09.05.2015 Bike Maraton Zdzieszowice

Zdzieszowice jakoś zawsze mi się dobrze kojarzą. Już w trzyletniej historii startów zazwyczaj jechało mi się tam fajnie- w 2012 udany debiut po kilkuletniej przerwie w wyścigach i od razu 3 miejsce w M2. w 2013 przeżyłem błotną masakrę na giga i choć hamulce zostały na trasie, to ja jakoś po 5 godzinach dojechałem na 4 miejscu w kat. W 2014 mimo pomyłki trasy też jechało mi się spoko i wyścig mogłem zaliczyć do udanych, no cóż dobra passa kiedyś się kończy 😉

Pogoda w tym roku super, nie za zimno, nie za ciepło, trasa oprócz początkowego podjazdu została praktycznie w całości odwrócona, ale jej trudność w sumie pozostała bez zmian, suma przewyższeń i dystans praktycznie identyczne jak rok temu, warunki zresztą też. Start mocny i baaaardzo nerwowy na pierwszym podjeździe. Jakaś masakra wręcz. Czwarty rok pod rząd, a nigdy nie było takich spięć, a przecież wydawało by się że nie ma nic bezpieczniejszego niż długi asfaltowy podjazd na początek wyścigu. Po raz kolejny podkreślę, że limity punktowe dla 1 sektora powinny być bardziej restrykcyjne. Na pierwszym podjeździe widziałem 3 kraksy i niezliczoną ilość nagłych hamowań, przytarć opon itp. Już miałem pewność, że po sytuacji, gdy ktoś wyjudził przy 30km/h w metalową barierę energochłonną (nie wiem czym, ale dźwięk był nie za ciekawy), to się ludzie uspokoją, ale gdzie tam, chwilę później ściągają Darka z roweru, komuś strzela opona po nadzianiu się na kasetę, nerwówka i jeszcze raz nerwówka. Ja jakoś jak zwykle szczęśliwie omijam kraksy i trzymam się pierwszej grupy, ale gdzieś pod koniec podjazdu mnie przytyka i na szczycie mam już kilkanaście sek straty. Odnajduję swoje tempo za kilka km i zaczynam wyprzedzać, jadę trochę bokiem i…łańcuch gdzieś na wertepach podskakuje i wpada między małą zebatkę i ramę…coś kręciłem przy manetce przed wyścigiem, może dlatego, a może miałem na małej zębatce z przodu i już napięcie było za małe, ciul- staję i wyjmuję łańcuch, 15sek straty, ale stawka jeszcze gęsta pewnie 10 pozycji do tyłu. Jednak jest lepiej, z każdym km kręci się fajniej, ale bez jakiś fajerwerków, tętna nie wchodzą bardzo wysoko, chyba nie zregenerowałem się całkowicie na ten wyścig. Chwilę przed rozjazdem mega/giga łapię grupę z Mikołajem Jurkowlańcem i Marcinem z Votum . Wpadam jako pierwszy na fragment gdzie trasa miesza się z odcinkiem dystansu Mini i na rozjeździe jestem już sam w oddali widząc sylwetkę Darka Porosia. Teraz już sprawdzony schemat 😉 Ja gonię Darka ciut mocniej niż powinienem, jak doganiam, to już jestem tak wyjechany że nie mam siły na nic innego, a fajnie by było powspółpracować, a w Darka natomiast wstępują nowe siły zawsze jak go doganiam 😉 ciągnę się więc druga pętlę raczej na kole, a czasem po zjazdach i kilkanaście metrów za kołem 😉
Razem wpadamy do ostatniego przed metą parku i tak Darek odchodzi na kilka sekund, co w sumie wyszło na plus, bo jeszcze przegonił jednego zawodnika na finiszu.

I cóż tu napisać o tym wyścigu. Jakoś tak poszło bez błysku, ot przejechany, bez żadnego większego doła, ale też nie było werwy w tej jeździe, taka jakaś beznamiętna. No i teraz mogło by się wydawać, że jest słabo, bo jak ma być przyjeżdżając na metę na 16 pozycji open. No ale potem przyszedł czas na analizy, czasy średnie i co? Jest dobrze, bo co można powiedzieć jeżeli średnia prędkość jest o 0,6km/h lepsza niż rok temu, na trasie o takiej samej trudności i dystansie. Miejsce na mecie do bani, ale pozycja to bardzo względna sprawa. Zresztą co tam się martwić- dopiero maj 😉 jeszcze masa czasu w tym sezonie 😉 Będzie good!

Komentarze