13-16.08.2015 Bike Adventure Piechowice

Bike Adventure w tym roku ciut później niż w ostatnich dwóch sezonach. Czy to dobrze czy źle? W sumie trochę dziwnie- cały ten sezon jest taki, że ważne imprezy są w drugiej jego części. Rok temu po BA trochę noga mi się rozkręciła, więc rozważałem start w innych etapówkach, które były planowane wcześniej, ale jakoś się nie udało- cóż może za rok, jest kilka fajnych opcji i to nie tylko w Polsce, powoli zaczyna mi się marzyć taka jedna, ale to pewnie decyzje zapadną na przełomie sezonów, więc na razie nic nie piszę, tylko skupmy się na Bike Adventure. Obsada w tym roku bardzo dobra, kilku topowych zawodników- Darek Batek, Michał Ficek, Piotrek Kurczab, Bogdan Czarnota, Darek Poroś, Niemcy z teamu Focusa…..będzie ciężko, w każdym razie dużo ciężej niż rok temu.
Noclegi po raz trzeci już w tym samym miejscu i jest fajniej z roku na rok. Dostępna myjka rowerowa, duuużo miejsca na regenerację, ławeczki, grill, ognisko. W domku fajna ekipa, bo pokój dzieliłem z Darkiem, w drugim pokoju Berdziki, a w salonie jak zwykle Ola z Michałem. Regenerację umilały nam koncerty disco polo, a motywacji dodawała ramówka TV, gdzie co wieczór leciała kolejna część Rocky’ego ;). Pogoda na ścig się udała, aż za bardzo choć ja tam lubię jak jest 30+, byle dużo pić aby się nie odwodnić, szczególnie że to etapówka. Burza postraszyła dopiero czwartego dnia, ale już po wjechaniu na metę, a potem jeszcze pokropiło po dekoracjach. No to lecimy z opisem rywalizacji na trasie:

Etap I

To miał być pierwotnie trzeci etap….i szkoda że tak nie było, bo był iście królewski- miał wszystko co najfajniejsze w tamtych okolicach- Drogę Chomontową, podjazd na Dwa Mosty, fajne zjazdy w okolicy Przesieki- w tym zielonym szlakiem do Borowic. Tempo na początku mocne jak by to nie była etapówka, trzymam się ile mogę z pierwszą grupą, pierwszy zjazd trochę biedzę, no ale w sumie dopiero objeżdżam nową ramę. Z każdym kolejnym zjazdem zyskuję na pewności i zielony do Borowic jadę już na pełnym flow, serio nigdy jeszcze ten zjazd mi takiej przyjemności nie sprawił, zero stopek, zero podparć, płynnie wybierając mądrą drogę. Efekt- na segmencie na Stravie w tym roku 5:15 (w 2014 podczas MTB Marathon 6:04, a 2 lata temu na BA 6:39). Choć wiem, że moja technika zjazdu dalej leży, to w sumie z każdym rokiem do przodu. Jechało się całkiem sprawnie aż do okolicy Przesieki. No i tam był problem z oznaczeniem trasy. Potem się dowiedzieliśmy że już poprzedniego dnia strzałki „znikały”. Suma sumarum 1/3 czołówki pogubiła trasę. Ja się zorientowałem jak wyleciałem koło Kalińca kierując się trochę po zielonych strzałkach myśląc że to oznaczenia z BA. Nawet nie wiedziałem czy zgubiłem trasę 500m czy 5000m temu, trochę trzeba przyznać że jechałem na pamięć, bo często tak były trasy puszczane. Zdecydowałem się podjechać w górę asfaltem, bo wiedziałem, że trasa go przecina. Podjechałem, pojechałem jeszcze trochę pod prąd, bo gdzieś tam miał być bufet a jechałem już na sucho i dojechałem w końcu do rozjazdu pro/fun i akurat przejeżdżał tamtędy Darek. Przemyślałem sprawę i w tym momencie najuczciwszym było poczekanie na zawodnika który jechał za mną- a z 100-200m za mną był Marcin Wróbel, mijają kolejni zawodnicy a Marcina nie ma….wniosek- też się zgubił, ale jedzie Łukasz, dopytuję się że nie wyprzedzał Marcina i jadę z nim. Do mety jeszcze jeden mocniejszy podjazd i finish. Na mecie trochę zamieszania przyjeżdżają kolejni zgubieni zawodnicy z pretensjami do organizatora. W okolicach Przesieki nie było punktu kontrolnego, żeby to zweryfikować. Cóż Maciek Grabek dochodzi do wniosku, że nie ma co kombinować, to i tak etapówka 4 dni- wszystko i tak się wyrówna i zamortyzuje, szczególnie że ciężko dochodzić kto jak pojechał (choć teraz widać na Strava Flybys- dużo było nawet osób co jechały asfaltem z Przesieki i od razu za szlaban, nawet nie czekały na „swoje” miejsce. No trudno, może ktoś ukradł strzałki, może były w słabym miejscu z perspektywy zawodnika, dobrze że Organizator postąpił jak postąpił i nie egzekwował od nikogo minut ani nie dyskwalifikował. Nawet Darkowi Batkowi, który przez pomyłkę trasy przegrał 1m. open to nie przeszkadzało, tak jak i większości zawodnikom, w końcu chodzi o 4 dni fajnej zabawy. No ale zawsze musi się znaleźć ktoś kto zabawę psuje, no ale już jest z tego znany. A że ja w klasyfikacji w M3 zaraz przed nim, to się czepił i pomęczył biuro zawodów- w efekcie sobie czas odjął, a ja dostałem +3min. Smutno trochę….nie smutno z racji na te 3min bo co to jest biorąc pod uwagę, że jeszcze 3 dni rywalizacji; smutno, bo żeby znajomemu od lat takie rzeczy robić….tyle dobrego że potem z tych 3min „bonifikaty” cisnęliśmy do płaczu przez cały wyjazd, a karma jest straszną rzeczą i drugiego dnia koledze dała bonifikatę z 20min za kapcia, awarię napędu przez resztę BA i takie tam…karma, wszystko krama 😉

Etap II

Po tym przydługim opisie dnia pierwszego teraz już w skrócie. Peleton po wczorajszym mocnym dniu pierwszą godzinę jedzie wycieczkowo. Z przodu aż do podjazdu na Stóg ucieka Dario- w sumie bezpieczna taktyka na szalone szutrowe zjazdy. Utrzymałem się z pierwszą grupą gdzieś do Czeszki i Słowaczki. Po drodze była chwila grozy, bo mleko sikało, ale uszczelniło bez straty ciśnienia- dokładnie w tym samym miejscu co rok temu :). Pierwsza grupa liczyła z 10-15 osób. Jeden zjazd był serio niebezpieczny, ale chciałem się utrzymać z czołówką jeszcze trochę- skutek z przodu z 5-6 osób robi taką zasłonę dymną że mało widać, licznik zatrzymał się na 73.8km/h, do tego szuter w pewnym miejscu przecinał drogę, gdzie lekko podbijało przy takiej prędkości, oj było ciepło, adrenalina w kosmos 🙂
Do „ściany płaczu” czyli podjazdu na Stóg Izerski docieram z Oskarem Plucińskim, z przodu Jacek Skonieczny, Bartek Iwański i Darek, którego już samotna ucieczka trochę zmęczyła, z tyłu cały podjazd gonił Piotrek i w sumie tak fajnie wyszło, że na górze przed płaskimi odcinkami w stronę Jakuszyc zjechaliśmy się w grupkę, która świetnie współpracowała. Na kolejnym podjeździe odłączyliśmy się z Bartkiem, ale coś mi się pokręciło, bo myślałem że to już zaraz Wysoki Kamień, a był jeszcze jeden odcinek płaskich szutrów, ale jakoś utrzymaliśmy przewagę. Na Wysoki Kamień wjechałem jako pierwszy, Bartek drugiego dnia tak jak przed rokiem przeżywał cięższy dzień (ale potem 3 i 4 nadrobił z nawiązką 🙂 ), z tyłu widziałem Darka, wiedziałem też, że na kilkunastominutowym zjeździe groźny będzie Jacek. Cóż na nowym rowerze zjeżdża mi się fajnie, a może to po prostu ja mam lepszą technikę….a może bardzo chciałem utrzymać 2 miejsce w M3 na tym etapie, więc robiłem wszystko co się tylko dało, aby sprawnie dojechać do mety. Znów z pomocą przychodzą segmenty na Stravie- w tym roku zjazd z Wysokiego Kamienia zajął mi 12:47 ( a 16:25 jechałem 2 lata temu), Darek wprawdzie zjechał 24 sekundy szybciej, ale moja przewaga z podjazdu wystarczyła. Do mety zostały już płaskie odcinki wzdłuż torów, dogoniłem Jacka, który oczywiście przeszedł mnie na zjeździe (czas 11:21- kosmos) i przeciągnąłem się z nim trochę jadąc po jego ścieżce, bo tak zawsze łatwiej jeżeli ktoś jest lepszy technicznie. Jeszcze tylko tunel i wpadam na metę 8 open i 2 w M3- to najlepszy mój wynik podczas wszystkich czterech etapów.

Etap III

Oj opis II etapu też wyszedł długi, więc teraz już bez przynudzania. Etap trochę z zamieszaną trasą, bo Nadleśnictwo trochę wiąże ręce organizatorowi po ostatnich huraganach i podczas suszy. Trochę więc jedziemy po trasie 1 etapu, nie ma też wymagającego zjazdu do Jagniątkowa z dwoma mega dropami. Początek znów w pierwszej grupie długo, bo znów tempo spokojniejsze. Potem techniczny zjazd, kamienie latają, widzę tylko kurz, a jak opada, to pierwszy jedzie Piorek Kurczab, potem Bogdan, Darek Batek i „uuuu co ja robię tu” na 4 miejscu, przecież ja nie umiem zjeżdżać :D. Potem powoli odnajdywałem swoją pozycję w stawce, wczorajszy mocny dzień trochę się odbił, no ale w końcu to już 3 etap i każdy już chodzi lekkim zygzakiem. Umacniam się na 3 miejscu w M3 i 10 open. Jutro pozostaje jechać bezpiecznie, nic nie zepsuć i dowieźć miejsce do mety.

Etap IV

Lubię ten etap- szczególnie tą część ze zjazdem w lesie….nie ścieżką- po prostu totalnie w lesie, w mchu, w gałęziach, między drzewami i pniami. Po prostu wymiata! Trasa bardzo przyjemna- taka akurat na ostatni dzień. Większość jedziemy razem z Bartkiem Iwańskim i całkiem fajnie to wychodzi. Druga część trasy to już szutry, gdzie zwyczajowo trochę już oszczędzam opony, bo do mety już blisko, a szkoda stracić generalkę przez gumę. Na ostatnim zjeździe Bartek mi trochę odjeżdża, ale to nic teraz już tylko tunel, boisko i upragniona meta po czterech ciężkich dniach.

Podumowanie

Po pierwsze wieeeeeeelkie dzięki dla wszystkich znajomych przy trasie, którzy w wyścigu nie jechali a pomagali jak mogli. Dzięki dla Krzycha Berczuka za doping i jak zawsze chęć poratowania żelem albo piciem. Dzięki dla Ewy Karchniwy, bo mimo że miała swojego zawodnika na trasie, to zawsze poratowała wodą, a łyk Coli przed Wysokim Kamieniem dodał powera :). No i duuuuże podziękowania za obstawę bidonową dla naszego Votumowego Daniela vel. Pan Teściu 😉 Wyrzuckiego no i dla zaprzyjaźnionego choć sercem z innej ekipy Michała Kochela.
To jest właśnie swoista magia etapówek. Trochę zacierają się różnice między teamami. Każdy każdemu chce pomóc jak tylko może, bo tak na serio przez te 4 dni, to bardziej walczymy ze swoimi organizmami niż ze sobą nawzajem. Zresztą to jest chyba super fajne w kolarstwie, nie ważne jak bardzo walczysz na trasie, za metą jest się najlepszymi przyjaciółmi niezależnie od przynależności teamowej (no chyba, że się najdzie taki co rozdaje bonifikaty czasowe, to może nie 😉 ). W każdym razie etapówki są mega fajne i co by nie mówić trzeba na nie jeździć. Już samo to, że się siedzi w jednym miejscu i popołudniem można spokojnie posiedzieć i na spokojnie pogadać, sprawia że nawiązuje się nowe znajomości i polepsza dotychczasowe.

Komentarze