sygnałem i zatrzymałem pewnie też z 3-4sek po finiszu, to wow! Czas mniej- więcej 27:05. Urwałem półtorej minuty z mojej życiówki na tej trasie. Nie ma co. Choć fakt- warunki były fajne, nie za zimno, nie za ciepło, bez deszczu, lekki wiatr. Początkowo nie ma mnie na liście wyników, bo Pan ostrzegał że za numer może być DSQ, ale na szczęście zapisał czas wjazdu na metę, zgłosiłem się z garminem, wprawdzie w oficjalnych wynikach mam 27:10, czyli z 5sek w plecy, ale co mi tam lepsze 5sek niż DSQ :), choć wyścig jechałem treningowo przy okazji robiąc test FTP, to szkoda by było nie figurować w wynikach. Paweł też zrobił dobrą robotę i przyjechał tylko kilka sekund za mną. A wyniki….strata do pierwszego 1:40. Z jednej strony dużo, ale mówię- to już różnica sprzętu- oczywiście nie tylko i nie ujmując nikomu klasy, ale chyba na następne zawody trzeba skądś pożyczyć rower i kask do jazdy na czas 🙂 Choć i tak dramatu nie ma- 15 open i 5 w kategorii jak na górala na płaskim szosowym wyścigu, a najważniejsze że z roku na rok jest postęp i o to chodzi 🙂