Pomysł Everestingu nie kiełkował szczególnie długo w mojej głowie i choć pierwszy tego sformułowania użył w 1994r George Mallory (wnuczek himalaisty, którego życiorys chyba większość z nas zna), to dopiero w 2014 roku wyzwanie zostało dokładnie sklasyfikowane i zostały sformułowane oficjalne zasady. Mi słowo everesting pewnie obiło się o uszy gdzieś kilka lat temu, ale jakoś przeszło bez echa. Trochę bardziej zainteresowałem się tematem czytając relację Tomka na korboludek.pl z pokonywania podjazdu w Przesiece. No i w końcu parafrazując reklamę przyszedł rok 2020 wywrócił wszystko do góry nogami i ludzie zaczęli szukać nowych atrakcji 😉 Dużo znajomych ma za sobą wycieczkę nad morze, ale jakoś mnie to nie kręci…jeżeli już, to bym pokręcił nad Adriatyk- raptem 300km dalej, a morze cieplejsze 😉 No i powrócił pomysł everestingu, a że w Polsce jest to ciągle rzecz wyjątkowa ( bo ma go ukończone na ten moment około 40 osób), to wpadł pomysł, żeby to trochę nagłośnić i przy okazji zrobić coś dobrego.
No ale dobra co to jest ten cały Everesting, bo nie każdy przecież pewnie wie. Ogólnie chodzi o to, aby podjeżdżać jeden podjazd (zjeżdżając tą samą drogą), dopóki nie osiągnie się 8848m przewyższeń. Zasady jasne, są jeszcze dodatkowe punkty/odznaki które można zdobyć np. za podjazd w terenie zabudowanym lub nie po asfalcie. Proste? No to teraz trzeba wybrać podjazd. Nie wiem na ile wpłynęła na mnie relacja Tomka, ale od razu pomyślałem o Przesiece- ile tam się czasu spędziło na różnych zgrupowaniach, pierwszy raz chyba jeszcze w 2004 czy 2005 roku przed Akademickimi Mistrzostwami Polski. Po drugie jest ciekawie, dużo dzieje się dookoła, bo to miejscowość turystyczna, ale nie na tyle aby ruch utrudniał podjeżdżanie (a przede wszystkim zjeżdżanie). W międzyczasie Piotrek Berdzik proponował Bałtyk, ale przekabaciłem go na Everesting, bo też to kiedyś miał w planach. Piotrek zaproponował podjazd z Kamionek na Przełęcz Jugowską i może byśmy tam jechali gdyby pogoda wyklarowała się na piątek a nie na sobotę. W słoneczny czerwcowy weekend Jugowska odpadała właśnie ze względu na spodziewany duży ruch samochodowy.
Zaczęliśmy przygotowania, a ja rozmyślałem jak nagłośnić temat tak aby przy okazji pomóc w zbiórce pieniędzy na rehabilitację Kasi Konwy i Rity Malinkiewicz po ich wypadku. Już na tym etapie spotkałem się z dużą pomocą od ludzi, Tomek Wołodźko zdobył trochę czasu antenowego w Radiu Eska, a Magda ogarnęła materiały do mediów. Ja zająłem się drukowaniem plakatów z informacją o akcji, które miąłem zamiar umieścić w Przesiece. Od Pawła z Im Motion zgarnęliśmy banery, które zawiesiliśmy na starcie i mecie.
Do Przesieki jedziemy w piątek bardzo komfortowo, bo dzięki partnerowi naszego Teamu- salonowi Skoda Gall-ICM podróżujemy wypasioną Skodą Superb Sportline. Dojeżdżamy wieczorem ciut za późno żeby zrobić planowany rekonesans trasy, ale nocujemy na mecie, więc oglądamy sobie drogę z samochodu 😉 Wieszamy baner Im Motion z informacją o akcji i zbiórce dla dziewczyn, po drodze rozwieszamy też małe plakaty na tablicach ogłoszeń. Liczy się każda złotówka, więc jak to czytasz, a jeszcze nie wpłaciłeś, to to dobry moment, żeby sobie zrobić przerwę z czytaniem (LINK!), bo ta relacja będzie długa 😉
3:30 budzik. Piotrek: „To ja w ogóle spałem?” Faktycznie te 4,5 godziny snu to było trochę mało, ale jakoś nie potrafimy się zmusić do zaśnięcia wcześniej. Trochę jedzonka, choć kolację jeszcze było czuć, przebieranie, kontrola temperatury i w sumie jest jasno- można było spokojnie ruszyć 30min wcześniej. Zjeżdżamy samochodem na dół, bo taki mamy pomysł- jedna baza w samochodzie na dole, a na górze jak coś ośrodek Chybotek w którym nocowaliśmy. No i co…4:37 zaczynamy.
Pierwszy podjazd i zjazd zajmują 21:30. Szybka kalkulacja i wychodzi około 14:30 samej jazdy i chyba jest jeszcze rano, bo stwierdzam że do 18 się uwiniemy ;). Oczywiście później podjazdy będą szły wolniej, ale za to na zjazdach nadrabiamy na każdym kolejnym poznając każdą dziurę, piasek, zakręt i rozkład jazdy autobusu nr 4 z którym raczej nie chcemy się zetknąć na zakręcie ;). Drugi podjazd i…zza zakrętu wyłania się Darek Poroś i cyka nam pierwsze zdjęcie na trasie. Darek przebywa z teamem Mitutoyo na zgrupowaniu w Przesiece i w sumie mijamy się z nimi cały dzień, bo mieszkają zaraz przy drodze. Następne okrążenie i na dole spotykamy Tomka. Rozumiecie? Gość specjalnie przyjechał z Wrocławia, żeby nam cyknąć zdjęcia, filmy z drona i przekręcić z nami kilka podjazdów. Tomek mieszkał kiedyś w Przesiece i to trochę dzięki niemu kręciliśmy ten Everesting. Tym samym dołączyła do nas pierwsza osoba, która ma zaliczony everesting (a nawet trzy, z czego jeden wirtualny na Zwift….to musi być kat dopiero). Potem przez cały dzień spotykaliśmy się z wieloma przyjaznymi gestami ze strony znajomych, którzy przyjechali specjalnie do Przesieki albo samochodem, albo tak zaplanowali trening, żeby tędy przejechać. Poznaliśmy też kilka osób, które dowiedziały się o akcji z wydarzenia na FB lub z plakatów, które rozwieszaliśmy w Podgórzynie i Przesiece. Chwilę po tym jak odjechał Tomek, łapie nas na podjeździe Wojtek i samochodem eskortuje prawie całą drogę na górę. Następnie spotykamy sympatyczną parę- Natalię i Konrada. Na bufecie łapie nas Radek z całą grupą. Kilka kółek kręci z nami też chłopak, który przyjechał na nocleg do Chybotka. Mija kilka chwil i mijamy się z Patrycją, a jak Patrycja, to kilka kółek dalej widzimy się z Jeziorem…po prostu co kółko mamy towarzystwo. Podjeżdża się super, zupełnie nie czuć upływającego czasu i dystansu. Mija chwila i dojeżdża Bożenka (ma na koncie ukończony Everesting z Podgórzyna na przełęcz Karkonoską). Jakoś po 16 z obiecanym arbuzem wpadają Gosia i Piotrek. Tym samym spotykamy dziś trzecią i czwartą osobę które ukończyły Everesting- Piotrek już 3 razy, Gosia robiła swój pierwszy 2 tygodnie temu. Potem jeszcze wpada Karolina, która kręci trening po okolicy. Gdzieś na trasie spotykamy Bartka, który kibicuje, kręci film, który potem wrzuca na stronę wydarzenia na FB- dzięki. Mam nadzieję, że o nikim nie zapomniałem…do popołudnia było serio sporo osób.
Popołudniem wpada Kasia z makaronem i robimy sobie jedną dłuższą, pewnie z 30min, przerwę na jedzenie i 0% piwko, bo przez ostatnie godziny słońce grzeje niemiłosiernie.
No właśnie. Jeżeli chodzi o warunki, to wiadomo zawsze może być gorzej, ale idealny dzień to nie był. Praktycznie 10-17 to straszny skwar. Wiatr niestety też południowy, choć teren zabudowany dość dobrze go blokował, ale czasem dawał się we znaki. No i w końcu burza. Przesiedzieliśmy godzinę między 20 a 21 w samochodzie. Po burzy zjeżdżało się wolniej, no i ostatnie 6 podjazdów kręciliśmy po zmroku.
Pierwsza 1/3 wyzwania poszła dość gładko- uwinęliśmy się z tym od 4:30 do 10. Jednak rano kręciło się fajnie- mały ruch samochodowy, znośne temperatury i mało postojów na jedzenie. Realnie można było zacząć wcześniej, może około 3:30.
No ale dobra wracamy do jazdy- powoli sprawdza się prognoza pogody i zaczynają się kumulować burze. Pierwsza około 17 na szczęście nas mija i dzięki temu mamy też pierwsze 30minut tego dnia bez słońca co przyjmujemy z ulgą. Gdzieś koło 18 robimy jeszcze szybką przerwą na loda w OW Kaliniec, aż dziwne że dopiero teraz :). Zostaje do podjechania jakieś 2tyś metrów. Powoli zbliża się burza, która nas raczej nie ominie, sprawdzamy radary i kalkulujemy czy bardziej opłaca się jeździć w deszczu czy przeczekać w samochodzie. Decydujemy się na to drugie, jako że i tak jeszcze mieliśmy zaplanowane ostatnie większe jedzenie. Jeszcze przed deszczem kolejna miła niespodzianka a nawet dwie. Najpierw Ewa czeka na nas na końcu naszego podjazdu, chwilkę gadamy, aż szkoda że tak krótko, ale powoli zaczynamy czuć upływający czas i to że będziemy kończyć gdzieś koło północy. Jeszcze jeden podjazd przed deszczem i kolejne miłe zaskoczenie- tym razem kompletna niespodzianka, bo czeka na nas Ola i to z całym zestawem ciasta :D. Obie dziewczyny nas bardzo podbudowały, specjalnie przyjechały z Jeleniej Góry żeby nas choć chwilkę podopingować. Dzięki, to było super świetne :*.
Koło 20 zaczyna padać i chowamy się w aucie. Jemy i dumamy co dalej. Chwilkę jaką mamy wykorzystujemy na obliczenia. Segment po którym jeździmy ma 215m przewyższenia, więc pokonując go 41 razy mamy bardzo mały zapas. Choć faktem jest że zaczynamy nieco poniżej i kończymy nieco powyżej startu i mety segmentu. Trochę niepewności wprowadzają odczyty z Garminów. O ile nowszy model Piotrka pokazuje dość realne dane, o tyle mój zaniża stabilnie o 10%, a po burzy zwariował na tyle, że na ośmiu podjazdach zliczył może 300m przewyższenia. Tak czy siak decydujemy pojechać o jeden podjazd więcej niż zakładaliśmy, choć nie było to chyba konieczne, jednak zaufaliśmy radom bardziej doświadczonych everesterów. W sumie głupio by było, gdyby nie udało się zaliczyć oficjalnie wyzwania. Gdzieś przed 21 przestaje padać- nawet szybciej niż to wynikało z radaru. Asfalt przez to, że nie jest tam idealnej jakości, dość dobrze ukrywał w porowatościach wodę i mimo że przestało padać chwilę temu, to prawie nic nie chlapało. Zostało 8 podjazdów, z czego 2 udało się jeszcze zrobić w półmroku. Podjazdy po zmroku miały swój urok. Ruch uliczny praktycznie ustał, tylko kilka grupek turystów siedziało pod schroniskami. Ogólnie te 8 podjazdów po deszczu minęło szybciej niż myślałem. 3 do końca, 2 do końca, 1 do końca-ostatni! I co? Oczywiście nie jesteśmy sami- mimo tego, że zbliża się 1 w nocy pod Chybotkiem czeka na nas ekipa z Mitutoyo. Ostatni zjazd i oficjalnie kilka minut przed pierwszą kończymy Everesting!
Sama jazda odbyła się dość spokojnie. Praktycznie brak sytuacji awaryjnych. Nie licząc jednego prawie rozjechanego kota, jednego psa i jednego auta wyprzedzającego na zakręcie na czołówkę (jedno na 16h jazdy to całkiem dobry wynik). Po zmroku drogę przebiega nam locha z dwoma małymi, a po krzakach chowają się sarny, no a koło drogi oczywiście chodzi lisek ;). W nocy zjeżdżamy dużo spokojniej- po pierwsze jest ciemno, więc mimo lampek dziury są mniej widoczne- choć praktycznie pamiętamy każdą z nich. Po drugie mokry asfalt, zawsze trochę bardziej śliski. Po trzecie właśnie z uwagi na dzikie zwierzęta. Na szczęście w godzinach 22-24 działa oświetlenie uliczne co trochę pomaga.
Czasy okrążeń utrzymywały się dość stabilnie na około 21minut +/-30sek przez mniej więcej pierwszą połowę, czyli 21 podjazdów, potem zaliczaliśmy lekkie spadki tempa, a czasy zbliżały się do 23minut. Natomiast ostatnie 6 okrążeń po ciemku to już około 25minut na jeden podjazd i zjazd. W sumie nie miałem jakiejś specjalnej ściany czy dołka, pilnowałem jedzenia i picia i jakoś noga się kręciła. Gorsze czasy pod koniec wynikały bardziej z ostrożniejszej jazdy po zmroku i jakoś tak mam, że jak jest ciemno i nie widzę cyferek na liczniku, to zawsze wydaje się, że się jedzie mocniej.
Sam organizm na taki wysyłek zareagował dość dobrze. W sumie nie wiedziałem czego oczekiwać, bo dotychczas najdłuższe wytrzymałościowe jazdy i biegi to około 10h, a tutaj było sporo więcej. Jeżeli chodzi o nogi to zupełny luz- zero bólu, zmęczenia, skurczów itp. No w końcu jedzie się to raczej wszystko w tlenie. Średniej jakości asfalt trochę dał się we znaki, choć w sumie i tyłek i stopy jakoś nie stwarzały problemu. Jakoś przez kilkanaście zjazdów w połowie zaczynało mnie pobolewać coś pod łopatką, ale potem przestało. Jedyny większy problem pojawił się dopiero po everestingu- musiałem ubić jakiś nerw, bo ze 3 dni mi drętwiały palce podczas zaciskania lewej dłoni. A tak to oczywiście- ogólne zmęczenie całego organizmu, ale nie jakieś dramatyczne. W każdym razie po biegowych 10cio godzinnych rogainingach czułem się zazwyczaj dużo gorzej (no ale może to dlatego, że przygotowanie do nocnego biegu na orientację po lasach około 60 trwało zazwyczaj jakieś 5-6 przebieżek po sezonie 😉 ). A i taka ciekawostka- przez te 20 godzin przyjąłem około 11 litrów płynów czyli lekko ponad 1/7 mojej wagi całkowitej 🙂
Po pierwszym everestingu człowiek oczywiście mądrzejszy i może kilka rzeczy by dało się zrobić inaczej. Podjazd w Przesiece na Everesting idealny nie jest to na pewno- asfalt powiedzmy 6/10, dużo zakrętów, na których raczej trzeba trzymać się na swoim pasie, dużo dohamowań z racji na ostrość i profil tych zakrętów. No i teren zabudowany, trzeba uważać na psy, koty i ludzi (ale za to jest dodatkowa odznaka na everesting.cc 😉 ). Ruch turystyczny był uciążliwy w sumie tylko tak w godzinach 11-12. Przesieka to na szczęście nie jest Karpacz czy Szklarska. Na zjeździe może raptem 2-3 razy byliśmy mocniej blokowani przez zjeżdżające samochody, więc tu nie było dużej straty czasu. Jednak mimo wszystko bardzo się cieszę, że udało się pojechać Everesting w Przesiece, to jest dla mnie jedno z bardziej magicznych miejsc.
Kiedy spotykaliśmy rano Tomka dziwiłem się, że mu się chciało przyjeżdżać specjalnie. Teraz już się nie dziwię. Wiem jak ciężko jest wykonać Everesting (świadczy o tym choćby ilość osób w Polsce, które ma go ukończone) i wiem jakim wielkim wsparciem są osoby na trasie. Jedną z trudności jest to, że ciągle pokonuje się ten sam podjazd- jadąc z kimś nie myśli się o tym. że to jeszcze tyle i tyle zostało podjazdów, nie patrzy się na baaaardzo wolno zmieniające się cyferki na liczniku. Po prostu chwilka pogaduch, trochę śmieszków z byle czego i pyk jest się na górze. Jeszcze raz dzięki- bez Was byśmy nie dali rady. No i oczywiście podziękowania dla Piotrka, udało nam się zrobić razem kolejną fajną akcję 🙂
Dziękujemy też w imieniu Kasi i Rity. Mamy nadzieję, że dorzuciliśmy się naszą akcją do zbiórki. Byliśmy trochę widoczni w mediach przed everestingiem, poobklejaliśmy każdą tablicę ogłoszeń w Przesiece plakatami z informacją o akcji i zbiórce. Kto jeszcze nie wpłacił ten ma jeszcze okazje- dużo już nie zostało! Link do zbiórki.
Link do artykułu w Radiu Eska. Na końcu jest podcast z pełną audycją
Oficjalna strona na everesting.cc
Dane z licznika:
Przewyższenie: 9321 ze Stravy, realnie 9114m
Dystans: 331km
Średnia: 21km/h
Czas jazdy: 15:56
Czas całkowity: 20:06
Średnie tętno: 134bpm
Moc NP: 204W
TSS: 565
Kalorie: 9068kcal.