Archiwum kategorii: Miejsca

Czarnogóra- kilka słów na wstęp

Wpis może nie w 100% kolarski, ale temat jest do rozwinięcia w przyszłości, bo jestem na miejscu dopiero dwa dni. Rodzinny urlop dłuższy niż kilka dni w środku sezonu dla kolarza jest dość problematyczny. Szczęśliwie udało się wszystko dopiąć, sam nie wiem jak, bo oprócz pobytu na miejscu w Czarnogórze po drodze było jeszcze wesele, potem zwiedzanie Budapesztu….a i w drodze powrotnej jedziemy z jednym przystankiem. Rower zmieścił się do środka samochodu, więc w sumie jedyne co zostało do przemyślenia to noclegi na trasie przejazdu z bezpiecznym parkingiem.
Po superowym weselu kuzyna niedzielny poranek spędziłem na łupaniu podjazdów pod Przełęcz Salmopolską. Nawet małe oberwanie chmury nie zmyło uśmiechu z gęby- na szosówce po Beskidach jeździłem ostatni raz w 2003 roku chyba. W poniedziałek z rana wyruszyliśmy w drogę i koło 14 byliśmy w Budapeszcie. Obeszliśmy najciekawsze zabytki, mosty, wzgórze zamkowe, taki 16nasto kilometrowy spacerek :). Pobudka o 4:00 i w drogę przez Bośniackie góry, oj piękne drogi, niesamowite widoki- nie żałuję tego wyboru (alternatywa to chorwackie autostrady). Około 18 dojeżdżamy na miejsce- do miasteczka Buljarica.

W kolejnym dniu tylko lekki rekonesans okolicy i już widzę że będzie fajowo. Nazwa Czarnogóra z niczego się nie wzięła ;). Jeżeli po pobycie w Calpe stwierdziłem, że nie ma tam płaskiego, to teraz muszę powiedzieć, że tutaj nie ma nic poniżej 5% nachylenia 😉 . Z miejsca w którym mieszkam, może na 10m n.p.m. można po może 10km być na wysokości 630m. Minus tej okolicy, to dość słabo rozwinięta sieć dróg i w sumie mam jedną przełęcz do objeżdżania- zaleta taka, że alternatywą dla tej przełęczy jest tunel, więc 90% ruchu lokalnego leci tamtędy. Ogólnie bałem się kierowców w Czarnogórze, ale na razie zero problemów, wręcz przeciwnie ze dwa- trzy razy coś wymachiwali z uśmiechem i dopingowali na podjeździe :). Asfalty spoko, choć trzeba być uważnym, bo czasem na równej drodze wyskoczy duża dziura lub mocne fałdy, których nie za bardzo widać. Zakręty na zjazdach przecudowne :). Tyle na razie ciekawych informacji odnośnie Czarnogóry. Co do treningów- dziś docisnąłem mocno (choć bez przesady- przełęcz to 27 minut z jednej i 32 z drugiej przy 300-330W) na podjazdach i obciążenia weszły fajnie, no ale jak może być inaczej jak potem można się zregenerować na plaży i wymoczyć się w wyjątkowo chyba w tym roku zimnym morzu…wczoraj na oko 20*C, dziś z 24*C, oby zimy prąd już sobie odpływał 🙂 Okolica przepiękna, co chwile jakiś drogowskaz do górskiej cerkwi lub monastyru, tyle że do większości potrzebny by był rower MTB. No to na razie tyle, ale coś ciekawego jeszcze pewnie skrobnę.

Beskidy je je je :)…i BM w Wiśle

Znów jestem trochę do tyłu z newsami. Już jutro wyjazd na BM w Jeleniej Górze, a tu jeszcze wisi info z poprzedniego tygodnia. A działo się! BM w Wiśle jest wyjątkowe. Zawsze przy okazji wpadam w odwiedziny do Wilkowic i od piątku cieszę się życiem w górach. Po przyjeździe lekka przejażdżka z kuzynem po stokach Magurki- ehhh….mieszkać 300m od tras enduro coś pięknego.

Na wilkowickich trasach enduro Widoczek z tarasu :) Mrrrr

Sobota to jak zwykle upalny wyścig w Wiśle, z którego relacja jest już na www. Wszystko w lekkim skrócie tak jak i ten news. Dopinam wszystkie tematy w robocie i za tydzień wyjazd na wesele Kuzyna, w niedzielę odpoczynek po weselu….a może jakieś interwaliki pod Salmopol z rana jak wszyscy jeszcze będą spać ;)…no a w poniedziałek ruszam z Eweliną na plażowanie i zdobywanie czarnogórskich KOMów ;).

Dobra wracając jeszcze do zeszłego weekendu. Niedziela, to wycieczka na Klimczok. Trochę się pogubiłem, a jak się nie zna Beskidów, to się trafia zazwyczaj na ścianki z 25% nachyleniem:)…może nie super jak na dzień regeneracji, ale co tam być w górach i nie jeździć, to żadna przyjemność. Z Klimczoka zjechałem sobie po strzałkach niedawnego MTB Trophy do Szczyrku i spokojnie polami wróciłem do Wilkowic.

W drodze na Klimczok Na szczycie, a poniżej schronisko Zjazd po trasie Beskidy MTB Trophy Załapałem się też na dni Wilkowic :)

Trening wysiedzeniowy i odwiedziny w Henrykowie

Sezon już trochę trwa, a ja jeszcze szukam formy. Tzn. na razie bez obaw, bo ważne imprezy zaczynają się w lipcu, ale trochę przeanalizowałem czego mi brakuje i ostatnio wdrożyłem trochę nowości, zobaczymy jakie będą rezultaty. Narzędziem, które często jest pomocne dla mnie to trening wysiedzeniowy- długa jazda o dość niskiej intensywności, ciut niżej niż standardowa wytrzymałość tlenowa. Taki trening zawsze fajnie stabilizował moją formę i coś dobrego z niego było, zobaczymy jak tym razem.

Na samym początku trochę postraszyło :)

A że taka jazda trwa około 6h, to jest to świetna okazja aby odwiedzić tereny, gdzie zazwyczaj się nie zapuszczam. Kusił mnie Lubiąż, bo tam nie byłem od 10 lat chyba, ale zostawię to sobie na kolejną wysiedzeniówkę. Jednak zostałem przy Cystersach i przejechałem się do Henrykowa. Dzień zapowiadał się przepięknie, choć z każdą kolejną godziną pojawiało się coraz więcej chmur i już po pół godzinie ukazał mi się obrazek jak powyżej- widowisko przepiękne, rzadko zdarza się widzieć takie chmury. Jednak do samego Henrykowa nie spadła z nieba ani kropla, ale po mokrym asfalcie jechałem i czuć było „pogłos” burzy. W miasteczku chwila na objechanie opactwa, kilka fotek i ruszam dalej, bo jeszcze 2/3 drogi przede mną.

Tablica pamiątkowa przy wjeździe do Henrykowa A tak o ta słynna księga wygląda...eee nie no za duża- oryginał jest w Muzeum Archidiecezjalnym we Wrocławiu Opactwo cysterskie w Henrykowie

Przez Ciepłowody i Przerzeczyn- Zdrój dojeżdżam do Piławy i Dzierżoniowa. Ten odcinek to dla mnie nowość- nigdy szosówką tamtędy nie jechałem….a warto. Teren fajny- odrobinę pofałdowany- w końcu to jeszcze chyba obszar Wzgórz Niemczańsko- Strzelińskich. Turystyka (pewnie za sprawą miejscowości uzdrowiskowej, choć nie tak znanej jak duże dolnośląskie „Zdroje”) kwitnie, widać nowe karczmy, tablice informujące o lokalnych atrakcjach, ścieżki przyrodnicze itd. Całkiem fajny pomysł na niedzielę po wyścigu żeby się przejechać na luzie z rodziną startując np. ze Strzelina- na początek chwilę po wzgórzach, a potem okolice uzdrowiska- może jeszcze się uda przetestować w tym roku.
Nie podpasiła mi tylko droga Piława-Dzierżoniów- niby wojewódzka, ale ruch srogi- jakiś lokalny tranzyt bo sporo ciężarówek, lepiej ominąć np. przez Ostroszowice bo to fajna miejscowość i mili ludzie tam mieszkają :).

Test możliwości tworzenia panoramy w Nexusie 5, fajnie tylko ciut z góry obcięło ;)

No a potem to już znana traska- Kiełczyn- Tąpadła i do domu kręcąc trochę po drodze, aby wyszedł założony czas. Trening fajowy, robota zrobiona, zmęczenie po takiej intensywności (130hr i 200W) żadne, tyłek nie boli, obyło się bez deszczu choć padało chyba wszędzie dookoła i 6h pojechałem na jednym 30g batoniku;), żyć nie umierać 😉

Masyw Ślęży od południa wygląda jakoś tak dziwnie płasko... Mój prowiant na 6h....zawsze jeżdżę ekonomicznie, ale tym razem się zdziwiłem ;) No dobra śniadanie było takie że się na jednym talerzu nie zmieściło, ale wciąż :)

Ślęża! Nareszcie!

Eh no jak to się stało? Już maj a mnie nie było w tym roku na Ślęży na MTB? Prognozy na wtorek były przesuper- nie pozostawało nic tylko ustawić sobie tak robotę w tygodniu, aby móc wykorzystać ten piękny dzień i 10:00 parkowałem samochód w Rogowie Sobóckim- akurat najpierw chwilka asfaltem na rozgrzewkę zanim się wjedzie w teren.

No to zaczynamy :)

Na początek Drogą Piotra Włosta dookoła Ślęży i juz po chwili jestem na Przełęczy Tąpadła. Ależ sucho tej wiosny, nawet w miejscu gdzie zazwyczaj jest bajoro koło Źródła Ślężan, teraz ledwo mała kałuża. No to teraz czas na podjazd na Ślężę- to dobry test terenowy- trasa osłonięta drzewami, bez czynników pobocznych. Czas- 14:14….urwałem kolejne 8 sekund ze swojego rekordu. Taka dygresja odnośnie poziomu sportowego na maratonach w tym roku. By się mogło wydawać, że po ubiegłorocznych miejscach na pudle open, ten sezon zacząłem słabo- miejsca w okolicy 10-15 to poniżej oczekiwań…tyle że to też nie jest tak że forma słaba, forma jest dużo lepsza jak rok temu. Zarówno inwestycje w pomiar mocy jak i zgrupowanie swoje zrobiły, tyle że każdy pracuje i w tym roku jak w żadnym do tej pory widać skok formy u zawodników. Czołówka się strasznie zagęściła- wiadomo kategoria elita przyciąga nagrodami finansowymi, a i przybyło zawodników ze zlikwidowanego cyklu MTB Marathon, no nic pracujemy dalej i czekamy na wyższe góry. Fakt jest taki, że kiedyś wjechanie żółtym to był wyczyn bez podparcia, a dziś….dziś dosłownie dwa razy na 200-300m zrzucałem z blatu….po prostu jak się analizuje treningi z zeszłych lat, dwa, trzy do tyłu- totalny kosmos jak dużo można zmienić regularnym treningiem.

Z misiem :) Rzepakowa kraina.

No ale nic, dziś był wyjazd gdzie zarówno chciałem szkolić się w podjazdach, jak i potrenować technikę na zjazdach…no i jest całkiem fajnie, dużo lepiej niż się spodziewałem że będzie. Czerwony ze Ślęży w stronę Wieżycy za pierwszym razem jeszcze gdzieś z podpórką, potem nawrót na czarny i czerwonym do Sulistrowic- tam jest taki fragment gdzie bardzo trzeba balansować, a w tym roku jest jeszcze cięższy i co? Przejechany na czysto- chyba pierwszy raz w życiu.

Przy Źródle Joanny,a żadnej Asi nie było :(

Teraz czas na Radunię, podjazd poszedł fajnie. Coś kombinują z niebieskim szlakiem- są nowe oznaczenia omijające szczyt Raduni. Ja jednak pojechałem starą drogą na wierzchołek, bo tam mam porachunki ze zjazdem. No ale to nie na moje umiejętności jednak ciągle- za stromo, za bardzo sypko, zjechałem na 2-3 razy. Też nie chciałem za bardzo ryzykować- byłem sam, w razie poważnego dzwona, to jakiś turysta na Raduni pewnie by się pojawił dopiero w sobotę :). Przy okazji potestowałem nowy szlak niebieski trawersem Raduni- nic ciekawego dla wymagającego cyklisty, ale odkryłem przy okazji nie znaną mi tablicę:

Cośtam Weg :)

, zaraz się doczytam co to za droga. Potem…potem wystraszył mnie koń co stał na całą szerokość drogi, więc zawróciłem i zatankowałem przy Studni Św. Świerada (tu był dobry strumień, przy reszcie śleżańskich źródełek susza i cieknie po kropelce praktycznie). Nie wiem czy jest jakaś korelacja do suszy, ale w powietrzu tyle lata świństwa, robaków itd. , masakra oddychać się nie da w niektórych miejscach.

Dobra- jedziemy dalej- jeszcze jeden podjazd na Ślężę już ciut spokojniej i zjazd trochę inaczej, bo przez Wieżycę (czerwony tym razem pokonany płynnie, w całości bez podpórek i na raz! 13minut po kamolach- ręce dały radę choć już odpadały) i dalej żółtym do schroniska- fajny odcinek- dość wymagający, ale też płynnie przejechany…no może nie tyle płynnie co bez podpórki, nawracania i gleby, cóż też sukces 😉

Wieżyca

Teraz już pozostało zrobić rozjazd do Rogowa i w ramach regeneracji odwiedzić piekarnię 😉 o lody w piekarni a to psikus i to jeszcze moje ulubione miętowo- czekoladowe 🙂 Ja kończę jedzenie, a przed piekarnią staje samochód onaklejkowany Zeit’em. Szwedu wraca do domu po operacji obojczyka. Trzymam kciuki za szybką rehabilitację!

Nagroda!!!

A cała trasa wyglądała o tak: