16.04.2016 Bike Maraton Miękinia

Przyszedł czas na inaugurację sezonu 2016. Jak zazwyczaj tak i tym razem- podczas Bike Maratonu w Miękini. Była wprawdzie opcja pojechania tydzień temu na XC w Bardzie, ale jakoś tak nie do końca wszystko spasowało. Po pierwsze czekam na docelowy sprzęt, a im trudniejszy wyścig tym ciężej jechać na przymałej ramie, na której teraz zastępczo śmigam, w pracy miałem trochę młyn przez cały tydzień do piątkowego popołudnia, a i pogoda nie nastrajała, więc poprzedni weekend spędziłem jeszcze treningowo- w sobotę pod dachem, a w niedziele prowadząc oficjalny objazd trasy Bike Maraton Miękinia.

Na ten weekend pogoda też nie byłą idealna, ale co tam- wyścig krótki, jakoś to będzie- błoto pod kołami wiadomo, byle nie padało z góry. Choć piątkowe prognozy zapowiadały opady od 7 do 15, to w sobotę rano świeciło słońce, potem chmurki, ale pierwsze krople deszczu spadły dopiero kilkadziesiąt minut po przekroczeniu linii mety 🙂
A wyścig….no cóż pierwszy start zawsze jest ciekawy i przynosi kilka odpowiedzi, jeszcze może nie wszystkie, ale pewna świadomość formy już istnieje.
Sam start wyszedł dobrze, trzymałem się z przodu i to się opłaciło, bo jak się zrobiło wężej, to peletonik się rozciągnął, a wyścig płaski, więc grupę trzeba mieć. Ogólnie jechałem mocno początek i trochę mnie przytkało po jakiś 25-30 minutach jazdy, czyli w sumie dużo później niż to się zdarzało w poprzednich sezonach 😉 Trochę znajomych powyprzedzało- na pierwszą sekcję singli dotarłem w fajnym towarzystwie Piotrka i Dominika. Acha o błocie nie piszę, bo bym musiał pisać cały czas- było ono obecne przez ten wyścig praktycznie ciągle ;). Ogólnie zbiedziłem wyścig już na starcie- mając na kołach dość łyse Fast Tracki 2,0 ;)….znów- sprzęt tymczasowy to „a po co zakładać nowe opony, męczyć się z zalewaniem, jakoś się dojedzie” ;). No i jakoś jechałem, ale niestety czasem koło się kręciło 2x szybciej niż by to mogło wynikać z prędkości poruszania się. Zaliczyłem przez cały wyścig z 5 uślizgnięć w zakrętach, ale z każdego się wybroniłem- stabilizacja na piłce to jest to! Nie powiem, że przez opony, tylko przez to że ich nie zmieniłem straciłem na tym wyścigu pewnie kilkadziesiąt cennych sekund szczególnie właśnie na singlach- Dominiś i Piotruś uciekli, ja zostałem i po rozjeździe zjechałem się z Mirkiem Boryckim, potem dołączył Tomek Czerniak i we trójkę rozpoczęliśmy nierówną walkę z pewnie 300sto- wagonikowym pociągiem dublowanych megowców….a to wszystko na trasie gdzie często nawet ta jedna jedyna sensowna ścieżka przejazdu była błotną breją. Wyprzedzanie często wiązało się z przejazdem przez największe kałuże, albo bokiem, lasem, gdziekolwiek, byle minąć. Jednak ta trasa przy startujących 2000 osobach to jest dramat. Wiadomo- single są fajne, są pewnie jedyną fajną rzeczą na tej płaskiej i nudnej trasie, ale prowadzenie przez nie pętli Giga podczas gdy jest tam końcówka megowców to jest jedno wielkie nieporozumienie, to po prostu jest niebezpieczne. Nie dla nas- czołówka giga sobie jakoś poradzi, poprzeklina pod nosem sto razy, zedrze gardło krzycząc lewa wolna , prawa jadę, puść jak będzie można; niebezpieczna jest dla ludzi co jadą mega i walczą na 150% aby utrzymać się na rowerze, a tu jeszcze ktoś zza pleców co minutę krzyczy i pewnie nie zawsze tak kulturalnie jak ja 😉 Sam nie starałem się wyprzedzać na siłę, a i tak dwa razy ktoś się wywrócił próbując zrobić miejsce. Dzięki wszystkim, którzy ustępowali drogi, bo widziałem jakie to ciężkie. Dzięki też wszystkim którzy dopingowali…..przyznać się kto krzyknął „Antosz na Orbei, świat się kończy!” 😀

No dobra, single się skończyły, jakoś udało się przebrnąć, Tomek po postoju na bufecie przeleciał koło mnie i Mirka jak rakieta i w sumie mnie trochę zmotywował, bo i ja chwilę potem się zebrałem i oderwałem się od rywala ze swojej kategorii. Myślałem, że najgorsze już za mną, do mety jechałem całkiem żwawo, ale znów- strasznie błotnista ścieżka i dublowani ludzie od prawej do lewej (…) Mijam kolejno, bokiem jak się da no i raz coś nie wycyrklowałem. Było takie małe drzewko, co mi się wydało, że się zegnie…..nie zgięło się ;)- wziąłem gdzieś między korbę a buta, bo stopa boli i mnie katapultowało przez kierę…..wprost do błotnistej kałuży. Dramat- wszystko czarne, choć zebrałem się może w 3sekundy, w jeździe poprawiłem Gramina, którego ekran cały pokryty był mazią- kiera cała zanurkowała, ja za łokcie i po kolana cały czarny, trochę kask i lewy bok. Noga trochę pocięta, ale do mety 3km, a rywale z tyłu blisko pewnie, bo wyścig szybki- ważne że rower jedzie i nogi się zginają tylko w kolanach, a nie np. w połowie piszczela;), kontrola zniszczeń będzie w Miękini 😉 Przy wjeździe do miasta większość fotografów, więc na 90% moich zdjęć z wyścigu wyglądam jak Jozin z Bazin 🙂 Cóż bywa i tak, błotne SPA podobno zdrowe. Trochę zadrapań, trochę siniaków, z czego jeden na obojczyku dość duży, dobrze że kość wytrzymała, bo to jedna z częstszych kolarskich kontuzji, a zawsze miesiąc z głowy.

No i pierwszy wyścig w sezonie za mną, teraz już z górki ;). Wyniki przyniosły kilka zadziwiających rozstrzygnięć, kilka takich które przepuszczałem, ale nie ma co na razie gdybać, góry wszystko wyjaśnią. Gdybym miał tylko na podstawie tego wyścigu prognozować sezon, to bym się trochę podłamał, bo myślałem że będzie lepiej….jednak nie popełnię błędu z poprzedniego roku….sezon się zaczyna, cele przede mną. W końcu szczytu formy na Miękinie nie planowałem, szczyt ma przyjść na najważniejsze imprezy, a do tych jeszcze kupa czasu na szlifowanie formy, wagi i psychiki. Następny start- prawdopodobnie czasówka w Żmigrodzie…..lekko zdradzając sekret….niedługo małe zmiany w moim sprzęcie szosowym :)…..ach bym zapomniał- wyniki 🙂 3 miejsce w M3 na Giga (20 open….niby bida, ale jednak Puchar Polski- obsada doborowa)….i 1 miejsce w Pucharze Polski Masters I…..może by tak domknąć klasyfikację w PP XCM tym roku…..muszę się zagłębić w kalendarz 🙂

Komentarze