Kilka słów podsumowania zgrupowania w hiszpańskiej Morairze. Na początek właśnie o samej miejscowości. Chyba bardzo trafny wybór- z jednej strony blisko Calpe i wszystkich fajnych terenów do jazdy, a z drugiej oddalona od wielkich hoteli, zgiełku itp. Chyba fajniej trafić nie mogliśmy. Jedyny minus, że na koniec treningu do domku zawsze było jeszcze ze 140m w pionie, no ale nie można mieć wszystkiego 😉
Dalej jeszcze jestem pod wrażeniem tego wyjazdu, a że był to mój pierwszy raz na zagranicznym zgrupowaniu, to to wrażenie jeszcze bardziej się potęguje. Ogólnie taki wyjazd to jest świetna sprawa- nie tylko treningowo. Daje potężny zastrzyk endorfin. W Polsce zima, śniegi, a w Hiszpanii…kilkanaście stopni i słoneczko. Fakt taki, że trafiliśmy w raczej gorszą z ostatnich zim, ale „gorsza” to wciąż znaczyło blisko 20*C. 3-4 pierwsze dni były super- słońce non stop, choć dość wietrzne. Potem pogoda lekko się przeplatała, czasem trochę chmur i temperatury już bliżej 15*C, czasem 10*C….tyle że gdy było 13*C i pełne słońce, to tak grzało że i tak się jeździło na krótko. No ale, żeby też nie było za idealnie- zdarzyło się raz zmoknąć na treningu. W ten sam dzień w wyższych partiach gór padał…śnieg. To chyba tam dość niespotykane zjawisko, bo dzień później jadąc gdzieś na przełęczy były pozostałości białego puchu, a dookoła kilkoro ludzi z aparatami robiących zdjęcia 0,5cm warstwie śniegu 🙂 Cóż nie było po tym wyjeździe spektakularnej opalenizny, ale pogoda była na tyle dobra, że nie utrudniała treningów, a wręcz przeciwnie- jak na początek lutego było super lux 🙂
Tyle o pogodzie, teraz o trasach. To z pewnością były najlepsze tereny po jakich do tej pory jeździłem. Różnorodność tras jest przeogromna. Da się pojeździć i w miarę po płaskim (no ale nie po to się tam jedzie 😉 ), natomiast podjazdów jest co nie miara i to w każdej formie. Są długie kilkunastominutowe o lekkim (6-8%) nachyleniu, mocniejsze, ale też i totalne ścianki >20%. No dobra- z tym „płaskim” ciut przesadziłem, ogólnie wszystko co płaskie jest odrobinę pofałdowane, ale po treningu z podjazdami wydaje się płaskie :). Ruch uliczny jest dość znikomy, choć kierowcy w tamtym rejonie mają przerąbane. Któryś powiedział, że zazwyczaj jedzie trasę Calp- Moraira 10minut, a w okresie styczeń-marzec, jak zjawiają się wszyscy kolarze, ten czas wydłuża się 2-krotnie. Tym nie mniej kultura jazdy jest dość duża, szczególnie wśród Hiszpanów. Z Niemcami i Anglikami (te dwie nacje przeważają w ruchu turystycznym w tamtym okresie), jest trochę (czasem dość mocno) gorzej. No i im dalej od wybrzeża tym ruch dużo mniejszy, a asfalty dalej świetnej jakości. A…ruch kolarski jest chyba 2x większy niż samochodowy. Pełno grup z ProTouru. W ogóle kolarstwo jest pod tym względem świetnym sportem. Bo gdzie zwykły śmiertelnik, co uprawia boks spotka Kliczkę? Gdzie można potrenować skoki ze Stochem? A tutaj- 5dni pod rząd macham Kwiatkowi na treningach. To chyba jedna z niewielu dyscyplin, gdzie można mieć tak bezpośrednią styczność z mistrzami i światową czołówką.
To teraz o treningach. Przez całe zgrupowanie przejechałem 1200km i…27tyś m podjazdów….yh, szczególnie ta druga liczba daje do myślenia. Nie wiem czy w okolicach Wrocławia tyle robię przez kwartał. Teraz tylko czekać, aby te przewyższenia zaprocentowały w sezonie, bo wiadomo trening w górach o wiele bardziej warty niż ten na nizinach. Na zgrupowaniu było trochę treningów powtórzeniowych, trochę długich jazd, oczywiście były też dni regeneracji. Fakt jest taki, że na takim wyjeździe można sobie zaaplikować dużo większe obciążenie niż w domu, z czego zresztą z chęcią korzystaliśmy. Jeden trening przebił jednak wszystkie. Przejechaliśmy z Darkiem dokładnie 187,6km przy ponad 5300m przewyższenia, osiągając kosmiczny Training Stress Score 425.7….takie treningi się pamięta przez długi czas. Potem żaden wyścig nie jest straszny.
No i na deser…jedzenie 😉 Trochę bazowaliśmy na tym co zabraliśmy z PL, choć w Hiszpanii ceny nie są dużo wyższe niż u nas, jak się wie w którym sklepie kupować. Obiady raczej domowe- często robiliśmy razem z Piotrkiem- kolarskie, makarony, ryże, raz wjechaliśmy z Pstrągiem z grila :); królowały też puszki tuńczyka po 900g :). Na śniadanie kanapeczki ;), których widok szczególnie cieszył oczy Jeziora ;). Korzystaliśmy też trochę z bliskości i świeżości owoców morza. O lokalnych słodyczach nie będę pisał bo nie wypada 😉 (migdały pod każdą postacią rządzą 😉 ). Raz przeszliśmy się też na lokalny specjał, czyli paellę z owocami morza…mniam 🙂
No i na koniec jeszcze raz podziękowania dla całej ekipy z naszego domku. W szczególności dla Artura za ogarnięcie tematu i organizację zgrupki, dla wszystkich za wspólne treningi i wieczorne rozrywki ;), dla Ani za masaże, które choć bolesne (bo taki dobry masaż zazwyczaj musi być), to pozwalały na następny dzień nogom kręcić się jak by były nowe. Dla wszystkich, którzy umożliwili i ułatwili mi ten wyjazd, dla trenera Darka Porosia za wspólne treningi i fachową pomoc w analizie obciążeń treningowych (i za nasz epicki trening :)).
A na koniec miejsce w samolocie przy oknie i świetne tereny poniżej- Nicea, St.Tropez, Alpy o zachodzie słońca, Wiedeń, super 🙂