28.05.2016 XXIV Ogólnopolski Rajd Kolarski „Zdobywamy Pradziada” – ITT

Wjazd na Pradziada już gdzieś obił mi się o uszy rok temu, ale chyba termin z czymś kolidował. W tym roku wszystko się zgrało i termin nie był mocno oblegany przez inne imprezy, więc się zapisałem- wiadomo, że lubię uphille i czasówki szosowe, a tutaj dwa w jednym 🙂 Pogoda dopisała, a to ważne, bo fajnie jak na szczycie świeci słoneczko, a nie daje śniegiem (a takie warunki się już podobno zdarzały w 24ro letniej historii rajdu). No właśnie, bo to taki bardziej rajd niż wyścig- widać duże starania od organizatora- Klub Turystyki Kolarskiej KTUKOL Głuchołazy. Można m.in. przenocować dzień przed i po wyścigu w pobliskim Ludvikovie i miło spędzić weekend. Całość ma oprawę niezłego happeningu i była to bardzo fajna odmiana od standardowych maratonowych procedur, aż poważnie się zastanawiam nad spędzeniem za rok tam całego weekendu, szczególnie że okolice super.

No, ale sam wyścig. Z Wrocławia jadę do Oławy, tam pakuję się do limuzyny Pawła i razem jedziemy do Czech, gdzie już czeka na nas Konrad- trzy osoby z Votum gotowe do zawodów. Na starcie trochę znajomych twarzy i drużyn, w większości jest to impreza rekreacyjna, choć obraz kilku zawodników rozgrzewających się na trenażerach ze stożkami 80mm też mówi sam za siebie- na pewno nie można odpuszczać. Na Stravie najlepszy czas podjazdu to 24:12- w sumie prawie cała pierwsza 6tka to zbliżone czasy- kolarzy biorących udział w Wyścigu Pokoju rok temu. Wiedziałem, że taki czas jest nie do osiągnięcia- jednak co pro to pro i nie ma dużego znaczenia, że mieli już 100km w nogach…..no i fakt że jednak leciała dość duża grupa- na podjeździe o tym nachyleniu jeszcze efekt jazdy w peletoniku działa na plus. Po cichu liczyłem na czas w okolicach 27 minut, no ale nie doceniłem góry 🙂 Fakt, że podszedłem do wyścigu trochę z marszu bo jeszcze 3 i 4 dni wcześniej robiłem dość mocne treningi i realnie wygenerowana moc przez cały podjazd nie była optymalna (na czasówce w Żmigrodzie miesiąc temu która trwała z 3min krócej pojechałem około 10W więcej…no ale tam odpoczywałem z dobre 4dni przed wyścigiem). No dobra koniec rozważań czas na wrażenia z jazdy.

Udało się wystartować we trójkę teamowo (organizator nie narzuca rozkładu jazdy i startów, co jest bardzo fajne, choć jak ktoś celuje z rozgrzewką idealnie to może trochę mu kolejka do startu plany zaburzyć, ale my z Pawłem do Konrada trochę dobiliśmy i nikt (!!!) z oczekujących nie protestował- mówię to zupełnie inna atmosfera, zero spinki). Start odbywa się piątkami co minutę. Po chwili jedziemy tylko z Pawłem. Wiem, że przeginam, ale to standard- po 3 minutach mam średnio 440W….sam nie wiem. Czasem tak sobie myślę aby pojechać jakąś czasówkę mega równo- od początku do końca 350W i teraz pytanie co jest lepsze i kiedy czas by był lepszy danego dnia. Czy zaczynając na 450W a kończąc na 310 bo tak było na Pradziadzie, czy jadąc na początku i przez większość wyścigu 360W a kończąc na 340W…..chyba nie da się tego sprawdzić jak by się zachował organizm. W każdym razie zacząłem za mocno, potem spłynąłem, ale suma sumarum dało to i tak 342W na całej trasie. Czas 29:25….uhhh liczyłem na mniej- jednak podjazd robi swoje, jest co jechać, za rok będę mądrzejszy o pewne doświadczenia, może uda się urwać jeszcze kilka sekund, bo z pewnością wpisuję imprezę do kalendarzyka jako konieczną do przejechania. Coś nowego, coś fajnego, coś wyjątkowego, a nie po raz 25ty ta sama trasa, ten sam maraton i 50ty raz w życiu podjazd pod W. Sowę czy Chełmiec.

Na szczycie full lampa, więc był czas na podziwianie widoków i zdjęcia. Do podsumowania imprezy 3,5 godzinki, więc zjeżdżamy z Pawłem do samochodu, zmieniamy bidony i lecimy na rozjazd, który okazał się ponad 70km pętelką z 1500m przewyższeń. W międzyczasie uciekamy przed burzą, która tylko nas musnęła, ale dookoła zrobiła niezłą rozpierduchę (wracamy potem samochodem już na PL tą samą drogą i na asfalcie muldy naniesionych kamieni, gałęzi itp, ogólnie armagedon). Suma sumarum to był ciekawy rozjazd- w każdej wiosce coś się dzieje- mijamy np. procesję ducha gór i wymalowanych stworków w asyście chyba pruskeij armii z XIX w. ;), potem 20 dziadków na komarkach; kolejno parada starych samochodów, a na dokładkę impreza w rowie, pewnie jakaś akademia medyczna 😉 bo symulowali masaż serca jednemu ziomkowi ;)…przytomnemu już (albo jeszcze) w każdym razie ;)…..Czechy to chyba jednak jest trochę odmienny stan umysłu i nie powiem że mi się to nie podoba- luz na całego, a nie narzekanie na wszystko. W każdym razie rozjazd udany, ruch samochodowy zerowy, asfalty (z małymi wyjątkami) piękne i rzutem na taśmę byśmy zdążyli na dekoracje, która jednak z obawy przed burzą została przyśpieszona….ale jak się pojawiliśmy, to pudło M30 zostało zwołane i dekoracja miała miejsce, no i fajnie. Wyścig wygrany, Paweł 2 w M30. W nagrodę Kofola, Syr i Studencka. To je życie! 😉

Komentarze