VIII Maraton MTB im. Artura Filipiaka

Maraton w Zieleńcu- z jednej strony może wydawać się ciut przynudny dla zawodnika, który gustuje w wymagających trasach. W sumie jeden podjazd, a reszta to kilka km asfaltu i dużo szerokich szutrów, a i wyścig zamyka się w 2 godzinach na najdłuższym dystansie. Z drugiej strony Memoriał im. Artura „Fisha” Filipiaka ma w sobie to „coś”. Już sama lokalizacja jaką jest Zieleniec robi wrażenie. Rzadko kiedy meta znajduje się na takiej wysokości, prawie jak na TdF gdzie finishe ważnych etapów kończą się w kurortach narciarskich. No i właśnie- na większości maratonów do mety się zjeżdża, a tutaj na koniec trzeba pokonać 2km podjazdu i tu najczęściej rozstrzygają się losy wyścigu. Do aspektu sportowego dochodzi jeszcze fakt, że jest to memoriał, co już tworzy specyficzną, trochę rodzinną atmosferę w miasteczku maratonowym, dodajmy do tego wszystkiego fakt rozgrywania Mistrzostw Dolnego Śląska w Maratonie MTB i najlepszy bufet na świecie i mamy imprezę na której warto się pojawić.

W sumie startuję tu dopiero drugi rok…zresztą w ubiegłym sezonie start to za dużo powiedziane- po 2km rozcinam oponę, która miała za sobą może z 150km i resztę wyścigu jadę z Kingą. Tak więc w tym roku mam do wyrównania porachunki z trasą. Jej profil jest ważny jeszcze z jednego powodu- na typowo górskich maratonach tą drugą pętlę giga to się jedzie praktycznie walcząc samemu ze sobą, a tutaj- grupki, peletoniki do samej mety- świetnie się potem wspominało wszystkie akcje i próby ataków, jest w tym coś fajnego i taki wyścig czasem dobrze pojechać. Więc od teraz już będzie tylko akcja:

Start! Najpierw zjazd za motorami, miał być przejazd honorowy- jest jak zwykle czyli 45-50 km/h…i dobrze zaraz wąski wjazd w las- trzeba rozciągnąć stawkę, trzymam się z przodu, bo wiem że trzeba ten pierwszy podjazd wytrzymać, żeby potem na szutrach zostać z dobrą grupą, najlepiej pierwszą. W tym roku podjazd chyba odrobinę wydłużony- pod samą Masarykova Chatę, a potem wzdłuż nowego wyciągu. Tak do 3/4 góry wjeżdżam z Gracjanem i Bartkiem, ale potem już nie daję rady, zaczyna się zjazd po nartostradzie, praktycznie na krechę po dość luźnych kamieniach, tam wyprzedza mnie Patrzyk Kaczmarczyk, który trochę gonił przebijając się z dalszego miejsca na starcie. Zjeżdżam jak zwykle czyli z lekką rezerwą, rower ciągle pożyczony, z przodu dętka w 450g oponie, więc bez szaleństw i swoje tracę po zjeździe do asfaltu mam około 200m do 5-6 osobowej grupki. Co tu dużo mówić zrąbałem, że nie utrzymałem się na zjeździe, teraz są dwie opcje- mam jakieś 2,5km zjazdu na dogonienie, albo trzeba czekać na kolejny pociąg przed szutrami. W sumie wtedy nie kalkulowałem, ale postanowiłem gonić. Rezultat- po raz pierwszy od 3 lat zobaczyłem na pulsometrze 190hr…w końcówce Piotrek Berdzik zostaję kilka metrów za grupką i doholowuje mnie do peletonu. No ale cóż trochę się wyjechałem, więc jak tylko zaczął się podjazd i Patryk poprawił, to spłynąłem. Po kilku km szutrów z przodu Piotrek z Łukaszem Reiterem, z tyłu 5-6 osobowa grupka, tym razem postanawiam złapać pociąg i dobrze, po chwili doganiamy dwójkę z Kross im-motion i taką 8-9 osobową grupką dojeżdżamy do asfaltowego podjazdu pod Zieleniec gdzie kończy się pierwsza pętla. Na podjeździe mamy z Piotrkiem niepisany plan pomóc trochę Łukaszowi, który jedzie krótszy dystans. Jednak przesypiamy odskok jednego zawodnika, ale trochę rozprowadzamy Łukasza, który dojeżdża na miejscu nr 2.

Po rozjeździe zostaje 4 zawodników- ja, Piotrek, Michał Kowalski i Sławek Nowakowski. Michał uciekł na kilkadziesiąt metrów na zjeździe, ale teraz wystarczyło tylko lekko rozkręcić prędkość, siadam na ramie, broda na mostku i po chwili byliśmy już razem. Grupa fajnie jedzie, z tego co rozmawiałem potem z innymi zawodnikami, to chyba nigdzie nie było tak zgodnej współpracy. Szły równe fajne zmiany po około 1,5 minuty i nikt się nie obijał, nikt nie udawał (choć Piotruś próbował 😉 ale go pogoniłem :D) i druga pętla szybko minęła. Miałem trochę czasu na gwiazdorzenie do aparatów i na rozmyślanie o finishu, choć suma sumarum wybrałem chyba trudniejszą opcję, czyli atak na samym początku podjazdu, czyli 2km samotnej jazdy. Odskoczyłem na kilkanaście metrów i po kilkuset metrach skontrolowałem sytuację- z tyłu Piotrek, znów kilkanaście metrów za nim Michał. Może trochę nie byłem pewny czy utrzymam tempo jeszcze przez te 1,5km, a może chciałem przeciągnąć Piotrka, żeby mieć pewność że go nikt nie dojdzie. W każdym razie ciut odpuściłem, zjechaliśmy się, padło hasło krótkie zmiany 30sek i świetnie się wzajemnie zmobilizowaliśmy, po wypłaszczeniu stanąłem na pedały, kilka mocnych obrotów i udało się przyjechać na metę kilka metrów przed Piotrkiem.

Jak widać wyścig po z założenia mało wymagającej trasie też może być ciekawy. To nic że średnia 29 km/h, to nic że szerokie szutry, ważne że się działo i że jest co wspominać. A! Miejsce 🙂 5 open i 2gie w Dziadkach 🙂

A! Na koniec jeszcze filmik nagrany przez Sport- Profit. Trochę mnie widać tu i tam. Polecam szczególnie zjazd z nartostrady około 3:00:

Komentarze