21-22.11.2015 Strzeliński Rogaining- Wawrzyszów

Strzeliński Rogaining to impreza, która chyba już na stałe u mnie zagości. Wpisuje się idealnie w kolarski kalendarz, bo odbywa się gdzieś pod koniec listopada, czyli zaraz po, albo jeszcze nawet w roztrenowaniu- w każdym razie w okresie, gdzie treningi nie są jeszcze mocno usystematyzowane i nie zaboli mnie fakt, że wypadnie mi z kalendarza weekend bez roweru. Zresztą- 10h biegu to całkiem dobry trening wytrzymałościowy ;). Koniec listopada to też czas, gdy już trochę jesiennych kilometrów biegowych wpadło i nogi się przestawiły na ten typ aktywności. Po drugie bieg na orientację w tak zmiennym terenie jakoś nóg mocno nie męczy- to się pobiegnie, to poszuka punktów, to idzie się wolniej bo bagno, albo grząskie pole, więc zmienność ruchów powoduje odciążenie. W każdym razie- rok temu biegliśmy z Piotrkiem przez ponad siedem godzin kończąc na 13-nastym miejscu. W tym roku apetyt większy- mamy już doświadczenie z zeszłorocznej edycji i co najważniejsze umiemy wreszcie obsługiwać kompas 😉
Baza biegu w tym roku w Wawrzyszowie- wygląda mniej pagórkowato niż rok temu, potem się okazuje, że bieg prawie po płaskim- podczas 10 godzin zrobiliśmy raptem 350m przewyższeń. 18:00 rozdanie map i zaczynamy rozkminiać taktykę i lokalizacje punktów (punkty oznaczone są piktogramami/ symbolami, których jeszcze na pamięć nie umiemy, więc zapisujemy co jest czym)- dużo PK przy strumykach i wałach, kilka na skarpach i narożnikach lasów. Boimy się trochę błota- rok temu było w miarę sucho, a zdarzało się wpaść po pół łydki, w tym roku padało lekko bo lekko, ale praktycznie przez cały tydzień.
Startujemy o 19:00 i mamy czas do 5:00 (przekraczać limitu nawet o 10min się zupełnie nie opłaca, a po 30min drużyna jest całkowicie dyskwalifikowana). Biegniemy pierwsi razem z dwoma chłopakami- za jakiś czas się obracamy- taki sam wariant startu wybrały może 3-4 drużyny. Nie za dużo, ale to i fajnie- ja już lubię ten moment kiedy się zostanie samemu w lesie i polega się wyłącznie na własnych zmysłach.
Otwieramy mapę w drugim oknie przeglądarki i zaczynamy 🙂

Pierwszy punkt 5b to skarpa za drogą, trochę go przestrzeliliśmy, ale wcześniej i tak na skarpę się nie dało dotrzeć, bo bardzo gęsto porośnięta- trzeba było trochę obiec, a i tak nie uniknąłem pierwszego ze stu, tysiąca, miliona albo i pierdyliarda zadrapań kolcami jeżyn.
Dalej na 7a- trochę komplikacji, bo ścieżka zaorana, ale powiedzmy, że po 2-3 zbędnych minutach punkt znaleziony.
Następnie na około, bo przez wieś Kowalów docieramy do 6b. Wybraliśmy wariant asfaltowy, bo jak już się zdążyliśmy przekonać ścieżki na polach często były zaorane- potem jeszcze kilka razy tak było. Widzieliśmy po lewej kątem oka osoby biegnące polami, ale byliśmy szybsi biegnąc po asfalcie i w sumie czasowo wyszło podobnie, a przynajmniej zero ryzyka i 6b odnaleziony. Przy okazji Piotrek o mało nie dostaje zawału serca gdy spod jego nóg z gęstych traw startuje przepiórka, bażant czy inne skrzydlate 😉
Czas na pierwszy PK za 8pkt czyli 8a. Do lasu prowadziła w miarę fajna droga, z przodu dwie osoby w oddali, z tyłu też, ale od obu drużyn wydajemy się szybsi biegowo, tą z tyłu zostawiamy, tą z przodu spotykamy w lesie idąc wzdłuż strumyka do punktu, który był w dość dużych zaroślach, no ale w końcu za 8pkt. Powoli zaczyna to wyglądać tak, że jak punkt w lesie, to na bank trzeba się przedzierać przez krzaki i jeżyny, ale mamy w miarę pewne ścieżki jeżeli są ona na mapie wymalowane. Natomiast na polach ścieżki zaorane, ale punkty dostępne. Na razie idzie pięknie 1:20 11,5km i już 4PK zlokalizowane, zero trudności nawigacyjnych, no ale tak pięknie być nie może.
6a, to punkt, który pierwszy przysporzył nam kłopotu, a na jego szukanie straciliśmy z 40minut no i niestety nie z naszej winy. Byliśmy dokładnie tam gdzie punkt powinien być- akurat ten był oznaczony jako północna część zakola strumienia, więc też na pewno byliśmy po dobrej stronie rzeki. W czasie poszukiwań mijaliśmy się chyba z 3-4 innymi drużynami i dokładnie przeczesaliśmy las- potem okazało się że punkt niestety ktoś zwinął, szkoda no ale cóż takie rzeczy się zdarzają. Pierwsza poważna strata czasowa i drużyny, które nie uwzględniły tego PK na trasie będą miały przewagę.
Szczęśliwie kolejny, czyli 4a umiejscowiony na rogu lasu, przy bezchmurnym niebie i dość dużym księżycu był widoczny jak na dłoni.
Dobiegamy do Żelaźnika i za wioską lekkie zamieszanie, źle oszacowaliśmy dystans i przestrzeliliśmy jedną drogę, jednak szybko się orientujemy i tracimy może 4-5minut, ale co ważne doceniamy coraz bardziej swoje umiejętności- nawet po zgubieniu potrafimy przeanalizować błąd i wybrać nową drogę. 6d to samotna grupa drzew na polu, ustalamy azymut i wypadamy wprost na PK….fajny ten kompas 🙂

Następny punkt z pozoru łatwy 7c- oznaczony jako górka. Z daleka widać już jedną drużynę, która penetruje pobliską górę i chyba coś nie ten teges, oj wyczuwamy już że tu może być ciężko, wdrapujemy się na szczyt góry, ale zbocza są bardzo strome, ziemia śliska i jedyna szansa na podejście to łapanie się kolejnych drzewek. Wdrapujemy się na szczyt, ale PK nie ma, lokalizujemy jeszcze jedno wzgórze, a punktu dalej brak, coś nie tak. Zbiegamy do drogi i analizujemy mapę jeszcze raz. Na niej widać skarpę, ale PK jest wyraźnie na północ od niej, więc chyba „górka” nie znaczy „szczyt wzgórza” tylko jakaś mała górka typu 2x2m. W okolicy były jeszcze jeziorka i rów, które trochę myliły kierunki, bo przy okazji omijania odbijało się za bardzo na południe. Drugie podejście i szukamy PK bardziej na północ, w okolicy ze 3-4 drużyny. Jeżyny niemiłosierne, nie liczę już zadrapań, tylko brnę do przodu i cud! Jest PK. Mało tego- podbity w ten sposób, że nikogo akurat wtedy w okolicy nie było i teraz hit- z 33 drużyn tylko my znaleźliśmy ten punkt! Jednak jeszcze będą z nas orientaliści 🙂 Ok 45 minut w plecy, ale przynajmniej nie na marne, bo 7pkt wpadło.
Następny 5f, to w porównaniu z poprzednim bułka z masłem- róg lasu przy tej widoczności to jak szukanie stogu siana na igle ;), aż mi trochę żal, że nad ranem nie opadła lekka mgiełka, to jeszcze bardziej by zweryfikowało nasze kompasowe umiejętności, które nabyliśmy jakieś 4 dni wcześniej bazując na poradniku 13-nasto letniej harcerki na YouTube;)
4c w ogóle bez problemu, bo punkt praktycznie przy ścieżcei po drodze do 7f. Kusił mnie trochę 8b, ale ostatecznie odpuszczamy z racji na ciężkie dojście i mnogość strumyków w okolicy- może być niezłe bagno. A właśnie! Biegniemy ponad 5 godzin 35km w nogach a tutaj z grubsza sucho! Coś niebywałego- jesień, okolice Wzgórz Strzelińskich i nie ma bagna, błoto i owszem, ale takie w rozsądnych ilościach. Czasem trochę klejące, że czuje się 1kg więcej na każdym bucie, ale tylko miejscowo. Takich atrakcji żeby wpaść w wodę po pół łydki jak rok temu na razie brak. Również uprawy w tym roku łaskawe, nie rośnie nic dużego na czym się skrapla woda, choć temperatura koło 3-4*C temu sprzyja (och było tempo, bo w takich warunkach przez cały bieg tylko lekka potówka z długim rękawem i kolarska koszulka też z długim, ale dość cienka). Nie ma dużo znanej sprzed roku w naszym żargonie tzw. sałaty…czyli jak się potem okazało młodego ozimego rzepaku. Jest natomiast dużo owsa, który jest jeszcze mały i butów nie moczy, trochę pól jeszcze nie obsianych, ogólnie gdyby nie to, że ścieżki są na nich zaorane, to by było idealnie. Nie licząc może jednego pola obsianego kalarepą, choć Piotrek twierdził, że to buraki pastewne, aby mu udowodnić jedna roślina poleciała w Jego kierunku 😉 W każdym razie wystawało to słusznie ponad ziemię i kiepsko się po tym biegało. Ok, koniec dygresji rodem z „Rolnik Szuka Żony” ;). Biegło się fajnie i wyjątkowo jak na tą porę roku sucho. Umoczyłem nogę może raz przez nieuwagę.
Następny- 7f- za 7pkt chyba tylko z racji na odległość od biura zawodów no i może na potrzebę przeskoczenia metrowego strumienia, oczywiście skakać musiałem ja 😉
5h to narożnik lasku, zero trudności. Dobieg troszkę cięższy, bo po kukurydzy skoszonej ze 2 lata temu i już mocno zarośniętej wysokimi trawami.
4d na skarpie praktycznie widoczny ze ścieżki, choć akurat nie z tej strony z której biegliśmy, już mieliśmy się wracać, ale jeszcze pobiegliśmy 50m i jest!
6h z lekkimi problemami. Miał być na skrzyżowaniu ścieżek, do lasu wpadliśmy idealnie najpierw na azymut potem wzdłuż strumienia, bo ścieżki oczywiście na polu nie było. No może nie do końca idealnie, bo miała się na skraju zaczynać ścieżka, a nie było. Decyzja- przedzieramy się na azymut i w końcu po kolejnych stu krzakach jeżyn wpadliśmy na prostopadłą ścieżkę, z którą miała się krzyżować nasza- ja w lewo, Piotrek w prawo i mamy PK i o dziwo też drugą ścieżkę, eh czyli gdzieś była :).
Do 8c biegniemy przez Sulisław, tam 3min postoju, Piotrek wyjmuje kolec ze stopy, a ja bułkę z plecaka ;), to już 7,5h i 45km a na razie same żele i batony- trzeba zjeść coś konkretnego. Przy okazji podziwiamy przepiękny zamek przerobiony na hotel *****. Natomiast sam 8C jest łatwy, jedyne utrudnienie, to nowo powstałe drogi pożarowe, których nasza mapa chyba jeszcze nie uwzględnia, ale sam PK to wielki wykrot może z 30m od ścieżki.

6g też znaleziony dość szybko- skarpa przy drodze- wystarczyło się wdrapać i po minucie zlokalizowaliśmy PK.
Powoli zaczynamy myśleć o powrocie do bazy, zostało 1:35. Zaliczamy jeszcze 5c, choć psujemy do niego dobieg- nadrabiamy dobre 4-5minut biegnąc na około (z mapy wynikało, że ścieżka ma być za dobre 150m, była za 20m więc stwierdziliśmy że to nie ta i pobiegliśmy dalej, w sumie nie wiem czemu się nie wróciliśmy, chyba z mapy wynikało, że nawet na około może być szybciej z racji na lepszy stan dróg. Potem już przy PK widzieliśmy jak wyglądała droga, którą mieliśmy pierwotnie biec i wcale nie był gorsza, cóż błąd mały, ale chyba sporo nas kosztował, bo tych 5 minut zabrakło. No może 10-15 minut zabrakło, bo na powrocie do bazy mieliśmy 6e i 5d, jednak czasu było na styk. Ostatnie 50 minut to mocny bieg (mocny jak na nasze możliwości po 9ciu godzinach), choć byliśmy mocno zdziwieni, że dalej możemy biec- rok temu nie wytrzymaliśmy do końca i ostatnie 2h przemaszerowaliśmy. Przy zboczeniu z asfaltu na 6e szybkie obliczenia- mamy 6 minut, czyli po 3min musimy zawrócić, szukamy punktu prawie 5 😉 no ale bez skutku. Chyba już lepiej było celować w 5d- pewnie łatwiejszy do znalezienia i nawet lekko się ścinało drogę do bazy. W każdym razie końcówka to chyba jedyne z czego nie jestem zadowolony w czasie tego biegu. Mogliśmy mieć 11 punktów więcej. Na metę wpadamy 3 minuty przed limitem czasu. Ostatnia godzina była sroga. Co innego biec przez 50 minut na samym początku, a co innego po 9ciu godzinach i to o 4:00 w nocy, zmęczenie już było dość mocne. Dobrze że na mecie czekał tradycyjny bigos, a w samochodzie kawa i ciacha 🙂

Impreza udana. Przebiegnięte z 2km więcej niż rok temu, czyli 64km. Po podliczeniu wyników wylądowaliśmy na 6tym miejscu z 99pkt. Mając te 11 więcej, które straciliśmy na końcu by nas sklasyfikowano na miejscu 4tym. No ale nie ma co ich żałować- najważniejsze że jest progres. W rok przesunęliśmy się o 9 pozycji, czyli jasne jest jakie mamy założenie na 2016 🙂

Komentarze