09.08.2015 Uphill Race Śnieżka

Przyszedł czas na jeden z bardziej wyczekiwanych wyścigów w roku- Uphill Race Śnieżka. To już czwarty rok pod rząd kiedy zamierzam zdobyć najwyższy szczyt Karkonoszy i za każdym razem były to inne wyścigi- zarówno od strony warunków atmosferycznych, obsady, formy a co za tym idzie zajmowanego miejsca. Choć akurat pogoda zazwyczaj jest ok….no może rok temu za mocno wiało w twarz, no a 2 i 3 lata temu na szczycie lodówka pewnie z 10*C, ważne natomiast, że szczęśliwie nigdy nie padało. W tym roku zapowiadało się chyba najfajniej. Choć na dole upał i mimo że start o 10, to było gorąco….cóż taki klimat ostatnio- przynajmniej na szczycie można było bez stresu po wyścigu w krótkim rękawku paradować, a nie jak zazwyczaj w czapkach i długich spodniach 🙂

Po ubiegłorocznym 2gim miejscu open, nadzieje były rozbudzone. To że lubię uphille nie jest tajemnicą. Nie jest też tajemnicą, że z formą w tym roku trochę w kratkę, a może to po prostu fakt że przez zimę nikt się nie obijał i praktycznie u każdego widać ogromny skok formy.
Sam wyścig pojechałem dość równo, na asfalcie pilnując aby nikt z przodu nie odjechał, a na kostce odnalazłem własne tempo i pokonywałem kolejne metry przewyższenia. Przez większą część trasy jechałem na 4tej pozycji, choć wiedziałem, że z tyłu jest gęsto. Z przodu natomiast daleko Michał Ficek, a w zasięgu wzroku Paweł Gnitecki i Łukasz Derheld, którzy jak co roku na Uphillu robią godne wyniki.

Przed kluczowym podjazdem na sam kopiec Śnieżki zrównał się ze mną Dawid Romanowski, a z tyłu czaił się jeszcze Rafał Ignaczak, który rewelacyjnie pojechał drugą połowę dystansu. Walka o pozycje 4-6 rozegrała się praktycznie na ostatnich 500m. W sumie nie byłem świadomy, że Rafał jest tak blisko. Doping kibiców niósł i dodawał +50W, w tym roku pod szczytem wyjątkowo dużo znajomych. Ewa i Magda nawet przygotowały specjalny baner 🙂 i zagrzewały do walki, przed szczytem jeszcze Adam z im motion dodał siły, a na samej górze czekał Ojciec, który stwierdził że po raz pierwszy od czasów studenckich warto się wdrapać na Śnieżkę :). Nie było zmiłuj się- przyśpieszyłem (co nie było łatwe, w końcu od 50 minut jechałem na 99% możliwości, a od Domu Śląskiego tętno nie spadało poniżej 180hr), Dawid został kilka metrów z tyłu, ale dosłownie 50m od szczytu wyprzedził mnie Rafał. Nie było co kalkulować, trzeba było dołożyć do pieca wszystko co się miało i jeszcze 30% więcej. Kilka mocnych depnięć na stojąco i….w sumie nie pamiętam, finish wygrałem to wiem, a następne co mi się przypomina to tulenie kamienia na szczycie, nie wiem jak długo, pewnie z minutę.
To było bardzo podobne uczucie jak po lekkim znieczuleniu np. podczas badań endoskopowych- na jesieni miałem takie jedno diagnostyczne i po zastrzyku np. pamiętałem że gadałem z lekarzem, ale nie wiem o czym; pamiętałem że patrzyłem na ekran kamery, ale nie wiem co na nim było- tak samo teraz- wiem że był finish, ale jak się znalazłem na górze nie wiem ;). Chyba jeszcze na żadnym wyścigu aż tak się nie zagiąłem, ale to jest dla mnie wyjątkowa impreza, po prostu nie mogłem odpuścić. Czas dobry, bo oficjalnie 53:44 (czyli około 55:44 licząc tak jak to było zazwyczaj czyli spod DW Bachus….choć też nie do końca, bo wtedy był start ostry, a teraz honorowy i się jechało wolniej….co by nie było i jak by nie liczyć, to stary rekord- 58:03- poprawiony). Podsumowując- 4m open; 2m. M3; czas pobity;

Trochę dywagacji jeszcze o mierzeniu czasu, bo trochę się temat przewija. Fakt jest taki, że 3 lata i 3 starty wyglądały inaczej. Dwa lata temu był start ze stadionu, zatrzymanie na deptaku i start ostry wraz z odpaleniem stopera. Rok temu był start od razu z deptaka, ale stoper też ruszył w momencie puszczenia zawodników i od razu był ogień. Natomiast w tym roku zawodnicy startowali z deptaka, ale pierwsze 1:55 jechaliśmy 15 km/h. Można wyliczać, aproksymować, ale jednak fajnie jak by ten element co roku był taki sam. Tak na oko około 1:30 do oficjalnych czasów wg mnie trzeba dodać.

Natomiast warunki na trasie…ile już ja teorii się nasłuchałem, że te wszystkie rekordy to przez ten szuter wysypany po pracach (podobno jakiś kabel pod ziemią kładziono) drogowych, teorie najczęściej od ludzi co w wyścigu nie jechali i pasjonatów analizy na Stravie 🙂 Powiem tak- fakt niezaprzeczalny, że w porównaniu do roku ubiegłego pomagał wiatr. Tzn. nie przeszkadzał jak rok temu, kiedy to wiał w twarz przeokropnie. W tym roku była cisza, ew. lekko w plecy na jednym odcinku. A szuter…cóż dyskusyjne, zależy kto na co był przygotowany i jak dobrał ciśnienie. Zresztą co tu dużo mówić- każdego roku było jest i będzie inaczej, nie jest możliwe aby każdy kamień leżał identycznie przez 25 lat….i nie ma co się nad tym rozwodzić, wyniki są jakie są i takie pozostaną. Fakt niezaprzeczalny, że poziom co roku idzie kosmicznie w górę, przez te 4 starty poprawiłem się o jakieś 5 minut. Jeszcze jedno ciekawe porównanie- Ola Misterska wygrywając wśród kobiet przyjechała z czasem niewiele ponad godzina- w roku 2012 miałem +/-10sek taki sam czas zajmując wtedy 10 miejsce open…..to tak w temacie rosnącego poziomu.
No nic, było fajnie, gratulacje dla zwycięzców, w szczególności dla Michała za rekord trasy i mam nadzieję do zobaczenia za rok, choć chodziły słuchy że różnie z tą imprezą może być….z drugiej strony po dekoracji burmistrz Karpacza- Pan Radosław Jęcek- obiecywał spotkanie za rok, zobaczymy co na to Karkonoski Park Narodowy…

Komentarze