Archiwum kategorii: Miasta

Przed nami ostatni miesiąc ścigania

Sezon powoli się kończy- dokładnie za miesiąc będziemy się bawić na gali kończącej Bike Maraton w Świeradowie. Choć w sumie wygląda na to, że wrzesień i początek października będą dość intensywne pod kątem wyścigowym….może i dobrze, bo do tej pory ten sezon był mocno rwany w moim wykonaniu i jak były okazje do ścigania, to akurat nie mogłem, a jak mogłem, to były akurat te weekendy, gdzie najbliższe wyścigi na drugim końcu polski, albo płaskie w Wielkopolsce. Jako, że ten sezon to jakoś super hiper udanych nie należy, to może i zaginka jest ciut mniejsza, żeby jechać 400km na ścig. W ostatni weekend też mi wypadł fajny wyścig w Srebrnej Górze- bardzo go lubię, już nie raz o tym pisałem- meta na największej górskiej twierdzy w Europie to jest coś! No ale czasem tak bywa- raz w życiu opuściłem wesele w bliskiej rodzinie z uwagi na wyścig i do tej pory nie mogę odżałować, a to już ponad 10lat 😉 i jednak są rzeczy ważne i ważniejsze czasem- o ile nie są to igrzyska olimpijskie, albo choć wyścig rangi MP, to nie ma co się zastanawiać- to się nie wróci i tyle w temacie. Tak więc korzystając z tego, że będę miał 3 dni bez roweru dowaliłem dość mocno w środę przed wyjazdem na fajnym treningu (https://www.strava.com/activities/695372044) w rodzinnych stronach Kingi, kilka porządnych podjazdów pod przełęcze w Sowich, robota zrobiona, potem we czwartek z rana tempówki siłowe i wio w podkarpackie a potem w lubelskie.

Trening z Przyjaciółką z Teamu zawsze super :)

W piątek trochę czasu, to trampki na nogi i dawaj w las :). Puszcza Sandomierska to takie fajne miejsce, gdzie czas trochę się zatrzymał…na tyle że można tam kręcić sceny do ostatnio nagrywanego filmu „Wołyń„, w powietrzu tyle tlenu, że od razu bije się wszystkie rekordy….no to jak już biegałem to wykręciłem półmaraton w 1:53….czas taki o, ale biorąc pod uwagę że często gęsto po piasku i trochę w górę i w dół, to nogi swoje poczuły 😉 (https://www.strava.com/activities/697799867). W sobotę już lekko godzinka truchtu, żeby na weselichu mieć siłę tańcować, a i w niedzielę po zabawie też trochę się rozruszałem- zawsze można pozwiedzać nieznane okolice. W drodze powrotnej zwiedzanie Lublina z trochę innej perspektywy niż raz podczas Eliminatora Lublin City Race ;)….fajne miasto, warto zaglądnąć, pozwiedzać 🙂 No to tyle podróży, czas wracać do treningów i szykować się na niedzielne Mistrzostwa Polski w Jeleniej 🙂

Ja nie wiem co ci biegacze w tych czapach widzą, ciepło w czuprynę i jeszcze czoło się nie opala ;) W las! Michał na ruinach Kościoła św. Michała Archanioła :) Na zamkowym dziedzińcu Panorama Lublina z baszty.

Aha- na www pojawiła się pierwsza część testu, gdzie sprawdzam produkty Trezado– na pierwszy ogień smar do łańcucha, zapraszam.

Produkty Trezado

Podsumowanie festiwalu czerwcowych niepowodzeń i kilka fotek z dzisiejszej jazdy

Zebrałem się w końcu i na www pojawiła się zbiorcza relacja ze ścigania w czerwcu. Cóż było jak było, ważne że wszystko idzie chyba w dobrym kierunku.

A teraz kilka zdjęć, bo byłem dziś w fajnych miejscach. Trening wysiedzeniowy ma tą zaletę, że można nie jechać po raz 200 w tym roku do Żórawiny ;). Za cel obrałem sobie Lubiąż i tamtejsze pocysterskie opactwo- chyba już z 15 lat tam nie byłem….akurat odbywała się tam jakaś impreza, niby art cośtam festiwal, ale w sumie to dużo tej sztuki nie widziałem, może we wnętrzach, no ale co tam, fajnie że coś się dzieje ;). Natomiast sam budynek jest prze-o-gr-o-mny. Już zapomniałem jakie robi wrażenie. Jest to drugi co do wielkości obiekt sakralny na Świecie! Cóż jeszcze sporo jest do odremontowania, ale potrzebne są na to ogromne nakłady. Na szczęście jest już zrobiony dach (o powierzchni raptem 2,5 ha!), więc warunki atmosferyczne nie psują wnętrz, trzeba sie kiedyś wybrać na zwiedzanie.

Lubiąż, ujęcie 1- pole namiotowe ;) Lubiąż, ujęcie 2- ludzi pełno, ciężko o fajny kadr żeby było widać sam zabytek. Lubiąż, ujęcie 3- parking ;)

A jak już byłem na zachód od Wrocławia, a kręcę tutaj niezmiernie rzadko, to pojechałem jeszcze zobaczyć nad rzekę Kaczawę i pobliskie stawy i rezerwaty. Powiem tak- Strava heatmap powinno mieć opcję „pokazuj trasy tylko dla rowerów szosowych” 😉 Dawno mnie tak nie wytrzęsło 😉 Dziwne, bo nawet sporo sprawdzałem na google street view, no ale naciąłem się na kostkę w kilku wioskach. Między wioskami asfalt ale strasznie marny….a w samych okolicach rezerwatu przyrody, to w ogóle chyba zaliczyłem z 10km szutrem 😉 Cóż z oponami 26mm to prawie jak Gravel Bike 😉 Szuter bardzo przyjemny a na oponach (co dobra opona to dobra opona) S-Works Turbo żadnych nowych, dużych śladów. Same okolice na północny wschód od Legnicy fajne, naturalne, żeby nie powiedzieć lekko zapomniane przez cywilizację, no właśnie tylko te drogi….kiedyś chyba trzeba tam się wybrać na MTB zjeździć okolicę.

Takie asfalty! Wręcz dwupasmówka ;) Gravel Bike, o! Nad jednym ze stawów. Do mnogości ptactwa doliny Baryczy daleko, ot kilka kaczek i łabędzi w oddali ;) I tak na zmianę, kostka, szuter, dziurawy asfalt przez 30km Malczyce w ruinie, nic się nie ostało, a kiedyś była cukrownia, papiernia, port,

Oczywiście na koniec w okolicach trzeciego fajnego miejsca, czyli Łęgów nad Bystrzycą dostałem burzą po gębie, ale po 3 minutach wyszło słońce, więc nawet miło 🙂 a na koniec pyszny placek po węgiersku na obiadek w domu, no! Udany dzień 🙂

Jest lipiec- burza musi być! :) Po taki obiad to ja mogę codziennie 6h jeździć ;)

Relacja z Polanicy i Szlak Legend

Jak ktoś śledzi mój profil na Facebooku, to już wie, że choć jechało się dobrze i na wysokim miejscu, to wyścig w Polanicy zakończyłem pechowo. Cóż zdarza się taki sport- szczegóły w relacji:

Natomiast w następny dzień w ramach rozjazdu zabrałem Ewelinę na przejażdżkę w fajne miejsce, o którym Wam niedługo więcej napiszę. Chodzi mianowicie o gminę Ciepłowody i tamtejszy Szlak Legend. Bardzo fajne okolice, oprócz samego szlaku można jeszcze zahaczyć o uzdrowisko w Przerzeczynie, pocysterskie opactwo w Henrykowie czy Arboretum w Wojsławicach koło Niemczy. To taka mała zapowiedź, więcej detali wkrótce.

IMG_20160508_120651 IMG_20160508_124048

Podsumowanie zgrupowania w Calpe

To już tydzień jak wróciłem z Hiszpanii, więc najwyższa pora napisać co się działo w ostatnich dniach i podsumować zgrupowanie. Pogoda do końca była juz przecudna, czasem trochę powiewało, ale najważniejsze że było słoneczko, bo to ono cieszyło i nawet wtedy te górsko-morskie wiatry tak bardzo nie przeszkadzają :)….zresztą jakoś tak zazwyczaj się udawało, że było pod wiatr na początku, a pod koniec treningu już tylko łapać podmuchy w żagle i lecieć 50 km/h…w końcu moc się musi zgadzać 😉
Z ciekawych rzeczy- kiedyś wieczorem przeszliśmy się po starej części miasta, o której w sumie do tej pory nie miałem pojęcia. Wieczorem wąskie uliczki miały swój klimat, a i udało się czasem podpatrzeć jakieś lokalne tradycje (np. próby do procesji, pewnie Wielkanocnej- 16 osób zamkniętych w metalowym stelażu na którym pewnie w święta będzie coś ciekawego- o! nawet się doszukałem na YouTube). Dzień później wybrałem się w ramach rozjazdu na zwiedzanie starówki. Jest kilka fajnych miejsc, skwerów, samych zabytków dużo nie ma, ot fragment murów miejskich i dwa nie takie wiekowe kościoły, ale całość z wieloma kameralnymi restauracjami tworzy ciekawy klimacik.

Wąskie uliczki w Calpe Jeden ze skwerów z wmurowanymi tabliczkami z ciekawymi informacjami Mury miejskie i.....armaty! Trening przez procesją Hiszpańskie schody

A co do treningów. Ostatni mikrocykl udany. Znów w jeden dzień męczyłem Benissę i Cumbre del Sol. To ostatnie to miejscówka gdzie rok temu miał miejsce finish jeden z etapów Vuelta a Espania. W drugi dzień na przemian sprinty pod malowniczym miasteczkiem Parcent i wspinaczki pod Coll de Rates. A w ostatni dzień….a to potem 😉 na razie jeszcze trochę o kulturze, a dokładniej rzecz biorąc o kuchni :)…no bo jakoś chyba na dwa dni przed wyjazdem zebraliśmy się w kilka osób na lokalny przysmak jakim jest Paella, czyli w skrócie ryż gotowany na wywarze z owoców morza…no i same owoce morza do kompletu. Próbowałem kiedyś robić w domu jednak to nie to samo 😉 Wiadomo, że smakuje 1000x razy lepiej po ciężkim treningu, jedząc ze znajomymi w blasku śródziemnomorskiego słoneczka. Mniam, polecam jak ktoś będzie w okolicy, szczególnie że to potrawa charakterystyczna dla okolic Walencji.

Taki ładny baner Tom Dumoulin ma na mecie. Paella, czyli potrawa z cyklu jak się dobrać do tego skorupiaka ;)

Do końca wyjazdu uskuteczniałem poranne rozruchy i ćwiczenia stabilizacyjne. Stanie na piłce już chyba opanowane, rekord to pewnie z 2 minuty, więc idę dalej i teraz czas na przysiady 🙂 No dobra- wracając do treningów- w ostatni dzień wreszcie udało nam się pojechać z Piotrkiem dłuższą traskę zaliczając przy okazji miejsce gdzie nie byliśmy ani w tamtym, ani w tym roku- Puerto de Tudons (port de Tudons)- przełęcz o wysokości 1024m. Wcześniej przejeżdżaliśmy m.in. przez Guadalest…..chyba jednak zmieniam moje ulubione miasteczko w tej górskiej okolicy- dotychczas no.1 dla mnie to było Castell de Castells (za położenie wśród totalnych gór, w dolince) , ale teraz chyba jednak najbardziej mi się podoba Guadalest. Ot miasteczko co nie ma nawet 200 mieszkańców, ale za to ma… dwa zamki (z czego jeden z XI w.), kościół z ~1750r, więzienie z XII w……i 9(sic!) muzeów…..189 mieszkańców;). Główne zabytki są położone na skałach nad urwiskami….widoki przepiękne….tylko zdjęcia mi się coś marne zrobiły i z daleka :(….no ale kiedyś przecież jeszcze się tu wróci :). A! Podjechaliśmy jeszcze nad zalew na rzecze Rio de Guadalest- przepiękny kolor wody, a zalane 86 ha. Aj! Bym zapomniał, za dużo atrakcji jednego dnia, na samym początku treningu…czyli około 60km 😉 podjechaliśmy na tzw. Coll de Rates 2, czyli jeszcze dobre 300m w Pionie od restauracji na przełęczy do stacji meteorologicznej….wprawdzie przez chwilkę jest kiepski szuter, a potem dość marny asfalt (o nachyleniu miejscami dochodzącym do 20%; średnie 10%)….ale…jakie widoki z góry. Benidorm jak na dłoni, a po drugiej stronie wszystko od Deni przez Pego, aż gdzieś tam pewnie po miasto Gandia.

Dobrze, że nie rozumiem hiszpańskiego i nie wiem, że te liny są przeznaczone dla dzieci w wieku 10-14 lat ;) Coll de Rates 2.0- dalej i wyżej się już nie da Widoki na Denię Zalew na Río Guadalest Miasteczko Guadalest i górujące nad nim zamki Koniec podjazdu na Puerto de Tudons Pożegnalna fotka na końcu ostatniego treningu. Takie zachody słońca!

Co jeszcze- suche liczby, czyli 1284km, 54h aktywności i 23000m w pionie (bez korygowania)….a w ostatni dzień piękna jazda na dobicie- 186km, 3800m i 7h:30m. Tydzień po zgrupowaniu aktywnie odpocząłem- ot dwie jazdy na CX, trochę basenów i raz siłka, coś też potruchtałem na luzie…..a od dziś wracamy na właściwe tory- po treningu Garmin pokazał mi 71h odpoczynku…..no cóż to chyba awansem na poniedziałek, bo przecież jutro też jest dzień 😉
Na koniec chcę Was zaprosić do lektury magazynu Szosa- chyba jeden z fajniejszych numerów, dużo ciekawych artykułów. Jeden szczególny, bo z moim skromnym udziałem- przy okazji testu roweru B’Twin Mach 470. Bardzo fajny tekst, gdzie znajdziemy wywiad z Bartoszem Huzarskim przepleciony opisem rundki treningowej w okolicach Masywu Ślęży.

Polecam ostatnią "Szosę"

Wakacje, Szklarska i takie tam :)

Trochę zaniedbuję stronę, no ale taki okres wakacyjno- urlopowy, a jak nie wyjazd to wyścig, a jak nie wyścig albo wyjazd to praca i ogólnie dni same uciekają. Trochę nadrabiam. Kilka słów na początek jeszcze o Bike Maratonie w Szklarskiej. To taka miejscówka, gdzie ciąży nade mną jakaś klątwa- chyba trzeci start i trzeci słaby. Dwa lata temu kapeć, rok temu jazda bez hamulca. W tym roku….cóż przed maratonem niby piątek wolny, ale czwartek i środa to jazda samochodem- w jeden dzień 8h, w drugi….wyjechaliśmy o 4:15, a dotarliśmy do celu o 23:00 :), no i niby noga na wyścigu była świeża, ale wszystko inne nie było 😉 Choć….bez tragedii- tzn. pierwsze kółko jechałem wycieczkę, tętno 150 i mocniej nie mogę. Szczęśliwie giga zaczyna się w trzeciej godzinie, na drugim kółku coś się odblokowało i moc wróciła. Około 40km byłem gdzieś na 23-25 miejscu, a po odnalezieniu rytmu na mecie na 70km zameldowałem się na 16 miejscu…no ale nie zmienia to faktu, że wyścig przejechałem praktycznie w połowie.

Po Szklarskiej mocny tydzień w pracy, tak aby udało się po weekendzie skoczyć w odwiedziny do Rodziny. Plany na weekend były ambitne, bo MP w XCO, no ale cóż sypnęło się za dużo rzeczy i nie ogarnąłem, cóż może za rok. Trochę szkoda, ale obsada była na tyle mocna, że o dobre miejsce w Mastersach by było ciężko, no ale zawsze jakieś doświadczenie by pozostało na przyszłość. Po weekendzie wyjazd na wschód Polski i bardzo fajnie spędzony tydzień, full relaks, plażowanie, ogniska, pogaduchy :). No ale coś też pojeździłem żeby nie było. Lubię tamte rejony, szosy w lesie- zero czerwonych świateł, zero skrzyżowań, ruch prawie zerowy i tylko drzewa, drzewa i drzewa przez 10km non stop. Kilka fajnych miejsc odwiedzonych, choć długiego treningu nie planowałem żadnego, więc mój ulubiony Łańcut odpuściłem, ale Baranów Sandomierski zaliczony, na rynku co roku przybywa atrakcji, a i pewnie sam zamek coraz piękniejszy, choć w tym roku do parku nie wchodziłem. Treningi odbębione, noga na BM w Bielawie jest, będzie good.

A o Bielawie (w której było nawet, nawet good, bo skończyło się na przyzwoitej 13nastej pozycji open i 1wszym miejscu w Pucharze Polski Masters I), napiszę niebawem. No a teraz już do Bike Adventure siedzę we Wrocławiu, dziś trening z przygodami, jeszcze na rozgrzewce atak osy (zawsze myślałem, że jak mnie kiedyś dziabnie to wlatując do środka kasku przez otwory wentylacyjne…ale nie zaklinowała się między skronią a paskami od kasku no i dziabnęła). Potem dwie ulewy i po tym wszystkim nawet ciężki trening tak bardzo nie bolał, jutro lecę wysiedzeniówkę, trzeba zrzucić trochę masy przed Śnieżką 🙂

Czarnogóra- podsumowanie

Zanim relacja z Bike Maratonu w Szklarskiej, to jeszcze małe podsumowanie wyjazdu do Czarnogóry od strony kolarskiej. Na miejscu miałem w sumie 8 noclegów, założenie było takie, żeby trenować z rana, tak aby udało się wrócić na 9-10, bo w końcu miały to też być wakacje 🙂 Podczas tych kilku dni udało mi się zrobić 4 mocne treningi, reszta to rozjazdy. Mocne, choć zazwyczaj nie za długie…no jeden dłuższy trening się udało wynegocjować, ale cel był szczytny, ale o tym za chwilę 🙂

Nocowaliśmy z żoną w Buljaricy koło większego miasta Petrovac. Ogólnie rzecz biorąc nadmorska droga jest dość ruchliwa, więc zazwyczaj męczyłem podjazd z Petrovacu w kierunku Jeziora Szkoderskiego- droga luźna, bo pod górą jest tunel, który mimo tego że płatny, jest chętniej wykorzystywany przez kierowców. Sami kierowcy jak pisałem wcześniej bardzo ok. Choć na Bałkanach jeżdżą trochę niebezpiecznie, to jakoś jak jechałem rowerem nie miałem żadnej groźnej sytuacji. Może z 2-3 razy zdarzyło się wyprzedzanie z przeciwka na trzeciego, ale jestem w stanie ich zrozumieć- ciągnie się taka kręta droga przez góry juz kilka km, no to jak tylko jest 200m prostej to żal nie wyprzedzić :). A tak to zero stresu. Mało tego- kolarze w Czarnogórze to dalej zjawisko rzadkie i kibicowanie przez robotników albo przez kierowców średnio raz na kwadrans jest przyjemną normą. Drogi w dość dobrym stanie, choć trzeba być uważnym, bo czasem na równej szosie zdarza się nieoznaczona dziura-krater lub częściej przełom. Cała okolica to jedno wielkie pasmo górskie, na płaskie odcinki nie można liczyć. Nawet na godzinnych rozjazdach wzdłuż morza wychodziło po 400m przewyższenia.

A specyfika treningów- męczyłem na różne sposoby wspomniany podjazd, raz robiąc go w całości od dwóch stron, raz cisnąłem 20sto minutówki na sweet spocie, a raz siłowo. W ostatni dzień przyszedł czas na królewski etap. Chciałem odwiedzić Park Narodowy Lovcen z położonym na szczycie góry Jezerski vrh (1657mnpm) Mauzoleum Piotra II Petrowicia. Podjazd miał 31km o średnim nachyleniu 5% i jakieś 1550m w pionie do podjechania. 1:42:20 wspinaczki, ale było warto. To jeden z treningów, który na zawsze pozostanie w pamięci. Niesamowity podjazd a potem super zjazd i nieziemskie widoki z góry. W czasie podjazdu sekcja 16nastu serpentynek z zakrętami o 180*. W sumie wyszła niezła przejażdżka- prawie 5h (zaczynałem o 5:15), 135km i jakieś 2800m w pionie.

A pod względem turystycznym- fajny kraj. Jak ktoś był już w Chorwacji polecam zapuścić się trochę dalej. Praktycznie każda większa miejscowość skrywa coś ciekawego, a w każdej mniejszej cerkwia lub monastyr co ma kilkaset lat, widać też że turystyka w rozkwicie, a turyści głównie krajowi i Serbowie. Polaków dużo mniej niż w Chorwacji. Ceny w lokalnych konobach całkiem fajne, za 4euro menu dnia- zupa, lekkie danie + mała sałatka, za 5,5e już porządne danie z 300g mięcha co po treningu siłowym jak znalazł :D. Jak kogoś interesuje większe foto-story bardziej o zabytkach i miejscach niż o rowerze, to zapraszam na picase 🙂

Beskidy je je je :)…i BM w Wiśle

Znów jestem trochę do tyłu z newsami. Już jutro wyjazd na BM w Jeleniej Górze, a tu jeszcze wisi info z poprzedniego tygodnia. A działo się! BM w Wiśle jest wyjątkowe. Zawsze przy okazji wpadam w odwiedziny do Wilkowic i od piątku cieszę się życiem w górach. Po przyjeździe lekka przejażdżka z kuzynem po stokach Magurki- ehhh….mieszkać 300m od tras enduro coś pięknego.

Na wilkowickich trasach enduro Widoczek z tarasu :) Mrrrr

Sobota to jak zwykle upalny wyścig w Wiśle, z którego relacja jest już na www. Wszystko w lekkim skrócie tak jak i ten news. Dopinam wszystkie tematy w robocie i za tydzień wyjazd na wesele Kuzyna, w niedzielę odpoczynek po weselu….a może jakieś interwaliki pod Salmopol z rana jak wszyscy jeszcze będą spać ;)…no a w poniedziałek ruszam z Eweliną na plażowanie i zdobywanie czarnogórskich KOMów ;).

Dobra wracając jeszcze do zeszłego weekendu. Niedziela, to wycieczka na Klimczok. Trochę się pogubiłem, a jak się nie zna Beskidów, to się trafia zazwyczaj na ścianki z 25% nachyleniem:)…może nie super jak na dzień regeneracji, ale co tam być w górach i nie jeździć, to żadna przyjemność. Z Klimczoka zjechałem sobie po strzałkach niedawnego MTB Trophy do Szczyrku i spokojnie polami wróciłem do Wilkowic.

W drodze na Klimczok Na szczycie, a poniżej schronisko Zjazd po trasie Beskidy MTB Trophy Załapałem się też na dni Wilkowic :)

Trening wysiedzeniowy i odwiedziny w Henrykowie

Sezon już trochę trwa, a ja jeszcze szukam formy. Tzn. na razie bez obaw, bo ważne imprezy zaczynają się w lipcu, ale trochę przeanalizowałem czego mi brakuje i ostatnio wdrożyłem trochę nowości, zobaczymy jakie będą rezultaty. Narzędziem, które często jest pomocne dla mnie to trening wysiedzeniowy- długa jazda o dość niskiej intensywności, ciut niżej niż standardowa wytrzymałość tlenowa. Taki trening zawsze fajnie stabilizował moją formę i coś dobrego z niego było, zobaczymy jak tym razem.

Na samym początku trochę postraszyło :)

A że taka jazda trwa około 6h, to jest to świetna okazja aby odwiedzić tereny, gdzie zazwyczaj się nie zapuszczam. Kusił mnie Lubiąż, bo tam nie byłem od 10 lat chyba, ale zostawię to sobie na kolejną wysiedzeniówkę. Jednak zostałem przy Cystersach i przejechałem się do Henrykowa. Dzień zapowiadał się przepięknie, choć z każdą kolejną godziną pojawiało się coraz więcej chmur i już po pół godzinie ukazał mi się obrazek jak powyżej- widowisko przepiękne, rzadko zdarza się widzieć takie chmury. Jednak do samego Henrykowa nie spadła z nieba ani kropla, ale po mokrym asfalcie jechałem i czuć było „pogłos” burzy. W miasteczku chwila na objechanie opactwa, kilka fotek i ruszam dalej, bo jeszcze 2/3 drogi przede mną.

Tablica pamiątkowa przy wjeździe do Henrykowa A tak o ta słynna księga wygląda...eee nie no za duża- oryginał jest w Muzeum Archidiecezjalnym we Wrocławiu Opactwo cysterskie w Henrykowie

Przez Ciepłowody i Przerzeczyn- Zdrój dojeżdżam do Piławy i Dzierżoniowa. Ten odcinek to dla mnie nowość- nigdy szosówką tamtędy nie jechałem….a warto. Teren fajny- odrobinę pofałdowany- w końcu to jeszcze chyba obszar Wzgórz Niemczańsko- Strzelińskich. Turystyka (pewnie za sprawą miejscowości uzdrowiskowej, choć nie tak znanej jak duże dolnośląskie „Zdroje”) kwitnie, widać nowe karczmy, tablice informujące o lokalnych atrakcjach, ścieżki przyrodnicze itd. Całkiem fajny pomysł na niedzielę po wyścigu żeby się przejechać na luzie z rodziną startując np. ze Strzelina- na początek chwilę po wzgórzach, a potem okolice uzdrowiska- może jeszcze się uda przetestować w tym roku.
Nie podpasiła mi tylko droga Piława-Dzierżoniów- niby wojewódzka, ale ruch srogi- jakiś lokalny tranzyt bo sporo ciężarówek, lepiej ominąć np. przez Ostroszowice bo to fajna miejscowość i mili ludzie tam mieszkają :).

Test możliwości tworzenia panoramy w Nexusie 5, fajnie tylko ciut z góry obcięło ;)

No a potem to już znana traska- Kiełczyn- Tąpadła i do domu kręcąc trochę po drodze, aby wyszedł założony czas. Trening fajowy, robota zrobiona, zmęczenie po takiej intensywności (130hr i 200W) żadne, tyłek nie boli, obyło się bez deszczu choć padało chyba wszędzie dookoła i 6h pojechałem na jednym 30g batoniku;), żyć nie umierać 😉

Masyw Ślęży od południa wygląda jakoś tak dziwnie płasko... Mój prowiant na 6h....zawsze jeżdżę ekonomicznie, ale tym razem się zdziwiłem ;) No dobra śniadanie było takie że się na jednym talerzu nie zmieściło, ale wciąż :)

Film ze zgrupowania

Zmontowałem trochę obrazków ze zgrupowania..wyszło chyba całkiem spoko :).
Z ciekawych rzeczy powoli zabieram się za składanie MTB na sezon 2015, w końcu już niedługo doroczne zgrupowanie MTB Votum Team w Przesiece, a tam idealne tasy do treningu uśpionej przez zimę techniki. Przygotowania do sezonu 2015 idą pełną parą, po zgrupowaniu mam już za sobą jeden mikrocykl treningowy, następny będzie już zawierał w sobie zgrupowanie w Przesiece, potem trochę BPSu i zaczynamy sezon! 🙂 No a teraz zapraszam na film:

Zgrupowanie- podsumowanie

Kilka słów podsumowania zgrupowania w hiszpańskiej Morairze. Na początek właśnie o samej miejscowości. Chyba bardzo trafny wybór- z jednej strony blisko Calpe i wszystkich fajnych terenów do jazdy, a z drugiej oddalona od wielkich hoteli, zgiełku itp. Chyba fajniej trafić nie mogliśmy. Jedyny minus, że na koniec treningu do domku zawsze było jeszcze ze 140m w pionie, no ale nie można mieć wszystkiego 😉
Dalej jeszcze jestem pod wrażeniem tego wyjazdu, a że był to mój pierwszy raz na zagranicznym zgrupowaniu, to to wrażenie jeszcze bardziej się potęguje. Ogólnie taki wyjazd to jest świetna sprawa- nie tylko treningowo. Daje potężny zastrzyk endorfin. W Polsce zima, śniegi, a w Hiszpanii…kilkanaście stopni i słoneczko. Fakt taki, że trafiliśmy w raczej gorszą z ostatnich zim, ale „gorsza” to wciąż znaczyło blisko 20*C. 3-4 pierwsze dni były super- słońce non stop, choć dość wietrzne. Potem pogoda lekko się przeplatała, czasem trochę chmur i temperatury już bliżej 15*C, czasem 10*C….tyle że gdy było 13*C i pełne słońce, to tak grzało że i tak się jeździło na krótko. No ale, żeby też nie było za idealnie- zdarzyło się raz zmoknąć na treningu. W ten sam dzień w wyższych partiach gór padał…śnieg. To chyba tam dość niespotykane zjawisko, bo dzień później jadąc gdzieś na przełęczy były pozostałości białego puchu, a dookoła kilkoro ludzi z aparatami robiących zdjęcia 0,5cm warstwie śniegu 🙂 Cóż nie było po tym wyjeździe spektakularnej opalenizny, ale pogoda była na tyle dobra, że nie utrudniała treningów, a wręcz przeciwnie- jak na początek lutego było super lux 🙂

Na rozjazd- do Calpe Żeby nie było- tutaj też czasem pada.

Tyle o pogodzie, teraz o trasach. To z pewnością były najlepsze tereny po jakich do tej pory jeździłem. Różnorodność tras jest przeogromna. Da się pojeździć i w miarę po płaskim (no ale nie po to się tam jedzie 😉 ), natomiast podjazdów jest co nie miara i to w każdej formie. Są długie kilkunastominutowe o lekkim (6-8%) nachyleniu, mocniejsze, ale też i totalne ścianki >20%. No dobra- z tym „płaskim” ciut przesadziłem, ogólnie wszystko co płaskie jest odrobinę pofałdowane, ale po treningu z podjazdami wydaje się płaskie :). Ruch uliczny jest dość znikomy, choć kierowcy w tamtym rejonie mają przerąbane. Któryś powiedział, że zazwyczaj jedzie trasę Calp- Moraira 10minut, a w okresie styczeń-marzec, jak zjawiają się wszyscy kolarze, ten czas wydłuża się 2-krotnie. Tym nie mniej kultura jazdy jest dość duża, szczególnie wśród Hiszpanów. Z Niemcami i Anglikami (te dwie nacje przeważają w ruchu turystycznym w tamtym okresie), jest trochę (czasem dość mocno) gorzej. No i im dalej od wybrzeża tym ruch dużo mniejszy, a asfalty dalej świetnej jakości. A…ruch kolarski jest chyba 2x większy niż samochodowy. Pełno grup z ProTouru. W ogóle kolarstwo jest pod tym względem świetnym sportem. Bo gdzie zwykły śmiertelnik, co uprawia boks spotka Kliczkę? Gdzie można potrenować skoki ze Stochem? A tutaj- 5dni pod rząd macham Kwiatkowi na treningach. To chyba jedna z niewielu dyscyplin, gdzie można mieć tak bezpośrednią styczność z mistrzami i światową czołówką.

:)

To teraz o treningach. Przez całe zgrupowanie przejechałem 1200km i…27tyś m podjazdów….yh, szczególnie ta druga liczba daje do myślenia. Nie wiem czy w okolicach Wrocławia tyle robię przez kwartał. Teraz tylko czekać, aby te przewyższenia zaprocentowały w sezonie, bo wiadomo trening w górach o wiele bardziej warty niż ten na nizinach. Na zgrupowaniu było trochę treningów powtórzeniowych, trochę długich jazd, oczywiście były też dni regeneracji. Fakt jest taki, że na takim wyjeździe można sobie zaaplikować dużo większe obciążenie niż w domu, z czego zresztą z chęcią korzystaliśmy. Jeden trening przebił jednak wszystkie. Przejechaliśmy z Darkiem dokładnie 187,6km przy ponad 5300m przewyższenia, osiągając kosmiczny Training Stress Score 425.7….takie treningi się pamięta przez długi czas. Potem żaden wyścig nie jest straszny.

Bziuuum :) Taaaakie widoczki na zjeździe z Coll de Rates Ostatni trening- na deptaku w Morairze

No i na deser…jedzenie 😉 Trochę bazowaliśmy na tym co zabraliśmy z PL, choć w Hiszpanii ceny nie są dużo wyższe niż u nas, jak się wie w którym sklepie kupować. Obiady raczej domowe- często robiliśmy razem z Piotrkiem- kolarskie, makarony, ryże, raz wjechaliśmy z Pstrągiem z grila :); królowały też puszki tuńczyka po 900g :). Na śniadanie kanapeczki ;), których widok szczególnie cieszył oczy Jeziora ;). Korzystaliśmy też trochę z bliskości i świeżości owoców morza. O lokalnych słodyczach nie będę pisał bo nie wypada 😉 (migdały pod każdą postacią rządzą 😉 ). Raz przeszliśmy się też na lokalny specjał, czyli paellę z owocami morza…mniam 🙂

Śniadanie mistrzów Paella mix- z kurczakiem i owocami morza, pycha :) Kolejny przysmak z głębin :)

No i na koniec jeszcze raz podziękowania dla całej ekipy z naszego domku. W szczególności dla Artura za ogarnięcie tematu i organizację zgrupki, dla wszystkich za wspólne treningi i wieczorne rozrywki ;), dla Ani za masaże, które choć bolesne (bo taki dobry masaż zazwyczaj musi być), to pozwalały na następny dzień nogom kręcić się jak by były nowe. Dla wszystkich, którzy umożliwili i ułatwili mi ten wyjazd, dla trenera Darka Porosia za wspólne treningi i fachową pomoc w analizie obciążeń treningowych (i za nasz epicki trening :)).
A na koniec miejsce w samolocie przy oknie i świetne tereny poniżej- Nicea, St.Tropez, Alpy o zachodzie słońca, Wiedeń, super 🙂

Na najbardziej znanej kolarskiej skałce górującej nad Calpe Calpe z góry Widoczki z samoltu